•  

    Ruszył proces Grzegorza A., byłego proboszcza parafii w Woli Zaradzyńskiej. Uwielbiany duchowny oskarżony jest o molestowanie seksualne. Parafianie są w szoku i niedowierzają, że ich ukochany ksiądz mógłby dopuścić się tak obrzydliwego czynu.

    Historia księdza Grzegorza jest zagmatwana, a jej finał może okazać się szokujący. Właśnie ruszył sądowy proces duchownego, który podejrzewany jest o molestowanie seksualne ministranta. Chłopiec trzymał ten sekret w tajemnicy przez wiele lat, wyjawił go dopiero na łożu śmierci. Był chory na białaczkę, ale bardzo bał się o swojego brata. Mówił, żeby go ratować. Opowiadał, że ksiądz Grzegorz go skrzywdził i może to samo zrobić młodszemu bratu.

    Duchowny był częstym gościem w domu chłopców. Ich mama pracowała jako katechetka. Znała wielu księży, zaprzyjaźniła się z Grzegorzem. Nic dziwnego, księdza nie dało się nie lubić. To dobry psycholog, miał dar do zjednywania sobie ludzi.

    Pamiętam, że jako dziecko uwielbiałam chodzić na msze dla dzieci do parafii Najświętszego Serca Jezusowego na Retkini. Ksiądz Grzegorz był niesamowity. Tak mówił, że nigdy w kościele mi się nie nudziło. Na te msze nawet dorośli przychodzili. To był taki ksiądz, który o wierze opowiadał z pasją. Widać było, że kapłaństwo to jego miłość. Jako dziecko nie lubiłam chodzić do kościoła, księża wydawali mi się surowi. Zdanie zmieniłam, poznając księdza Grzegorza. Może dzięki niemu do tej pory uczęszczam na msze – zastanawia się łodzianka Daria.

    Takie odczucia miało wiele dzieci. Sporo chłopców służyło w parafii jako ministranci. Również bohater artykułu „Gazety Wyborczej”. To właśnie ksiądz Grzegorz namówił go, żeby został ministrantem. W jego ślady poszedł brat, który tuż po I Komunii Świętej przystąpił do ministranckiej braci.

    Ksiądz otoczył ich specjalną opieką. Często bywał w ich domu. Zawsze znalazł chwilę, by z nimi porozmawiać.

    Michał (imię zmienione – przyp. red) mówił nawet, że on jakby zastępował mu ojca – opowiada znajoma w wywiadzie dla GW.

    Ksiądz pamiętał o rodzinie nawet wtedy, kiedy rozpoczął posługę w kościele w Woli Zaradzyńskiej: „(…)Chłopcy rośli, a ksiądz był w domu stale obecny. W 2008r. został proboszczem w Woli Zaradzyńskiej, ale o nich nie zapomniał. Zabierał na zakupy, przynosił prezenty, wpadał na obiady, choć w malutkiej wsi, pomiędzy Pabianicami a Rzgowem, miał pełne ręce roboty. Budował kościół, organizował pielgrzymki: Ziemia Święta, Turcja, Francja, Włochy, Lourdes, La Salette, Fatima. Zawsze, kiedy wyjeżdżał, zabierał ze sobą Michała”.

    Skaza na życiorysie księdza pojawiła się, kiedy ulubiony ministrant zachorował na ostrą białaczkę. Był w stanie ciężkim, nie potrafił już dłużej trzymać w sobie sekretu. Powiedział kilku osobom, co zrobił kapłan. Wyglądało to tak, jakby ta tajemnica ciążyła na nim. Następnie nadeszło oczyszczenie. Chłopak niedługo potem zmarł.

    Bliscy nie zapomnieli o tym, co usłyszeli. Jedna z kobiet udała się do łódzkiej katedry. Poczekała do końca mszy i udało jej się „złapać” arcybiskupa Marka Jędraszewskiego. Przekazała mu, co usłyszała od chorego chłopca. Ten jej uwierzył i powiadomił organy ścigania.

    Nie wiem, jak w innych kuriach, ale łódzka jest wyczulona na tego typu rzeczy. Tym bardziej jeżeli chodzi o sprawy homoseksualne, a niestety, w stosunku do księdza Grzegorza były takie podejrzenia – mówi nam jeden z informatorów…

    Więcej w papierowym wydaniu NŻP nr 12/2019

    Udostępnij