• Jego wiersze śpiewał Kiepura, a on sam miał napisać słowa do pieśni „O mój rozmarynie”. Minęła właśnie 91. rocznica śmierci znanego poety Zygmunta Roli-Różyckiego. Artysta zmarł 3 kwietnia 1930 roku w Pabianicach. Został pochowany na miejscowym cmentarzu.

    Zygmunt Różycki herbu Rola – znany, młodopolski poeta z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Wydał 12 tomików poetyckich w stylu „liryki modernistycznej”. Jego najbardziej znany wiersz to „Na ust koralu”, który w latach 20. XX wieku stał się przebojem za sprawą aranżacji Lucjana Marczewskiego oraz wykonania Jana Kiepury. Niektórzy naukowcy uważają go także za autora słów do znanej pieśni legionowej pt. „O mój rozmarynie”. Wrażliwy, uduchowiony, ekscentryczny. Wpisywał się w nurt ówczesnej cyganerii. Co go sprowadziło do naszego miasta?

    Śląskie korzenie

    Ojciec poety Jan Nepomucen Bonifacy urodził się 14 maja 1835 roku w Żarkach na Śląsku. Był synem rejenta powiatu lelowskiego (historyczny powiat z siedzibą we wsi Lelów, niedaleko Szczekocin) Jana Różyckiego herbu Rola oraz Izabeli Lekszyckiej. Brak jest informacji, kiedy Jan Nepomucen Bonifacy Różycki przeprowadził się do centralnej Polski. Pewnym jest natomiast, że kontynuował tradycje ojcowskie i objął posadę notariusza przy Sądzie Okręgowym w Piotrkowie Trybunalskim i Tomaszowie Mazowieckim. Informacje znalezione w sieci potwierdzają, że rodzina Różyckich była iście „notarialnym” rodem.

    Matka Zygmunta Różyckiego, Filomena Zielińska urodziła się w 1854 roku w Zwierzyńcu. Była córką szlachcica Ludwika Zielińskiego i Marii z Sierpińskich. Rodzice poety mieli być właścicielami miejscowego folwarku. Sam Zygmunt Różycki, jak podają liczne źródła, miał urodzić się w śląskiej wsi Łęka (obecnie część Dąbrowy Górniczej) 7 grudnia 1883 roku. Ale czy to prawda?…

    Przeprowadzka do Piotrkowa

    Wiele aspektów z życia Zygmunta budzi pytania i wątpliwości. Jak wskazuje dyrektor Muzeum Miejskiego „Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej Arkadiusz Rybak, Łęki jako miejsce urodzenia podane są jedynie w akcie zgonu poety (najprawdopodobniej zasugerował je starszy brat, który zajął się pogrzebem Zygmunta) oraz w jego teczce personalnej z Archiwum Akt Nowych w Warszawie. W parafii, do której należała ówczesnie Łęka, dyrektor placówki nie znalazł żadnych dokumentów, które by to potwierdzały. Rybak dotarł z kolei do aktu chrztu Zygmunta, który głosi, że mały Różycki urodził się w… Piotrkowie Trybunalskim, a co ciekawsze… w 1880 roku!

    – Bazowałem na akcie chrztu z parafii w Piotrkowie. Wcześniej żaden z autorów do tego dokumentu nie zajrzał. Z niego wynikają podane przez nich i przeze mnie daty. Oczywiście Różycki mógł podać datę chrzcin jako datę urodzin, ale z aktu jasno wynika, że narodziny miały miejsce w 1880 roku. Jest to jedna z niejasności, które związane są z życiem tego poety. Druga to potwierdzenie jego urodzin w Łęce, na które nie znalazłem dokumentów. Myślę jednak, że w akcie chrztu spisanego w obecności ojca i świadków wpisano prawidłowe daty. Dziwne jest jednak to, że chrzczono prawie trzyletnie dziecko w czasach kiedy chrzciło się dzieci zaraz po urodzeniu, gdyż często umierały – powiedział nam dyrektor muzeum.

    Z zachowanego dokumentu wynika, że Zygmunt Różycki ochrzczony miał być 25 października/6 listopada 1883 roku (podwójne datowanie w związku z obowiązywaniem kalendarza juliańskiego i gregoriańskiego) w parafii pw. św. Jakuba w Piotrkowie Trybunalskim. W akcie wspomina się także, że przyszły poeta na świecie pojawił się 26 listopada/8 grudnia 1880 roku, czyli w chwili chrztu miał 3 lata. Możliwe jest, że Jan Różycki, chrzcząc syna, podał, że urodził się on w tym samym mieście. Dziś trudno dociec, gdzie rzeczywiście urodził się Zygmunt. W niektórych dokumentach poeta również twierdził, że na świat przyszedł w Piotrkowie (np. w akcie ślubu). Nie wiadomo co miałoby skłonić rodziców do tak późnego chrztu, ale należy przyznać, że jest to na tamte czasy co najmniej niespotykane i zadziwiające rozwiązanie (stosowane także w przypadku kolejnych dzieci, na co wskazują daty ich narodzin i chrztów).

    Młody Zygmunt jeszcze przez kilka lat związany był mocno z Piotrkowem. To właśnie w tym mieście miał chodzić do szkoły. Skończył tutaj cztery klasy gimnazjum. Piotrkowskie księgi ludności stałej wymieniają także trójkę rodzeństwa artysty: braci Wacława Mariana (ur. 1872), Jana Nepomucena (ur. 1882) oraz siostrę Helenę Kazimierę (ur. 1890).

    Tomaszowska młodość

    Ojciec poety w latach 1884-1912 mieszkał i pracował jako notariusz w Tomaszowie Mazowieckim. Był aktywnym uczestnikiem życia gospodarczego i kulturalnego miasta. Współtworzył powstanie lokalnej Szkoły Handlowej. W 1902 roku zakładał stowarzyszenie „Lutnia”. Domem Różyckich była willa przy ulicy św. Antoniego 24 (nazywana „Pałacem Rejenta”), w której do roku 2018 mieściła się tomaszowska Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna.

    Zygmunt Różycki w Tomaszowie udzielał się jako znakomity parodysta i aktor-amator. Występował w miejskim klubie „Resursa”, mieszczącym się wówczas w domu tkaczy przy ulicy Pilicznej. Poeta wielokrotnie powracał w swej twórczości do Tomaszowa i okolic. W opublikowanym poemacie „Modre wody” zachwycał się Niebieskimi Źródłami, w „Nad Pilicą” oraz „Tu ona kiedyś była” rozpisywał się o urodzie pobliskiej rzeki. W wierszu „Ze wspomnień” opisywał Groty Nagórzyckie, a w „Pójdę na ciemne bory” oraz „Las śpi” opiewał uroki lasów Spały.

    W 1892 roku w Tomaszowie zmarła matka poety. Wdowiec Jan Różycki ożenił się ponownie, z Julią Borowską. Z tego związku na świat przyszło przyrodnie rodzeństwo Zygmunta: Wanda (ur. 1894), Zofia (1897) oraz Konrad Antoni (ur. 1903) – wszyscy urodzeni i ochrzczeni w Tomaszowie Mazowieckim.

    Życie w stolicy

    Później Zygmunt Rola-Różycki przeniósł się do Krakowa, gdzie trzy lata studiował filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1900 roku zjechał do Warszawy, gdzie podjął się pracy jako urzędnik w biurze ówczesnych Kolei Nadwiślańskich. Jak pisze autor jego pośmiertnego wspomnienia z „Kuriera Warszawskiego”, Zdzisław Dębicki: „Dusza jego na wskroś przesycona poezją i ścigająca nieustannie jej miarę, nie umiała chodzić w jarzmie codziennego, jakże prozaicznego obowiązku”.

    Obracał się wśród artystycznej bohemy. Przyjaźnił się zwłaszcza z literatem Mieczysławem Srokowskim. Był stałym bywalcem warszawskiej kawiarni „Udziałowa”. Różycki zajmował się publicystyką i pracą edytora. Pisał oczywiście także wiersze. Jego debiutem wydawniczym był tomik poezji o wiele mówiącym tytule „Tęsknota” z 1902 roku. Swoje utwory zamieszczał w wielu krajowych czasopismach. W 1905 wydał zbiór pt. „Liliowe lśnienia”, w którym znalazł się bardzo znany wiersz pt. „Na ustach koralu”, który spopularyzował kilkanaście lat później wybitny śpiewak Jan Kiepura.

    25 września/8 października 1910 roku ożenił się z nauczycielką Heleną Teofilą Gładkowską w warszawskiej parafii pw. św. Aleksandra. W akcie ślubu proboszcz nazwał pana młodego „literatem” i „dziennikarzem”. O ślubie „znanego poety” poinformowało m.in. czasopismo „Świt”. 

    W 1911 roku ukazał się tomik poezji Różyckiego z przedmową wybitnego pisarza Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Kolega po fachu napisał o nim: „Urodził się z darem słowa tak skończonym, tak pełnym, jak się tylko prawdziwy, stworzony poeta rodzić może. Piękne, strojne, proste, szczere i wytworne słowo jest narzędziem jego pięknej poezji”.

    Pasmo nieszczęść

    Mimo znacznej rozpoznawalności i uznania, pisarstwo nie przynosiło Różyckiemu dużych dochodów i uznania. W czasie wybuchu I wojny światowej Różyccy mieszkali w Nałęczowie. Zygmunt pobierał procent z zysków z kamienicy posiadanej tam przez jego rodzinę. Kronikarka Łucja Hornowska pisała o małżeństwie: „Ludzie ci mieszkają w Kruszynie (prawdopodobnie nazwa jednej z nałęczowskich willi) – długo taili swoje braki, nareszcie ujawniły się one, kiedy już ostatecznie nędza zaglądała i siły słabły”. Jak opisano w pamiętnikach, żona poety miała prosić o pracę, której nikt jej nie chciał dać. Para otrzymała małą zapomogę żywieniową, którą później… im wypominano.

    Mimo trudnych warunków i wielu kłopotów, Różycki ciągle tworzył. Napisał w tym czasie m.in. „Różowe Płomyki”. Kronikarka Hornowska określała go mianem „prostolinijnego”, „szlachetnego”, „szczerego”, ale jednak „naiwnego jak dziecko”. Poeta ciężko miał znosić niepowodzenia życiowe i nieprzychylność ludzką. Jego żona, „bardzo subtelna, kochająca, samoofiarna” mawiać miała: „Ja Zygmunta nigdy nie opuszczę, bo on by beze mnie zginął”. Kobieta musiała jednak stracić zapał i siły, bo w kronikach odnotowuje się, że w styczniu 1916 roku wyjechała do Lublina za pracą i porzuciła męża.

    W życiorysie poety pojawia się kilkuletnia luka. Być może próbował odzyskać żonę, bo długo przebywał w Lublinie. Organizował tam m.in. wieczory autorskie. Próbował również założyć pismo literackie o tytule „Marzanna”, ale nie udało mu się pozyskać odpowiedniego sponsora (podobno dlatego, że sam miał lekko podchodzić do kwestii długów). Zasłynął w Lublinie za to jako „udany żartowniś”, który „przekupkom na stragany wpuszczał żywe myszy, które w drucianych pułapkach pod peleryną przynosił na targowisko, a nabożnym Żydom wrzucał do bóżnicy czarnego kota lub gawrona”. Znany był także z ekscentrycznego wyglądu: „Głowę przykrywał ogromnym czarnym sombrero. Z ramion spływała opuszczona do łopatek również czarna, wymiętoszona peleryna”.

    Początek końca…

    Zygmunt ponownie wrócił do pracy urzędnika, której tak bardzo nienawidził. Objął stanowisko cenzora filmowego w MSW. Edward Kozikowski w książce „Od Prusa do Gojawiczyńskiej” zamieścił o nim następujące wspomnienie: „Różyckiego poznałem dopiero po roku 1920 w siedzibie Związku Literatów. Zjawił się pewnego popołudnia, wypełnił deklarację członkowską i po upływie paru tygodni został wpisany na listę członków Oddziału Warszawskiego. Na zebrania przychodził bardzo rzadko, na odczytach organizowanych przez nas nie bywał, ale składki, które zresztą były niewielkie, uiszczał na ogół regularnie. Różyckiego widywałem dość często w towarzystwie Leona Choromańskiego, który również cenzurował filmy. Zabawnie wyglądała ta para, prowadząca się wzajemnie środkiem trotuaru. Jeden niskiego wzrostu, o wyglądzie chomika – to Choromański, drugi nieco wyższy, o rozwianych włosach i trochę nieprzytomnych oczach – to Różycki. Chodzili zazwyczaj razem na seanse filmowe”.

    Różycki pracował w MSW zaledwie 7 lat, bo 31 lipca 1926 roku przeszedł na wcześniejszą emeryturę z powodu stanu zdrowia. Jak wynika z jego korespondencji, z Departamentu Sztuki i Prezydium Miasta Warszawy otrzymał subsydium na leczenie w szpitalu „Jana Bożego”. Najprawdopodobniej leczył się psychiatrycznie. Jak opisywał Kozikowski: „W roku 1926 odwiedził mnie Różycki w Związku Literatów (…) Po paru miesiącach Różycki pokazał się znowu. Tym razem wizyta jego trwała nieco dłużej. Wydał mi się jakiś biedny i opuszczony. Wspominał, że będzie musiał zrezygnować z posady, gdyż zdrowie mu nie dopisuje. Byłem zaskoczony jego wyznaniem, liczył bowiem wtedy raptem czterdzieści lat z niewielką nawiązką. Pamiętam, że zrobił na mnie wrażenie narkomana. Czy słusznie? Chyba tak. Był rozżalony na wszystkich, ale najwięcej żalu czuł chyba do tych, którzy okazywali mu w pierwszych latach pracy pisarskiej wiele życzliwości, nie szczędzili zachęty i darzyli poparciem. Przykro było patrzeć na dojrzałego człowieka, który dostrzegał swoje bankructwo, gorzej – uświadomił sobie, że nic sobą nie reprezentuje”.

    Pobyt w Pabianicach

    Związki poety z naszym miastem są owiane po dziś dzień tajemnicą. Różycki miał tu spędzić kilka lat, wynajmować pokój, a później leczyć się w szpitalu. Co jednak sprowadziło go akurat do Pabianic?

    W internecie pojawiają się poszlaki, jakoby artysta miał przyjechać tutaj po przegraniu swojego majątku. Jeśli miałoby być to prawdą – choć budzi to duże wątpliwości ze względu na to, że Zygmunt właściwie majątku nie miał – nadal nie tłumaczy to wyboru akurat naszego miasta. Jak artysta pisał w jednym ze swoich listów: „Nie mogąc przy swoich poetyckich zarobkach oraz fatalnych warunkach mieszkaniowych utrzymać się stale w Warszawie, peregrynowałem jak jakiś pielgrzym błędny, z miejsca na miejsce. Przez pewien czas mieszkałem z Zgierzu, to znowu w Warszawie, to znowu w Pabianicach”.

    Gdy został wypisany z warszawskiego szpitala „Jana Bożego”, miał kontynuować leczenie w kierunku kamicy woreczka żółciowego. Różycki miał jednak nadzieję, że ataki się nie powtórzą i wyjechał szybko do Pabianic, gdzie wynajął pokój. Chciał dalej tworzyć, jednak choroba nawracała. W Pabianicach pisał jeszcze wiersze. W tym czasie starał się, aby w Warszawie Artur Górski pomógł mu wydać dwa tomy poezji.

    W 1927 roku poeta wysłał z Pabianic list do warszawskiego Związku Literatów. Pisał w nim o swojej tragicznej sytuacji materialnej i chorobie wymagającej kosztownych leków. Na adres pabianicki Różyckiemu przysłano zapomogę. Kolejny zachowany list pochodzi z 1929 roku: „Za pieniądze serdecznie dziękuję – akurat będę miał na zapłacenie szpitala za miesiąc luty. Za grudzień i styczeń zapłaciłem około 600 zł ze swoich pieniędzy, które udało mi się uzyskać podczas pobytu mego u Jana Bożego w Warszawie, a które były przeznaczone na utrzymanie w Pabianicach, gdzie jest taniej i łatwiej o mieszkanie niż w Warszawie. Z tych 200 zł, które przysłaliście mi w końcu listopada, zapłaciłem zaległości za chorobę, która zaczęła się jakiegoś 10 listopada (leżałem wtedy jeszcze pewien czas prywatnie, co mnie znacznie drożej kosztowało niż w szpitalu. Ot, weźcie choćby zastrzyki morfiny – za jeden zastrzyk starszego felczera szpitalnego w dzień 5 zł, a wieczorem 10 zł – a inne lekarstwa itd.)”.

    12 grudnia 1929 roku poeta w liście informował przyjaciela, że następnego dnia zostanie zabrany do pabianickiego szpitala. Jak podsumował sytuacje: „Cóż zrobić! Życie rzadko jest poematem. Trzeba zacisnąć usta i cierpieć. Cierpienie też jest czasem potrzebne!”.

    Zygmunt Różycki zmarł 3 kwietnia 1930 roku w przytułku dla chorych i ubogich przy ówczesnej ulicy Tuszyńskiej w Pabianicach. Dziś to ulica Piotra Skargi, dokładniej numer 22 (obecnie siedziba Zakładu Ochrony Mienia). Pogrzeb miał zorganizować Wacław Różycki, starszy brat Zygmunta, który był rejentem w Wieluniu (przy ulicy Żeromskiego w latach 1919-1950) oraz Antoni Drążkiewicz, urzędnik z Wielunia. Zygmunt Rola-Różycki został pochowany na pabianickim cmentarzu, niestety, jego grób najprawdopodobniej już nie istnieje. Kancelaria naszego cmentarza nie posiada żadnych informacji o pomniku.

    Pamięć o Różyckim kultywują mieszkańcy Łęki, którzy w 2001 roku ufundowali obelisk poświęcony poecie. O Różyckim pamiętają także tomaszowianie – tam znajduje się pamiątkowa tablica.

    Udostępnij