• Niesamowitego wyczynu dokonała pabianicka rowerzystka Sylwia Gajdka. 26-latka przejechała 1200 kilometrów w 105 godzin i 56 minut.

    III edycja Rowerowego Ultramaratonu rozpoczęła się 4 lipca. Cykliści musieli pokonać 1200 km solo non stop z Baraniej Góry do Gdańska wzdłuż Wisły. „Wisła 1200” to kolarskie wyzwanie dla prawdziwych twardzielek i twardzieli.

    Skąd pomysł na udział w tak trudnym wyścigu?

    – Pomysł na udział w Wiśle wziął się z chęci sprawdzenia się w ultra maratonie. Przy okazji wykupienie pakietu startowego w takiej imprezie było świetną motywacją do wyjścia z domu i jazdy na rowerze. Do takiego dystansu trzeba się w końcu przygotować, a nie ma innego sposobu niż kręcenie kilometrów. I faktycznie, jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, to na ból nóg nie narzekałam ani przez chwilę, te wykręcone 6 tysięcy kilometrów zrobiło swoje. To samo dotyczyło przyzwyczajenia do pozycji na rowerze, wcześniej jeździłam na szosie, a przełaj, na którym jechałam, ma inną geometrię ramy i do tego też musiałam przywyknąć. Sam udział w Wiśle uważam za świetną przygodę. Dopiero teraz, kilkanaście dni po ukończeniu maratonu, doceniam trasę, którą wytyczył nam Leszek Pachulski. Widoki od startu aż do mety były piękne i typowo polskie. Dzięki jeździe praktycznie bez snu mogłam podziwiać je o każdej porze dnia i nocy.

    Czy bardzo trudno było pokonać ten dystans?

    – Tak. Od drugiego dnia, kiedy cały czas jechaliśmy w upale i słońcu, organizm dostał popalić i od tego dnia zaczął szwankować. Pojawiły się bóle Achillesa, kolan, drętwienie dłoni i to wszystko utrudniało przejazd trasy, która i tak była już wystarczająco wymagająca, prowadząc po trawie, błocie, piachu, lesie i wałach. Gdyby nie te wszystkie bóle i kontuzje, może udałoby się urwać jeszcze trochę czasu i mieć więcej przyjemności z samego pokonywania trasy. Jedynym zmartwieniem był wtedy brak snu, ale przez pierwsze trzy dni nie było to aż tak dokuczliwe. Dużo dał mi nocleg drugiej nocy i chociaż spałam tylko cztery godziny, to żałuję, że nie zdecydowałam się na spanie także trzeciej nocy. Jednak spanie pół godziny na stacji benzynowej albo 15 minut na przystanku, to nie to samo co wygodne łóżko.

    Co będziesz wspominać najlepiej po „Wiśle 1200”?

    – Z uśmiechem na twarzy na pewno będę wspominać ludzi, których spotkałam. Wsparcie, dobre słowa, kibicowanie. To wszystko nie tylko poprawiało nastrój, ale też pomogło ukończyć ten maraton. Byłam pod wrażeniem jak wiele osób trzymało za mnie kciuki, zarówno wśród znajomych, jak i obcych ludzi napotykanych na trasie. Bywały momenty, kiedy miałam serdecznie dość tej całej jazdy, ale wtedy nagle dostawałam wiadomości i powiadomienia z Facebooka, że tyle osób mnie dopinguje, że aż nie śmiałabym myśleć o poddaniu się. Wydaje mi się, że atmosfera panująca na Wiśle jest nie do osiągnięcia na innych tego typu imprezach.

    Udostępnij