• News will be here
  • Na trzeci etap odmrożenia gospodarki czekały wszystkie kobiety. Po długich tygodniach przerwy wreszcie można umówić się do kosmetyczki i fryzjera. Salony mają co robić, a telefony do nich się urywają.

    Kiedy rząd ogłosił od 18 maja trzeci etap odmrażania gospodarki, kosmetyczki, fryzjerzy, stylistki rzęs i właścicielki gabinetów medycyny estetycznej nie nadążali z odbieraniem telefonów. Stęsknione klientki chciały się wreszcie umówić na wizytę.

    Codziennie oglądałam wiadomości i czekałam na ten dzień. Moje włosy proszą się o fryzjera. Miałam umówioną wizytę, ale, niestety, wybuchła pandemia koronawirusa, a rząd wprowadził obostrzenia. Wyglądam fatalnie, nie mówiąc już o paznokciach. Te doprowadziłam do porządku sama, bo już nie mogłam patrzeć na odrost. Kiedy tylko dowiedziałam się, że salony ruszają, od razu umówiłam się na rzęsy, paznokcie u rąk i stóp oraz na farbowanie – opowiada nam 30-letnia Marta.

    Pabianiczance uda się wszystkie upiększające zabiegi załatwić w tym tygodniu. Ma duże szczęście, bo niektórzy na wizytę muszą czekać nawet kilka tygodni – takie jest obłożenie.

    Czy Marta nie boi się zarażenia COVID-19?

    – Nie, nie boję się. Nie pracowałam zdalnie, chodziłam do sklepów, na spacery. Uważam, że w każdym miejscu możemy się zarazić. Jestem osobą młodą, może już nawet przeszłam koronawirusa i nawet o tym nie wiem. Osobiście cieszę się, że znoszone są obostrzenia – dodaje.

    Pazurki na „nielegalu”

    Z powrotu do pracy cieszą się również fryzjerzy i kosmetyczki. Taką działalność gospodarczą prowadzą zazwyczaj młodzi ludzie, którzy we własny biznes wpompowali wszystkie oszczędności, a nierzadko musieli się jeszcze zapożyczyć, by spełnić swoje marzenie o własnym salonie. Zasada jest prosta: nie pracujesz, to nie zarabiasz. Opłat jednak nikt za ciebie nie zrobi, a żyć przecież z czegoś trzeba. Nic dziwnego, że wiele osób w czasie pandemii zeszło do „podziemia” i świadczyło usługi nielegalnie. Niektórzy przyjeżdżali do klientów do domu, inni upiększali w salonach.

    Na wizyty u klientów zdecydowała się Sylwia, fryzjerka, mistrzyni farbowania.

    Nie miałam wyjścia. By uruchomić salon, byłam zmuszona pożyczyć pieniądze od rodziny i z banku. Moja działalność cały czas się rozwija, zatrudniłam fryzjerów, zainwestowałam w remont i powiększenie salonu i wtedy pojawił się koronawirus. Z dnia na dzień zostałam bez środków do życia. Gdybym nie poszła do pracy, to nie miałabym nawet co jeść – opowiada.

    Miała utrudnione zadanie, ponieważ jej salon znajduje się tuż przy ulicy, a przez witryny widać wszystko, co dzieje się w środku. Fryzjerka wymyśliła, że razem ze wspólnikiem będą odwiedzać klientów w ich domach. Swoim pracownikom dała również wolną rękę w przyjmowaniu znajomych. Obrała jednak specjalny system zapisów.

    Świadczyłam usługi osobom, które są moimi stałymi klientkami od lat lub po prostu znajomym. Nie przyjmowałam żadnych nowych osób, mimo że telefony się urywały. Bałam się, że ktoś po prostu na mnie doniesie i będę musiała zapłacić karę. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jak brutalna jest branża kosmetyczna. Tutaj każdy czeka aż powinie ci się noga, a donosy są na porządku dziennym. Równie dobrze zamiast nowej klientki mógłby zadzwonić ktoś z konkurencji i od razu zawiadomić odpowiednie instytucje – dodaje…

    więcej w papierowym wydaniu NŻP nr 20/2020

    Udostępnij