• News will be here
  • Kamil K. zmienił swoje zeznania dotyczące potrącenia pieszego. Pokrzywdzony twierdzi, że nie wie, czy został potrącony, czy upadek spowodował podmuch wiatru.

    To już druga rozprawa dotycząca potrącenia pieszego na pasach. Tym razem zeznawali: oskarżony Kamil K., pokrzywdzony Tomasz B. Na rozprawie w pabianickim sądzie nie pojawił się świadek Artur W., który jechał w tym dniu z Kamilem samochodem.

    Zmieniły się zeznania oskarżonego w sprawie spowodowania wypadku. 23-latek twierdzi, że „postanowił wyprzedzić z prawej strony skręcający w ul. Piłsudskiego samochód”. Zauważył pieszego, ale udało mu się uniknąć z nim zderzenia. Były to kompletnie odmienne zeznania od tych, co składał w komendzie. Na przesłuchaniu zeznał: „Nie wiem, dlaczego jestem podejrzany w przedmiotowej sprawie”. W Prokuraturze Rejonowej w Pabianicach Kamil K. nie przyznał się do winy, ale zadał pytanie: „A co gdybym się przyznał, to co pan prokurator mógłby mi zaproponować. Ja po przemyśleniu chcę się jednak przyznać, ale pełne wyjaśnienia złożę dopiero w obecności mojego adwokata”.

    Pokrzywdzony natomiast twierdzi, że nie wie, czy został potrącony przez samochód, czy podmuch wiatru spowodował, że stracił równowagę. O tym, kto rzekomo miał go potrącić, dowiedział się z gazet.

    Reszta zeznań świadków pokrywa się z tymi złożonymi w komendzie policji. Pisaliśmy o nich w grudniowym NŻP w artykule pt. „Zmarnowana młodość Kamila K.” Tekst poniżej.

     

    Zmarnowana młodość Kamila K.

    Bananowe dziecko z dobrego domu. Rodzice dali mu start, o którym rówieśnicy Kamila K. mogą tylko pomarzyć. Chłopak zaprzepaścił jednak swoją szansę. Czy najbliższe lata spędzi w więzieniu.

    Cała Polska usłyszała o nim w grudniu 2014 roku. Wtedy doszło do śmiertelnego ataku na rowerzystę. Zaczęło się właśnie od 19-letniego wówczas Kamila. Pojechał po swoich kolegów Konrada B. i Łukasza G. Jadąc ulicą Świetlickiego, miał pokłócić się z rowerzystą o nieprzestrzeganie przepisów ruchu drogowego. Następnie do samochodu wsiedli Konrad B. i Łukasz G. Pomiędzy nimi a cyklistą doszło do kolejnych słownych utarczek. Mężczyzna odjechał, a Kamil K., prowadząc srebrne renault megane, wyprzedził go i zatrzymał się w okolicach przystanku na ul. Nawrockiego. Z pojazdu wyszedł Łukasz G. i Konrad B. Ten ostatni popchnął rowerzystę pod nadjeżdżający autobus. Cała trójka uciekła z miejsca zdarzenia. Pierwszy na komendę policji zgłosił się Kamil K. Jego wersja wydarzeń była kompletnie inna od wyjaśnień Łukasza G. i Konrada B. Kamil K. stwierdził, że nie zdenerwowała go uwaga rowerzysty, a nawet go przeprosił. Mówił, że to Piotr K. pokłócił się z Konradem B. i Łukaszem G. Kiedy koledzy kazali mu się zatrzymać, po prostu to zrobił i nie widział, żeby doszło do ataku na rowerzystę. Po całej akcji odwiózł ich do Ksawerowa, by następnie udać się do Łodzi. Tam dowiedział się o śmierci cyklisty. Następnego dnia zgłosił się na policję.

    Decyzją sądu został tymczasowo aresztowany. Trafił do Aresztu Śledczego przy ul. Smutnej w Łodzi. Cała sytuacja niczego nie nauczyła Kamila K., bowiem strażnicy więzienni przechwycili „gryps” przekazany siostrze. Pisał o przemyceniu środków odurzających, które miałyby zostać wniesione na teren więzienia w gumowym klapku. Przed sędzią Kamil tłumaczył, że został zmuszony przez współwięźniów do napisania tego grypsu. Ten sposób wyjaśnienia nie przekonał sądu. Mimo wszystko Kamil K. wyszedł po blisko trzech miesiącach za kaucją z aresztu. W dalszym postępowaniu został skazany na dwa lata pozbawienia wolności, chociaż prokuratura wnioskowała o trzy, a obrońca o uniewinnienie.

     

    Wcześniej

    Kryminalna przygoda Kamila K. zaczęła się jednak wcześniej niż od skazania za pomocnictwo w pobiciu. Sąd Rejonowy w Łasku skazał go za rozbój (kradzież z pobiciem). Otrzymał wyrok w zawieszeniu (2 lata pozbawienia wolności) oraz dozór kuratora. Niewiele później chłopak wdał się w aferę z rowerzystą, a kiedy czekał na wyrok Sądu Apelacyjnego w Łodzi (obrońcy odwołali się od zasądzonych wyroków), po raz kolejny Pabianice i cała Polska usłyszała jego nazwisko.

    7 listopada w godzinach popołudniowych doszło do potrącenia pieszego na pasach ul. Zamkowej. Kierowca wyprzedził z prawej strony stojące przed zebrą auta i zahaczył pieszego. Sprawca uciekł z miejsca zdarzenia. Świadkowie ruszyli za grantowym volkswagenem passatem. Udało się go nawet na chwilę zatrzymać przy ul. 3 Maja w Pabianicach. Kierującemu udało się jednak uciec. Poszkodowany Tomasz B. nie mógł się podnieść. Ze złamaną kością udową i pokiereszowaną ręką trafił do szpitala. Świadkowie zapamiętali numery rejestracyjne samochodu.

    Policja wiedziała więc, kogo szukać. Udała się do domu Kamila K. w Górce Pabianickiej. Zastali tam jego mamę (właścicielkę samochodu) oraz tatę i Kamila. Funkcjonariusze udali się do sąsiedniego budynku, bowiem chłopak nie mieszkał w domu rodziców, a na poddaszu u dziadków. Kamil trafił na policyjny „dołek”. Na przesłuchaniu zeznał: „Nie wiem, dlaczego jestem podejrzany w przedmiotowej sprawie. Nie byłem sprawcą tego wypadku”. Miał 0,8 promila alkoholu. Powiedział, że w domu napił się piwa. Wcześniej około godz. 15.00-16.00 pojechał do kolegi Artura W., który jest pracownikiem firmy jego rodziców. Spotkali się przy Nawrockiego i pili alkohol. Wcześniej odstawił samochód na parking przy ul. Narcyza Gryzla, bo nie chciał, żeby był na widoku i żeby tata widział, że spotyka się z Arturem W. Ten rzekomo miał iść kupić trzy piwa oraz dwie setki wódki jeżynowej. Następnie udał się do domu. Nie przyznał się do winy i stwierdził, że ktoś podrobił lub pomylił jego tablice rejestracyjne. Późniejsze badania wykazały również obecność marihuany w jego organizmie. Kamil K. później stwierdził, że nie palił w tym dniu „zioła” i zażywa je sporadycznie.

    Zeznania świadków były jednak spójne. Wszyscy stwierdzili, że pieszego potrącił volkswagen. Jedynie Artur W., który w chwili zdarzenia przebywał w samochodzie Kamila K., zeznał, że chłopak nie uderzył pieszego, tylko ominął go z lewej strony. Natomiast świadek Natalia P. (przepuściła pieszego) potwierdziła, że kierujący „odbił” w lewo, ale zahaczył pieszego.

    W Prokuraturze Rejonowej w Pabianicach Kamil K. nie przyznał się do winy, ale zadał pytanie: „A co gdybym się przyznał, to co pan prokurator mógłby mi zaproponować. Ja po przemyśleniu chcę się jednak przyznać, ale pełne wyjaśnienia złożę dopiero w obecności mojego adwokata”.

    Wyjaśnienia oskarżonego nie przekonały sądu, który zdecydował się na zastosowanie środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztu z obawy do nakłaniania świadków do fałszywych zeznań lub utrudniania postępowania. Będąc już w areszcie, oskarżonemu nie przyznano nawet telefonów do mamy z uwagi na możliwość utrudniania działań procesowych. Kamil K. został osadzony w Areszcie Śledczym w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie mógł korzystać z wygód, takich jak: dostęp do biblioteki, posługi religijnej dla większości wyznań oraz szerokiej oferty zajęć kulturalno-oświatowych, w tym sali gimnastycznej. Kamil miał również dostęp do opieli lekarskiej i psychologicznej. Cele mieszkalne w areszcie w Piotrkowie w oddziałach ogólnych przeznaczone są dla 2 i 3 osób. Osadzonych rozmieszcza się bez względu na deklarowaną przynależność do podkultury przestępczej.

    Kamil nie przebywa już jednak w Piotrkowie Trybunalskim, został przeniesiony do zakładu karnego, gdzie odbywa karę za pomocnictwo w sprawie śmierci rowerzysty.

     

    Pierwsza rozprawa

    Odbyła się 10 listopada 2017 roku. Zeznawali świadkowie. Nie stawił się oskarżony, który w liście poprosił sędziego o możliwość niestawiennictwa się na sprawie, bo to, co miał powiedzieć, powiedział na policji oraz że chce się uczyć, bo to już jego ostatni dzwonek.

    Co ciekawe, jeden ze świadków poprosił sędziego, żeby jego przesłuchanie odbyło się bez obecności oskarżonego, ponieważ boi się o konsekwencje, jakie mogą go czekać. Na rozprawie nie można było również zobaczyć poszkodowanego pieszego Tomasza B., który otrzymał od mamy Kamila K. zadośćuczynienie w wysokości 7 tysięcy złotych i nie żywi urazy do oskarżonego.

    Blisko dwuipółgodzinna rozprawa polegała na przesłuchaniu świadków. Pojawiły się tylko nieliczne nieścisłości, dlatego sędzia Jacek Olszowiec zadecydował, by na kolejnej rozprawie 18 stycznia pojawił się oskarżony Kamil K.

    Ciekawe mogą być również zeznania pracownika firmy rodziców Kamila, z którym widział się tego dnia. W zeznaniach policyjnych 39-letni mężczyzna stwierdził, że w jego obecności Kamil nie spożywał alkoholu. Najpierw przejechali się do Łasku. Oskarżony pożyczył od niego pieniądze i pojechali na hamburgery. Wracali ul. Zamkową. Kiedy dojechali do przejścia, świadek miał krzyczeć „hamuj”, a poszkodowany susem przebiec przez zebrę. Kamil ominął go z prawej strony i nic mu się nie stało. Po całej akcji oskarżony miał podziękować świadkowi za to, że ten ostrzegł go przed pieszym i napili się po 100 ml wódki.

     

    Próba samobójcza

    Kamil K. jest synem potentatów branży wędliniarskiej. Mimo to bezrobotny, bez prawa do zasiłku, podejmował prace dorywcze. Jego dochód wynosił 400 zł netto. Pracował również jako ochroniarz w firmie rodziców. Ukończył zaledwie gimnazjum. Nie mieszkał z rodzicami w jednym domu. Zajmował poddasze w domu dziadków. Rodzice nie życzyli sobie wizyt jego kolegów. Prawdopodobnie uważali, że mają oni destrukcyjny wpływ na syna. Kamil miał lepszy kontakt z rodzicami swojej byłej dziewczyny, którym się często zwierzał i pisał do nich SMS-y. Od mamy swojej byłej odebrał nawet ostatni telefon na komendzie policji.

    Od 2015 roku leczył się psychiatrycznie z powodu zaburzeń adaptacyjnych oraz nerwicy na tle depresyjnym (próba samobójcza). Przez kilkanaście dni leżał na oddziale. Od 2016 leczony odwykowo (uzależnienie od alkoholu i narkotyków). W 2017 roku stwierdzono, że w chwili potrącenia pieszego był poczytalny, że nie jest chory psychicznie ani upośledzony.

    Udostępnij