• News will be here
  • 31 marca 2018r. minęło 30 lat od śmierci Eugeniusza Nowaka, naszego mistrza boksu, świetnego sportowca, nauczyciela i trenera.

    Był Dzień Zaduszny, padał deszcz, cmentarz dymami był zamglony

    Stałem nad grobem zamyślony, w płonące znicze zapatrzony

    Wychowankowie i mieszkańcy „Mistrzu” do Niego się zwracali

    Sami od siebie przydomek ten w uznaniu zasług Mu nadali

    Przydomek o tak wielkiej randze jeszcze za życia przypisany

    Nietuzinkowe ma znaczenie, fakt to nieczęsto spotykany

    Jak wiele trzeba mieć charyzmy, jak społeczeństwu się przysłużyć

    Aby na szczytne miano „Mistrza” piękną postawą sobie zasłużyć?

    Spoglądam na nagrobne zdjęcie, postać boksera w kolorze sepii

    Sylwetkę, która swym majestatem dodaje wiary i ducha krzepi

    I mówi słów nie używając, że zawsze trzeba do końca walczyć

    Uparcie podążać do celu, dopóki tylko sił nam starczy

    Kiedyś przed laty, jak wspominam, bywało tutaj osób wiele

    Grób odwiedzali Jego znajomi, uczniowie oraz oficjele

    Będziesz żył wiecznie w naszej pamięci” – bzdura,

    To tylko czysta teoria

    W rzeczywistości jest inaczej, jak pokazuje historia

    Wszystkie slogany brzmią patetycznie, ale od życia odstają

    Tylko poeci w swoich wierszach z lubością ich używają

    Ci, którzy o Nim pamiętali, z upływem czasu poumierali

    Tylko nieliczni w podeszłym wieku przy życiu jeszcze pozostali

    Starzy „Mistrzowie” z czasem odchodzą, młodzi ich miejsca zajmują

    Dawne zdarzenia odchodzą w przeszłość, z pamięci ulatują

    Kto z Was pamięta o swoich przodkach, z ręką na sercu, szczerze?

    Ja w zapewnienia większości ludzi, wybaczcie, ale nie wierzę

    Owszem pamiętam o moich Dziadkach,

    Lecz o ich przodkach nie wiem nic

    Tak to już jest, wrzeciono czasu w pewnym momencie zrywa nić

    Pamięć należy pielęgnować i swym potomnym przekazywać

    To tak, jak z rybą – musi mieć wodę, żeby oddychać, żyć i pływać

    Urodził się w dawnej stolicy, przepięknym, starym mieście Krakowie

    Od lat najmłodszych oprócz nauki przejawiał ciągoty sportowe

    Biegał po Błoniach, ćwiczył pompki i na gałęziach się podciągał

    I dzięki temu coraz to większą sprawność fizyczną osiągał

    Naukę łączył umiejętnie z młodzieńczą pasją sportową

    Z dobrym wynikiem ukończył wkrótce Krakowską Szkołę Handlową

    Był fanem Zbyszko Cyganiewicza, często mi o Nim opowiadał

    A mówił zawsze z wielką czcią, jakby Mu hołd chwalebny składał

    Moją opowieść piszę z pamięci, minione fakty odtwarzam

    Gdyż Mistrz przed śmiercią wszystkie pamiątki

    Muzeum Sportu przekazał

    A ludzka pamięć jest zawodna i często figle płata

    Szczególnie, gdy się z niej korzysta po wielu, długich latach

    Marzył, by zostać zapaśnikiem, jeździć po świecie, laury zdobywać

    Ciągnęło Go też do marynarki, po oceanach chciał pływać

    Nie zdawał sobie wtedy sprawy, że to już wkrótce się spełni

    Że sport niedługo Jego życie na zawsze już wypełni

    Często o całym naszym życiu jeden przypadek decyduje

    Coś, czego nikt w swoich planach, myśląc o jutrze, nie przewiduje

    Wojna Mu plany pokrzyżowała, do wojska został powołany

    Do Marynarki Austryjackiej został nasz Mistrz skierowany

    Przyszło Mu służyć na pancerniku „Szent Istvan”, dumie całej floty

    Nie podejrzewał, że już wkrótce będą Go czekać kłopoty

    Było tam wielu obcokrajowców, w tym kilkunastu Polaków

    Młodych, zadziornych, spragnionych przygód,

    Dzielnych, odważnych chłopaków

    Tam po raz pierwszy zetknął się z boksem, włożył prawdziwe rękawice

    I toczył walki z kolegami w ramach ogólnorozwojowych ćwiczeń

    Nie było jeszcze wtedy zasad, walczyło się do upadłego

    Zwyciężał ten, który na ziemię powalił przeciwnika swego

    Pokazał wkrótce, że jest najlepszy z 400-osobowej załogi

    Można więc stwierdzić, że tam zdobywał pierwsze bokserskie ostrogi

    Niektórzy twierdzą, że nasze życie, jest w horoskopach zapisane

    W myśl tej teorii wszystko zależy od położenia planet

    Już Nostradamus opierał na tym swoją magiczną wiedzę

    Jego przedziwne przepowiednie z wielką uwagą śledzę

    Zbyt wiele faktów się potwierdza, więc czy to tylko przypadek?

    Świat pełen jest przedziwnych zdarzeń, niewyjaśnionych zagadek

    Już wkrótce wielka sprawność fizyczna życie Gienkowi uratowała

    Gdy łódź podwodna MAS – 15 Jego pancernik storpedowała

    Nie było łodzi ratunkowych, każdy się musiał sam ratować

    Lecz On na szczęście był wytrzymały, potrafił znakomicie pływać

    Gdy okręt tonie, potężny wir potrafi wszystko w otchłań wciągnąć

    Trzeba odpłynąć i jak najszybciej odległość bezpieczną osiągnąć

    Wskoczył do morza i co sił płynął przed siebie jak szalony

    Licząc na cud, mając nadzieję, że wkrótce będzie ocalony

    Nosił na szyi srebrny łańcuszek i wierzył w Boga Wszechmogącego

    Zawsze w niedzielę chodził z rodziną na mszę

    Do Kościoła Mariackiego

    Po jakimś czasie na horyzoncie nieznany statek się pojawił

    Zaczął żarliwie dziękować Bogu, że Go wysłuchał i cud sprawił

    Z każdą minutą był coraz bliżej, już było słychać maszyn odgłosy

    Więc zaczął ręką machać nad głową, wzywać pomocy wniebogłosy

    Lecz statek jak fatamorgana przepłynął obok i zniknął wkrótce

    Pozostawiając nieszczęśnika na Adriatyckiej bezmiaru pustce

    To było straszne, po takim ciosie niejeden mógłby się załamać

    Ale nie Gienek, On nie był z tych, których się łatwo daje złamać

    To niemożliwe, mam tyle planów, nie pora, aby teraz umierać

    Muszę się sprężyć, dać z siebie wszystko, wykrzesać siły i płynąć

    Jednak najgorsze są czarne myśli, które rozbitków nawiedzają

    Natrętne, jak żarłoczne sępy, łatwo odpędzić się nie dają

    Starał się zawsze w trudnych chwilach niedobrych myśli unikać

    Lecz powracały, przypominając wielką tragedię Titanica

    Która niedawno miała miejsce i mnóstwo ofiar pochłonęła

    I na psychice wszystkich ludzi olbrzymie piętno odcisnęła

    Więc wmawiał sobie, że Adriatyk jest mniejszy, a woda cieplejsza

    To nie Atlantyk, zimny, wzburzony, więc szansa na ratunek większa

    I gdy tak płynął niewielką deskę wśród fal spienionych zauważył

    Podpłynął do niej jak najszybciej,

    Paznokcie w śliskie drewno wczepił

    Po jakimś czasie wśród szumu fal usłyszał o pomoc wołanie

    Pomoc wzywał jeden z kolegów, rodak z Krakowa, Kowalski Janek

    Oddał mu deskę, gdyż ten u kresu sił był,

    Na wpół przytomny, już tonął

    Gdyby nie pomoc, za parę minut Adriatyk by go pochłonął

    Deska niewielkich była rozmiarów, nie mogła obu utrzymać

    Zaczął rozglądać się dookoła, czegoś większego wypatrywać

    I zauważył nieco większą, która w pobliżu dryfowała

    Ta deska była, jak dar niebios, ona im życie uratowała

    Lecz czarne myśli, choć je odpędzał, jak złe demony powracały

    Obrazki z życia, jak wartki potok, przez głowę szybko przepływały

    Widział w nich Matkę, Ojca i Brata, swoich kolegów z podwórka

    Chwilę po chwili, od dnia narodzin – była to życia powtórka

    Boże! czy tak mam zakończyć życie? dopiero je przecież zacząłem?

    Matce z rozpaczy serce pęknie na wieść, że utonąłem

    Janek co chwilę słabł i mdlał, był skrajnie wycieńczony

    Wszystkie symptomy wskazywały, że los Jego jest przesądzony

    Lecz Gienek, choć sam był na wpół żywy,

    pocieszał ciągle przyjaciela

    Głowa do góry, przyjdzie ratunek, ciągle na duchu Go wspierał

    Dziwnie się czuł, choć pływał w wodzie,

    To bardzo chciało Mu się pić

    Lecz głos rozsądku Mu podpowiadał, nie pij tej wody,

    Jeśli chcesz żyć

    Bo morska woda dla człowieka, niezmiernie jest szkodliwa

    Zatruwa nerki i organizm, jest jak trucizna zdradliwa

    Chociaż rekiny w Adriatyku dość przypadkowo się zdarzają

    To faktem jest, że w te wody czasami się zapuszczają

    Sam kiedyś widział w porcie rybackim potwora prawie dwumetrowego

    Który wpadł w sieci zastawione podczas połowu nocnego

    Więc zastanawiał się chwilami, jaki Go może czekać finał

    Czy morska głębia Go pochłonie, czy zginie w paszczy rekina?

    Sam bym nie wierzył w te rekiny, lecz gdy w Chorwacji pracowałem

    Na własne oczy metrowego żarłacza białego widziałem

    A dodatkowo w internecie sprawdziłem, aby się upewnić

    Żeby nie pisać dyrdymałów i głupiej gafy nie popełnić

    Pomagał płynąć swemu koledze, z którym tragiczny los dzielił

    Wciąż prosił Boga, ciągle się modląc o ocalenie z morskiej kipieli

    I dryfowali po Adriatyku zbawiennej deski uczepieni

    Aż wreszcie przez rybacki kuter zostali wyłowieni

    Inni nie mieli tyle szczęścia, z morskim żywiołem walkę przegrali

    Z całej załogi jednej piątej życie udało się ocalić

    Rodzina uratowanego nigdy o Gienku nie zapomniała 

    Przez szereg lat listy dziękczynne, pełne szacunku pisała

    Gdy tylko wojna się skończyła, dużo po świecie podróżował

    Był w Ameryce, gdzie zapaśników oraz bokserów podpatrywał

    Gdyż u nas sport był w powijakach, Polska od świata odstawała

    Przecież dopiero po wielu latach na nowo wolność odzyskała

    A było dwóch słynnych siłaczy, którzy się w Polsce urodzili

    Byli słynnymi zapaśnikami, karierę światową zrobili

    To Pytlasiński i Cyganiewicz, Mistrzowie Świata nieposkromieni

    Można powiedzieć, że w tamtych czasach, byli to pierwsi strongmeni

    Idole, gwiazdy najwyższych lotów, młodzież ich bardzo uwielbiała

    Gdy powracali w glorii zwycięzców z pompą sukcesy ich fetowała

    Film „Aria dla atlety” o tamtych czasach opowiada

    Mogę oglądać go w nieskończoność, zawsze przyjemność mi sprawia

    Sport wówczas był naprawdę czysty,

    nikt się świństwami nie szprycował

    Tylko talentem i ciężką pracą, zawodnik sukcesy osiągał

    A dziś afera za aferą, trybuny coraz bardziej puste

    Bowiem do końca nie wiadomo, kto mistrzem jest, a kto oszustem

    Był wykształcony, mógł bez problemu znaleźć popłatną pracę

    Lecz On pokochał boks ponad wszystko i wybrał życie tułacze

    Jeździł po kraju i w wielu miastach urządzał walki pokazowe

    Walcząc z wieloma osiłkami, zdobywał doświadczenia nowe

    Posiniaczony, pokaleczony sam opatrywał kolejne rany

    I ruszał dalej, gdyż był twardzielem z tego był wszystkim znany

    W 1920 roku Gienek pojechał do Warszawy

    I od tej pory innym trybem zaczęły toczyć się wszystkie sprawy

    Spotkał tam George’a Burforda i Władysława Pytlasińskiego

    Pod ich kierunkiem ukończył kursy na instruktora sportowego

    Mógł uczyć boksu, gimnastyki, zapasów i gier zespołowych

    I otworzyło się przed Nim wówczas szereg perspektyw nowych

    W. Pytlasiński był mistrzem świata i „Ojcem” polskich zapasów

    Łezka się kręci na wspomnienie tamtych odległych czasów

    Szybko zaczęły powstawać w kraju kolejne kluby sportowe

    Zjawisko obce naszej kulturze, intrygujące i nowe

    Więc ruszył w Polskę je upowszechniać, zaszczepiać i propagować

    Już wkrótce „Ojcem” polskiego boksu Eugeniusz miał się stać

    Kraj się rozwijał w szybkim tempie, szczególnie przemysł bawełniany

    Każdy inwestor zagraniczny był jak najbardziej pożądany

    A Pabianice w owym czasie dominowały pod tym względem

    Miała tu swoje wielkie fabryki potężna spółka „Krusche & Ender”

    Tysiące młodych robotników po pracy rozrywek szukało

    I wałęsając się po mieście, często uliczne burdy wszczynało

    Więc fabrykanci postanowili kluby sportowe pozakładać

    By młodzież w kulturalny sposób upust energii mogła dać

    Zaczęto więc szukać człowieka, który to wszystko zorganizuje

    I całym sercem w to przedsięwzięcie bez reszty się zaangażuje

    Tak Nowak trafił do Pabianic, gdzie mógł swe pasje realizować

    Szukać młodzieży uzdolnionej i wspólnie z nią trenować

    Był zawodnikiem i trenerem, cały dla sportu się poświęcił

    Wkrótce zapoznał swoją żonę i już na stałe się osiedlił

    Uczył zapasów, gimnastyki, boksu i lekkoatletyki

    Pod Jego okiem wielu sportowców uzyskiwało piękne wyniki

    Wyłowił wkrótce wielki talent, Jadwigę Marcinkiewicz Wajs

    Która trzykrotnie na olimpiadach sławiła w świecie nasz kraj

    Dwa razy brąz i raz srebro oto dorobek Naszej Mistrzyni

    Miał w tym swój udział,

    Do Jej sukcesów w poważnym stopniu się przyczynił

    1924 to rok szczególny w całej historii

    Gdyż po raz pierwszy w mieście Poznaniu

    Odbyły się Mistrzostwa Polski

    Zdobył tam tytuł wicemistrza, w finale Gerbich Go pokonał

    Przegrał nieznacznie, tylko na punkty, lecz piękny pokaz boksu dał

    Gerbich kłopoty miał z limitem, a było z niego chłopisko wielkie

    Nic więc dziwnego, że po mistrzostwach przeszedł do wagi ciężkiej

    Paryż był wtedy na ustach wszystkich, gdzie olimpiada się odbywała

    Tam po raz pierwszy w historii Polski nasza ekipa startowała

    Było ich czterech: Konarzewski, Ertmański, Gerbich oraz Nowak

    Jechali tam zupełnie w ciemno, organizacji było brak

    Tak to bywało w pionierskich czasach,

    ktoś pierwszy musiał szlak przecierać

    Zdobywać z trudem doświadczenia i przy okazji cięgi zbierać

    Dziś z zawodnikiem są trenerzy, lekarz, psycholog, masażysta

    Każdy zawodnik w trakcie zawodów z fachowej pomocy korzysta

    Ich eskapada do Paryża to była wielka improwizacja

    Noce spędzali w bursie studenckiej, śpiąc na podłodze na materacach

    Dostali skromne kieszonkowe, na przejazd oraz wyżywienie

    Żadnej opieki i treningów, koszmar, kompletne zaskoczenie

    Miał walczyć z zawodnikiem z Łotwy w koronnej wadze półciężkiej

    Lecz wyznaczono Mu Irlandczyka Murphy’ego,

    który boksował w średniej

    Zrzucić w dwa dni siedem kilo, kiedy się waży osiemdziesiąt

    To coś strasznego, na to potrzeba co najmniej jeden miesiąc

    To samobójstwo dla organizmu, gdyż sił kompletnie pozbawia

    I na pozycji z góry przegranej każdego zawodnika stawia

    Boks był dopiero w powijakach, we wstępnej fazie organizacji

    Nic więc dziwnego, że było mnóstwo przedziwnych sytuacji

    Wszystkie zasady sportowej walki były brutalnie złamane

    Dziś coś takiego jest przez przepisy surowo zakazane

    Wchodził do ringu osłabiony, głodny, kompletnie odwodniony

    Trzeba mieć wielką wiarę w sukces lub być człowiekiem szalonym

    Liczył na jeden cudowny cios, który zwycięstwo mu zapewni

    Wiedział, że wszystkich rund nie wytrzyma, był tego raczej pewny

    Taktycznie walkę można wygrać, ale kondycję trzeba mieć

    Mocna psychika to za mało, więc nie wystarczy tylko chcieć

    Irlandczyk, stary lis ringowy, chciał sytuację wykorzystać

    Takie jest życie, każdy zawodnik z takiej okazji chce skorzystać

    Wiedział, że Nowak jest osłabiony, sam także nieraz wagę zrzucał

    Nie miał litości dla przeciwnika, pełną świadomość zatem miał

    Więc już od pierwszych sekund walki brutalnie z furią atakował

    Lecz Mistrz na gardę wszystkie te ciosy brał i skutecznie blokował

    Ale z sekundą każdą czuł, jak siły szybko Go opuszczają

    A ręce ciężkie, jak z ołowiu, podnieść do góry się nie dają

    I tak otrzymał podbródkowy, choć widział, jak zmierza do szczęki

    Nie mógł na czas zareagować i unieść w górę wiotkiej ręki

    Leżał na macie, chciał dojść do siebie,

    słyszał, jak sędzia Go wyliczał

    Stanął na nogach, przyjął pozycję i zaczął swoje szanse obliczać

    Wiedział, że jeśli mocno skontruje,

    to może walkę przed czasem wygrać

    Zaczął to robić, lecz nie miał siły, by taki mocny cios zadać

    Nogi Go także nie słuchały, poruszał się jak pijany

    Był półprzytomny, ciężko oddychał, cały był porozbijany

    I znów otrzymał kolejny cios, sędzia ponownie Go wyliczył

    Wstał, podjął beznadziejną walkę i już na cud tylko liczył

    Teraz walczyła tylko ambicja, bo jako bokser już nie istniał

    Murphy okładał Go cepami, a On, o dziwo, ciągle stał

    Ręce już tylko odruchowo ciosy w powietrze wykonywały

    A nogi, jakby były z waty, słabły i pod nim się uginały

    Sekundant krzyczał – trzymaj gardę! uważaj na sierpowy!

    Lecz te uwagi i ostrzeżenia nie docierały do Jego głowy

    Nie słyszał uwag sekundanta, w głowie szumiało i wirowało

    Miał też wrażenie, jak gdyby wszystko

    W zwolnionym tempie się działo

    W pewnym momencie już nie wiedział, czy toczy walkę, czy to sen

    Czy jest na ringu, czy gdzie indziej

    Czy to już wieczór, a może dzień?

    Tracił świadomość i odzyskiwał, nie czuł lawiny mocnych ciosów

    Nie widział ringu i przeciwnika i zgromadzonych w hali osób

    Trener Murphy’ego wrzeszczał co sił,

    Pragnąc przekrzyczeć ryczący tłum

    Który oszalał z euforii, gdyż rychły, krwawy koniec czuł

    Najgorszy okazał się wkrótce zabójczy cios, lewy sierpowy

    Zadany w jedno z najczulszych miejsc, tuż w okolice wątroby

    Po takim ciosie nikt nie wstaje, dopływ powietrza do płuc odcina

    A ból jest wprost nieopisany, największy twardziel go nie wytrzyma

    W tej sytuacji, będąc trzykrotnie,

    Już w pierwszej rundzie wyliczony

    W trosce o zdrowie został słusznie przez sekundanta poddany

    Choć walkę przegrał, to moralnie nie czuł się wcale pokonany

    Przez dłuższy czas kurował potem fizyczne i psychiczne rany

    Żadnemu z naszych się nie powiodło, wszyscy swe walki przegrali

    Smutni, pobici i przygnębieni do Polski powracali

    Tak to już jest, ci, którzy pierwsi nieznane szczyty zdobywają

    Płacą frycowe i przeważnie na tarczy powracają

    Ta walka w późniejszej karierze spełniła bardzo ważną rolę

    Gdyż od tej pory zaczął szczególnie zwracać uwagę na obronę

    To wszystko wpajał wychowankom podczas treningów żmudnych

    Wydawać by się mogło niektórym, że monotonnych i nudnych

    Lecz kiedy potem zawodnicy między linami stawali

    Przepiękny, pełen kunsztu pokaz bokserskiej sztuki dawali

    Wspominam walki Guzińskiego, Misiaka, Pawlaka, Lachowskiego

    Dłonie składały się do oklasków, to było coś przepięknego

    Szczególnie walkę Guzińskiego ze słynnym wówczas Leszkiem Drogoszem

    Niezasłużenie przegrał na punkty, do dziś do sędziów uraz noszę

    Odległe dzieje, dzisiejsza młodzież

    o tamtych czasach nic prawie nie wie

    Nie byłoby polskiego boksu Szanowny „Mistrzu” bez Ciebie!!!

    Żeby zrozumieć czym jest boks, nie trzeba wcale być zawodnikiem

    Wystarczy stoczyć jedną rundę z tej samej klasy przeciwnikiem

    Po dwóch minutach masz już dosyć, świat cały w głowie ci wiruje

    Powietrze w płucach ogniem pali i w mięśniach ból potworny czujesz

    A rękawice są jak sztanga, nie możesz z ziemi jej oderwać

    Każda sekunda jest godziną, modlisz się, by już była przerwa

    Nogi się szybko robią drewniane, poruszasz się jak na kikutach

    Stopy się kleją do podłoża, jakbyś butapren gęsty miał w butach

    Od czasu gdy boks trenowałem, minęły długie dziesięciolecia

    Lecz doświadczenia wtedy zdobyte będę pamiętał do końca życia

    Pragnął mieć syna, swego następcę, tak bardzo o nim marzył

    Lecz los tak jakby na przekór czynił i córką Go obdarzył

    Kochał ją bardzo, była zdolna i po maturze studiowała

    I wtedy właśnie niespodziewanie na schizofrenię zachorowała

    Następnym ciosem, który otrzymał, była śmierć ukochanej żony

    Po raz kolejny w krótkim czasie został przez życie doświadczony

    Lecz się nie ugiął, nie mógł się poddać, przecież to było oczywiste

    On walczył dalej z przeciwnościami, gdyż był prawdziwym Mistrzem

    A taki tytuł zobowiązuje, trzeba do końca być twardzielem

    Po każdym ciosie się podnosić i dalej walczyć z przeznaczeniem

    Każdy ma swoje trudne momenty, które czasami nas przerastają

    Mistrzowie stawiają im czoła, a słabeusze się poddają

    Mistrz to nie tylko tytuł sportowy, to tytuł bardzo uniwersalny

    Często na niego zasługuje człowiek przeciętny, szary, zwyczajny

    Samotna matka z czwórką dzieci, która jak wół ciężko pracuje

    Aby wychować je i nakarmić, od ust sobie wciąż odejmuje

    Człowiek na wózku inwalidzkim, który od lat z kalectwem walczy

    Co dzień po schodach wciąga ten balast, dopóki tylko sił mu starczy

    Żyjemy każdy swoim życiem, uwagi na to nie zwracamy

    Często nie wiemy, że w sąsiedztwie prawdziwych Mistrzów mamy

    Mistrz to nie tylko słynny sportowiec, który zdobywa medale

    To każdy kto doznał porażki, lecz wstał i walczy dalej

    W okresie II wojny światowej jako robotnik zwykły pracował

    Po pracy chodził poza miasto, gdzie skrycie ćwiczył i trenował

    Wiadomo sport był zakazany, więc trzeba było ryzykować

    Bo w razie wpadki można było w obozie wylądować

    Pewnego pechowego dnia został w łapance zatrzymany

    Był przez gestapo wraz z innymi dokładnie przesłuchiwany

    A że niemiecki do perfekcji w młodości w wojsku opanował

    Mądrze się bronił i dzięki temu z opresji się uratował

    Tym argumentem pouczającym często zachęcam wnuczka mojego

    By się nie lenił i pilnie uczył języka niemieckiego i angielskiego

    Mama za Mistrza wyszła za mąż, kiedy skończyłem 8 lat

    I moje życie się odmieniło, to był zupełnie nowy świat

    Miałem swój mały własny pokój, żelazne łóżko ze sprężynami

    I duży przedwojenny kredens z mozaikowymi lustrami

    Nad drzwiami wisiał dyplom z Paryża, Jego pamiątka z olimpiady

    A obok wielkie poroże łosia, na czaszce dwa po kulach ślady

    Często z zabawki pistolecika do tego łosia sobie strzelałem

    Kiedy bawiłem się w Indianina i polowanie udawałem

    Pokój stołowy był jak muzeum, pełen pamiątek i pucharów

    Posążków z brązu, pięknych kryształów oraz dziesiątek dyplomów

    Na ścianie obok drzwi wejściowych wisiała dumnie gablota stara

    A pod nią na srebrnym łańcuszku kordzik z napisem „Kurara”

    Ten kordzik był Jego pamiątką z czasów, gdy w marynarce służył

    Nie jestem pewien, czy na pewno czy też z późniejszych podróży

    Dyplom z Paryża, kordzik z łańcuszkiem oraz gablota z medalami

    Jak niespokojne duchy czasu krążą w przegródce ze wspomnieniami

    I zawsze kiedy grób odwiedzam, na nowo się uaktywniają

    W płomieniach rozjarzonych zniczy tamte zdarzenia powracają

    Pamięć, fantazja i wyobraźnia są moim wehikułem czasu

    Ciągnie mnie tam wciąż nieodparcie,

    Tak jak w przysłowiu wilka do lasu

    I kiedy śpię z zakamarków z cienia wychodzą senne rojenia

    Jestem aktorem, jednym z wielu tego mglistego przedstawienia

    Mistrz do mnie mówi, ja Go słucham i wykonuję polecenia

    Jest przy mnie obok, wyciąga rękę, dotyka mego przedramienia

    I nagle obraz się rozmywa, oddala szybko, głos zanika

    A w oceanie snów znów spokój, jak po tragedii „Titanica”

    Chciałbym znów zasnąć i śnić dalej,

    lecz mózg uparty mnie nie słucha

    Cisza – zegarek na stoliku, cykając szepce mi do ucha

    To ty zepsułeś piękny spektakl, jesteś maszyną, nie masz marzeń

    Obcy ci jest świat ludzkich zmysłów, doznań, postrzegań oraz wrażeń

    Zaraz po wojnie znów zaczął działać, organizował kluby sportowe

    Czasy zmieniły się, jak w życiu, nadeszło pokolenie nowe

    Z doświadczeniami okropnymi, brutalnej, strasznej okupacji

    Pokazać chcieli się przed światem młodzi, ambitni, dumni Polacy

    A sport im dawał te możliwości, gdyż innych wtedy nie było

    Pod butem stalinowskich łotrów niełatwo wtedy się żyło

    Po wojnie wielka ilość chłopców do sportu chętnie się garnęła

    Wielka pożoga wielu z nich rodziców przecież pozbawiła

    Potrzebowali ojcowskiej ręki, a Mistrz im to zawsze zapewniał

    Bowiem podejście pedagogiczne do wychowanków swoich miał

    Często wędrując po ulicach, sam oberwańców wyszukiwał

    Ściągał na salę, uczył boksu i przy okazji wychowywał

    Gdyby nie Mistrz, niejeden z nich w konflikty z prawem by się wdał

    Oni słuchali Go jak ojca, gdyż autorytet wielki miał

    Byli to chłopcy z ubogich rodzin, często bywali niedożywieni

    On ich dokarmiał, gdy byli głodni i sponsorował z własnej kieszeni

    Na wywiadówki do szkół chodził, by ich postępy kontrolować

    I starał się, jak dobry ojciec w kłopotach wszystkich pomagać

    Dlatego wszyscy Go szanowali za to podejście altruistyczne

    To bywa rzadko spotykane, a jest po prostu fantastyczne

    Mieć posłuch wśród tylu hardych, zadziornych, twardych charakterów

    To wielka rzadkość, wśród wychowawców nie znałem takich wielu

    Sam kiedyś byłem nauczycielem, przez kilka lat w szkołach uczyłem

    Więc wiem, co piszę, gdyż osobiście tego tematu doświadczyłem

    W całym mym życiu takich osób miałem przyjemność poznać trzy

    J. Wasilewską, H. Karpecką, a trzecia, Mistrzu, to Ty

    Pierwsza to moja wychowawczyni, druga to koleżanka z pracy

    Być pedagogiem z powołania – wiem dobrze, co to znaczy

    Pragnę wyrazić Im szacunek, więc przy okazji Je wymieniam

    Ich ciepły, wyrazisty obraz zawsze w mym sercu mam

    Ojciec był dobry z matematyki, przecież ukończył Szkołę Handlową

    Często przy lekcjach mi pomagał, powtarzał – trzeba myśleć głową

    Ja prawdę mówiąc, głowy do matmy za bardzo mocnej nie miałem

    Lecz dzięki tym korepetycjom z klasy do klasy zdawałem

    Figury mógłby Mu pozazdrościć niejeden młody człowiek

    A przecież miał 60 lat, a to już słuszny wiek

    Mięśnie sprężyste, długie, rzeźbione, sylwetka jak u gladiatora

    Podobny był do B. Lancastera, znanego z filmów gwiazdora

    Chwytał mnie jedną ręką za pasek, w górę jak piórko podnosił

    Aż nie do wiary, że będąc starym, można mieć tyle sił

    A przecież ja już wtedy ważyłem prawie 30 kilogramów

    To były sceny wyjęte żywcem z filmu „Przybycie Tytanów”

    Wszystko co piszę, to szczera prawda, ja nie należę do bajerantów

    Jest to życiorys, a nie legenda, więc ściśle trzymam się faktów

    Nieraz zakładał mi rękawice i prosił bym Go bił

    Bij, nie symuluj z całym impetem, ile masz tylko sił

    A On me ciosy brał na gardę, zbijał i skutecznie blokował

    Ja w końcu z sił już opadałem, a On ze starań mych się śmiał

    Broniąc się, można wygrać walkę, kontratakując momentami

    Przeciwnik w końcu się wystrzela i straci w pięściach dynamit

    A kiedy siły go opuszczą, jest już praktycznie przegrany

    Ty go punktujesz raz za razem i wynik walki jest już znany

    Kiedyś widziałem ciekawą walkę, przeciwnik silny był jak tur

    Walił bombami z taką siłą, że mógłby rozbić gruby mur

    Z rundy na rundę tracił kondycję, miał pecha, trafił na technika

    Pod koniec walki był półprzytomny, o własne nogi się potykał

    W walce na pięści, moim zdaniem, analogicznie jak w muzyce

    Szybkość, precyzję i dynamikę osiąga się dzięki technice

    Pisząc opowieść, nowe szczegóły z przeszłości sobie przypominam

    Na przedramieniu miał tatuaż, była to głowa Indianina

    Uwielbiał czytać K. Maya, przynosił książki z biblioteki

    I przy okazji pasję do książek skutecznie we mnie zaszczepił

    Do tego stopnia, że nocami skrycie pod kołdrą czytałem

    Leżąc, jak trusia chłonąłem tekst, latarką sobie przyświecałem

    Potem odkryłem J. Londona i jego twórczość pokochałem

    Zawsze czytałem je z przejęciem, w smutnych momentach płakałem

    Czytałem opowiadanie „Befsztyk” o losie starego boksera

    W którym napisał gorzką prawdę, jak często kończy się kariera

    Miał czarne półbuty sportowe, bez sznurowadeł je zakładał

    Używał ich przez całe życie, zawsze na trening je zakładał

    Kiedy zawodnik Go nie słuchał i ostre słowa nie skutkowały

    Wtedy te buty wkraczały w akcję i do rozsądku przemawiały

    Były to symboliczne klapsy, szkody nikomu nie robiły

    Lecz ostrzegały – to nie przelewki, żarty, kochany, się skończyły

    Odziedziczyłem po Nim te buty, przez długie lata mi służyły

    Były wygodne i do kolarstwa w sam raz się nadawały

    Z miękkiej, solidnej, dobrej skóry, a spody miały zelowane

    Były co jakiś czas przez szewca konserwowane i naprawiane

    Potem, gdy była przeprowadzka, niestety, gdzieś się zapodziały

    Niemi świadkowie historii boksu w pamięci mi pozostały

    Jak to w rodzinie każdej bywa czasem na pieńku z Mistrzem miałem

    Dostałem parę razy pasem, gdy coś większego przeskrobałem

    Ale urazy w sercu nie noszę, gdyż wiem, że na to zasłużyłem

    Z czasem te drobne incydenty na zawsze w niepamięć puściłem

    Troszeczkę skaczę po wydarzeniach,

    lecz to normalne, bo w ich natłoku

    Wszystkiego nie da się opisać chronologicznie rok po roku

    Kiedy ukończę tę opowieść, całość dokładnie przeczytam sobie

    I wtedy mając obraz całości jakieś poprawki pewnie zrobię

    W boksie atutem są długie ręce, ja takie właśnie posiadałem

    Miałem warunki do tego sportu i pozytywnie rokowałem

    Zacząłem ćwiczyć jako dzieciak, lecz mama bardzo się sprzeciwiała

    Co rusz robiła awantury, prosiła, płakała, błagała

    Było nas kilku małych szkrabów: ja, kuzyn, trzech synków działaczy

    Każdy z nas marzył o karierze, boks bardzo wiele dla nas znaczył

    Podczas sparingu kuzyn Stasiek jakiś nieszczęsny cios otrzymał

    Miał uporczywe bóle głowy i długo potem niedomagał

    I wtedy mama powiedziała – to koniec, nie ma już żadnej mowy

    Boks niebezpieczny jest, mój synu, szkodliwy i urazowy

    Jak się niedługo okazało, kuzyn miał stwardnienie rozsiane

    Schorzenie straszne, nieuleczalne, lecz z boksem niezwiązane

    Bokser to brutal! – tak sądzą ludzie, ależ nic bardziej mylnego

    To określenie w żaden sposób nie pasowało do Niego

    W życiu codziennym był spokojny, pogodny i zrównoważony

    Miły, wesoły, uśmiechnięty oraz życzliwie nastawiony

    Boks, który zawsze preferował, to była sztuka samoobrony

    W której zawodnik miał być wszechstronnie

    oraz technicznie wyszkolony

    Podczas treningów dużo czasu poświęcał zatem gimnastyce

    A kiedy aura była przyjazna – „królowej”, lekkoatletyce

    Uważnie swoich podopiecznych w trakcie tych zajęć obserwował

    Niektórym zmianę dyscypliny na inny rodzaj sugerował

    Pod Jego okiem A. Skrzydlewski w początkach swej kariery ćwiczył

    Mistrz zauważył, że to materiał na wielki talent zapaśniczy

    Skierował go pod skrzydła T. Wnuka,

    Gdzie wielki talent swój rozwijał

    Andrzej medale olimpijskie i wiele innych później zdobywał

    Boks to nie tylko same pięści, lecz przede wszystkim mądra głowa

    Głowa na karku – mawiał Mistrz – to już sukcesu połowa

    Niby niewiele jest do nauki, lecz całe lata trzeba trenować

    Aby to wszystko sobie przyswoić i do perfekcji opanować

    Tak samo, jak w innych dziedzinach,

    Sam talent, chłopcze, nie wystarczy

    Trzeba trenować bardzo solidnie, aby nie schodzić z ringu na tarczy

    Każdy przeciwnik ma strategię, którą należy rozszyfrować

    Do każdej walki inną taktykę należy zatem zastosować

    Bardzo jest ważny lewy prosty, który na dystans trzyma rywala

    I na zadanie celnych ciosów przeciwnikowi nie pozwala

    Garda jest także bardzo istotna, ona jak tarcza nas osłania

    Oraz uniki i odskoki, metody ciosów unikania

    Nie ma odpornych na nokauty, ci co tak mówią, plotą androny

    Każdy trafiony mocnym ciosem padnie na matę powalony

    Obrona to rzecz najważniejsza, gdy jesteś dobrze zabezpieczony

    Możesz pomyśleć o kontrataku, lecz przemyślanym, nie szalonym

    Przeciwnik tylko na to czeka, by mocnym ciosem cię skontrować

    Więc musisz być bardzo uważny i za podwójną gardą się chować

    Nie ma bokserów z żelazną szczęką, bywają tylko źle trafieni

    Już wygrywają, są pewni siebie, a tu zostają wyliczeni

    Bo boks to taki dziwny sport, gdzie jeden cios wszystko przesądza

    Dlatego czujność trzeba zachować, tym większą im jest bliżej końca

    Nogi – kolejny ważny element – muszą być bardzo mocne

    Więc trzeba ćwiczyć ze skakanką, by były szybkie i skoczne

    Zawodnik, który jest niemrawy, jest łatwym celem dla przeciwnika

    Szybkość to sposób, który pozwala większości ciosów unikać

    W ataku prawa ręka prym wiedzie, bowiem od lewej jest silniejsza

    Łatwiej nią ciosy się wyprowadza, ponieważ jest sprawniejsza

    Chyba że bokser jest mańkutem, wtedy się sprawy na odwrót mają

    Ale zasady boksowania ciągle te same pozostają

    Ciosów w zasadzie jest niewiele, prosty, sierpowy, hak, podbródkowy

    Nie wolno bić poniżej pasa, w plecy, nasadą i w tył głowy

    Mistrz boksu brutalnego nie aprobował i nie uznawał

    Na piękno, lekkość, szybkość, technikę i zwinność zawsze stawiał

    Dzisiejszy boks zmienił zasady, bardzo się zbrutalizował

    Techniczne walki odeszły w przeszłość, liczy się tylko nokaut

    Nie ma już „czarodziejów ringu” takich jak wielki L. Drogosz

    Widowisk, których oglądanie sprawiało wielką rozkosz

    Teraz mięśniaki tłuką się z furią, jeden drugiego zniszczyć pragnie

    Dopóki któryś cepem walnięty na matę jak kłoda padnie

    Boks w tamtych powojennych latach był na technice oparty

    Chodziło głównie o piękno walki, nie o brutalne nokauty

    Nie bez powodu był do szermierki przez znawców porównywany

    A każdy cios był przez sędziów liczony i punktowany

    Gdybym opisać miał tamte czasy, porównałbym je do Beatlemanii

    Gdy wypełniane po brzegi sale szturmem pragnęli zdobywać fani

    Wtedy też sale były pełne, bilety wszystkie wyprzedane

    To były piękne, cudowne chwile, jak to się mówi – niezapomniane

    Nie było wtedy innych rozrywek jak radio, sport oraz kino

    Ewentualnie można się było umówić na randkę z dziewczyną

    Kilku bokserów zapamiętałem, ich piękne walki oglądałem

    Byli moimi idolami, wielbiłem ich i podziwiałem

    Misiak, Guziński, Lachowski, Pruscy,

    Prochoń, Kraszewski, Kłodas, Weseli

    I wielu innych, którzy, niestety, z pamięci mi już ulecieli

    Miło wspominam obóz w Dłutówku, spaliśmy wszyscy w dużej stodole

    Za nią był ring ustawiony, a dalej ciągnęło się pole

    Na nim zaprawy się odbywały, rozgrzewka, biegi, gimnastyka

    Trener wyciskał ostatnie poty z każdego zawodnika

    A potem walki sparingowe, w których też chętnie udział brałem

    Mama o niczym nie wiedziała, nigdy jej o tym nie powiedziałem

    Gdyby się o tym dowiedziała, natychmiast by mnie stamtąd zabrała

    Gdyż, jak już wcześniej nadmieniałem, boksować mi zabraniała

    Czasem oglądam walki bokserskie,

    Lecz przyjemności w tym nie znajduję

    Tamtego boksu finezyjnego, pięknej szermierki mi brakuje

    Do tego doszły walki w klatkach, to już totalna paranoja

    Z niesmakiem patrzę na to wszystko, skończyła się epoka moja

    Prawdziwy olimpijski sport umarł i nigdy nie powróci

    Świadomość tego mnie przeraża, a brak symptomów odnowy smuci

    Transfery za grube miliony, zawodnik dzisiaj jest towarem

    A gdzie w tym sport prawdziwy, czysty i gdzie zasady piękne, stare?

    Może ja jestem staroświecki, współczesnych przemian nie rozumiem?

    Zrzędzę jak stetryczały zgred, bo przystosować się nie umiem?

    Pamiętam tamten pechowy dzień, byłem kompletnie zszokowany

    Mistrz jest w szpitalu – rzekła mama, został na jezdni potrącony!

    Ma połamaną jedną nogę i zgruchotane kości miednicy

    Czeka Go kilka operacji, z długą chorobą trzeba się liczyć

    Co z boksem – pomyślałem zaraz, On wszak bez niego żyć nie może?

    Wielka tragedia, potworny pech, co teraz będzie, O Boże!?

    Wrócił o kulach obolały, cały gwoździami naszpikowany

    By leczyć połamane kości i pooperacyjne rany

    Lecz kości zrastać się nie chciały,

    Był bowiem, już w podeszłym wieku

    I tu zaczyna się opowieść o twardym, pełnym wiary człowieku

    W tym trudnym dla Niego okresie jak mogłem, tak Mu pomagałem

    Zbierałem korzeń żywokostu, kompresy stale przykładałem

    Lekarz powiedział – nie ma nadziei, to nie jest czarnowidztwo

    Taka jest prawda, do końca życia czeka Go inwalidztwo

    Lecz On z tą prawdą z żadnym wypadku nie miał zamiaru się pogodzić

    Chodził o kulach na treningi, by wychowanków nadal szkolić

    Starał się żyć, jak człowiek sprawny,

    Sprzątał, odkurzał, robił zakupy

    Choć stare kości trzymały tylko specjalne chirurgiczne druty

    Nie chciał się poddać, był uparty, nawet z komórki węgiel przynosił

    Po pół wiaderka na drugie piętro, nigdy o pomoc nie poprosił

    Mówił, że człowiek to maszyna, która bez przerwy pracować musi

    Bo kiedy stanie, rdza ją zeżre i nigdy ponownie nie ruszy

    Trener o kulach to fenomen, nigdy o takim nie słyszałem

    Z takim Herosem niepokonanym pod jednym dachem mieszkałem

    Często się czułem bardzo głupio, gdyż sam chciał robić wszystko

    I denerwował się okropnie, gdy czasem coś Mu nie wyszło

    Lecz radził sobie nad podziw dobrze, jak akrobata, cyrkowiec

    Do takich wyzwań zdolny jest tylko wielki prawdziwy sportowiec

    Stojąc na jednej zdrowej nodze i kulą się podpierając

    Sam rąbał drewno opałowe, ogólny podziw wzbudzając

    Mnie tylko prosił, abym Mu kloce na pieńku równo ustawiał

    I abym porąbane szczapy w komórce w stosy układał

    Głupio mi było na to patrzeć, ale perswazje nie skutkowały

    Nie chciał pogodzić się z ułomnością, ambicje górę w Nim brały

    Mieliśmy psa, wabił się Diana, był to owczarek alzacki

    Mistrz dnia każdego brał go na smycz i ruszał na przechadzki

    A my się denerwowaliśmy, dopóki nie powrócił

    Baliśmy się, że smycz wyszarpnie i może Mistrza przewrócić

    Jego przyjaciel Gerbich Jan na stałe z kraju wyemigrował

    Osiadł w Brazylii, gdzie jakiś czas na zawodowych ringach boksował

    Utrzymywali stałe kontakty, listy do siebie często pisali

    Minione, młode, szalone lata z nostalgią wspominali

    Gerbich miał w Polsce swojego wnuczka, który ze Śląska pochodził

    Marzył, by Władek został bokserem, o pomoc Mistrza poprosił

    Ten nie odmówił, choć w owym czasie miał 74 lata

    Prośbę kolegi potraktował, jak prośbę rodzonego brata

    Pomimo że był inwalidą poruszającym się o kulach

    Nie mógł odmówić, gdyż taka była Jego niezwykła natura

    Przez dwa miesiące wakacyjne z Władkiem na stadion kuśtykał

    Potem na salę treningową, gdzie z boksem go zapoznawał

    Władek zamieszkał w naszym domu i był jak syn traktowany

    A Mistrz się cieszył, że znów trenuje swój boks umiłowany

    Uczeń był chętny, robił postępy, techniki boksu się uczył

    Lecz kiedy wrócił w rodzinne strony, boks na dobre porzucił

    Rodzice i dziadkowie pragną, by dzieci chciały pójść w ich ślady

    Lecz one mają inne plany i na to nie ma rady

    Niech każdy szuka własnej drogi, którą zamierza podążać

    W żadnym wypadku nie wolno dziecka na siłę do tego zmuszać

    Bo potem efekt jest odwrotny, czego na sobie doświadczyłem

    Dziadek katował mnie skrzypcami i do muzyki się zniechęciłem

    W wyniku tego kilka lat, tych najważniejszych straciłem

    A w końcu sam poczułem chęci i do muzyki powróciłem

    Do bloków się przenieśliśmy, nie musiał się na schodach męczyć

    Lecz brak zajęcia i wysiłku zaczął Go wkrótce bardzo męczy

    Wybierał się więc na wycieczki, na stadion, choć było daleko

    Nie chciał się nigdy pogodzić z faktem, że przecież jest kaleką

    Często, niestety, się przewracał,

    Lecz druty w kościach wytrzymywały

    Zawsze podnosił się z uśmiechem, żartując sobie – jestem cały

    A we mnie taki każdy upadek wzbudzał paniczne przerażenie

    Włosy stawały mi na głowie, a w żyłach wzrastało ciśnienie

    Był dla mnie wzorem niezłomności, uporu oraz hartu ducha

    Dziś, gdy wnuczkowi o tym mówię, z otwartą buzią mnie słucha

    Także uprawiać zaczął sport, gdyż chce dorównać legendzie

    I oczywiście jest przekonany, że wkrótce Mistrzem będzie

    A ja go tylko w tym utwierdzam, mówiąc – na pewno ci się uda

    Bo wiem, że wiara we własne siły potrafi czynić cuda

    Wiem, jakie wielkie możliwości drzemią ukryte w człowieku

    Nawet, gdy jest nie w pełni sprawny oraz w podeszłym wieku

    Kult ciała zawsze mi towarzyszył, już od najmłodszych lat

    Rzeźby Fidiasza mnie urzekały oraz antyczny świat

    Czytałem książki o bohaterach z czasów olimpiad starożytnych

    Zbierałem zdjęcia i artykuły o wszystkich sportowcach wybitnych

    Mistrzem, niestety, nie zostałem, nawet przeciętnym zawodnikiem

    Nie mogę zatem się pochwalić żadnym sukcesem i wynikiem

    Sport dał mi wiele, przede wszystkim

    Fizycznie bardzo się wzmocniłem

    Ćwicząc przez lata systematycznie, kondycję bardzo poprawiłem

    Choć zawodowo go nie uprawiam, to od pół wieku nieprzerwanie

    Męczę się, ćwicząc serie pompek każdego dnia przed śniadaniem

    I zawsze sobie wtedy powtarzam, to Jego mądre powiedzenie

    O tej maszynie, która stojąc, szybko rdzewieje i niszczeje

    I choć kręgosłup mam w dużym stopniu poważnie wyeksploatowany

    Wciąż chodzę prosto, chociaż organizm

    Jest już w zasadzie do wymiany

    Gdy ktoś o radę mnie zapyta, to bez wahania mu odpowiem

    Trzeba trenować systematycznie przez całe życie,

    Bo sport to zdrowie

    A Mistrz najlepszym był przykładem, choć był kaleką i niedomagał

    Ćwiczył, trenował do chwil ostatnich i nigdy się nie poddawał

    Ktoś może powie, że się powtarzam, że już ten wątek poruszałem

    Że we wcześniejszych opowiadaniach niejednokrotnie o tym pisałem

    Powtarzam się i to świadomie, ale pytanie brzmi – dlaczego?

    Robię to z wiarą w słuszność idei i dla pożytku publicznego

    Bo kiedy widzę młodych ludzi spasionych jak hipopotamy

    To szlag mnie trafia, czuję niesmak i jestem zdegustowany

    Miał w USA młodszego brata, który przed wojną wyemigrował

    Bardzo Go kochał oraz tęsknił, listownie z Nim korespondował

    Cóż – zimna wojna świat podzieliła i ludzkie więzi pozrywała

    Nigdy się z sobą już nie spotkali, choć bardzo tego pragnęli

    Przez cały czas na to liczyli, do końca nadzieję mieli.

    Pod koniec życia przeszło najgorsze, na alzheimera zachorował

    To było przykre, swojej rodziny oraz przyjaciół nie poznawał

    Na zdrowiu zaczął podupadać, nie miał już sił, żeby chodzić

    Dopadła Go paskudna starość, a z tym nic nie da się wszak zrobić

    Dla Niego jednak w pewnym sensie było to wybawienie

    Żył w innym świecie, bez świadomości, nie wiedząc, co się dzieje

    Największy Mistrz ostatnią walkę zawsze bezwzględnie przegrywa

    Ostatnim sędzią jest Czarna Pani dla wszystkich sprawiedliwa

    Czyś jest bogaty czy też biedny, sławny czy mało znany

    W tej samej ziemi, tak jak wszyscy, zostaniesz pogrzebany

    Tylko przez czyny niebywałe możesz zapisać się w annałach

    Pozostawiając po sobie ślad i oto prawda cała

    Nawet największy dąb wiekowy z czasem usycha i próchnieje

    I pada z trzaskiem, drżąc w posadach, gdy mocny wiatr zawieje

    Sport był dla Niego tym katharsis, szukał w nim ukojenia

    Był panaceum naturalnym na wszystkie niepowodzenia

    Rozpropagował w Polsce boks, od podstaw go zbudował

    W późniejszych latach Feliks Stamm dzieło to kontynuował

    Wychował wielu słynnych sportowców, którzy medale zdobywali

    W mistrzostwach Polski, Europy z sukcesem startowali

    Mówi się o Nim po dziś dzień, że Ojcem jest polskiego boksu

    Ale śmietankę inni spijali, gdyż świat jest pełen paradoksów

    Od lat spoczywa w skromnej mogile na pabianickim cmentarzu

    Skromna tablica marmurowa rzuca się w oczy od razu

    Uczniowie ją ufundowali o Mistrzu swoim pamiętali

    Teraz odwiedzać Go nie przychodzą, gdyż sami powymierali

    Inni sportowcy zasłużeni mają swe skwery, parki, ulice

    A Ty masz tylko na cmentarzu tę pamiątkową tablicę

    Ku czci niektórych memoriały są z pompą organizowane

    Szkoły sportowe ich imieniem bywają często nazywane

    Niedługo minie 30 lat, gdy Go na zawsze pożegnałem

    Muszę to w jakiś sposób uczcić – bezwiednie wtedy pomyślałem

    Najlepiej będzie to opisać i potomności przekazać

    Postanowione, klamka zapadła, czas do roboty się brać

    Będziesz miał Mistrzu swoją opowieść, bo zasłużyłeś na nią

    Walczyłeś dzielnie z przeciwnościami i nie sprzedałeś skóry tanio

    Patrzyłem z dumą na grób rodzinny, miejsce tam na mnie czeka

    Będę miał zaszczyt spocząć u boku Słynnego Mistrza Nowaka

    Znów nasze drogi się spotkają, tym razem na wieki wieków

    Spiszę opowieść o Wielkim Mistrzu, Sportowcu i Człowieku

    Przed każdym z nas ta sama droga, każdy w to samo miejsce zmierza

    A czas, Pan Życia, nieubłaganie dni i godziny nam odmierza

    O każdym z nas będzie pamiętał, nikt go o więcej nie uprosi

    A gdy nadejdzie właściwa chwila z czarną klepsydrą się zgłosi

    W pewnym momencie jakiś staruszek o lasce wolno przykuśtykał

    Przywitał się – Pan z rodziny? – uprzejmie mnie zapytał

    Tak, jestem synem Mistrza Nowaka, to znaczy przybranym synem

    Bardzo mi miło – odrzekł staruszek – nazywam się Andrzej Klimek

    Mistrz boksu uczył mnie w młodości, dobrze się zapowiadałem

    Lecz potem żona, dzieci, praca, rozumie pan – zrezygnowałem

    Ale do Mistrza zawsze przychodzę, by się pomodlić, znicz zapalić

    To Wielki Człowiek, Autorytet, do końca życia będę Go czcił!

    Każda opowieść o bohaterze zawsze ma smutne zakończenie

    Wszyscy musimy kiedyś odejść, takie jest nasze przeznaczenie

    Dlatego czas w którym żyjemy, trzeba z rozwagą spożytkować

    Tak, by odchodząc, czuć się spełnionym, żeby niczego nie żałować

    Naród to grupa, którą łączą tradycja, pamięć i historia

    Dumnie to brzmi, ale zbyt często jest to po prostu teoria

    Kto nie pamięta o Wielkich Mistrzach,

    Sam nigdy Mistrzem nie zostanie

    Piszę, co myślę, bez ogródek, takie jest moje zdanie

    Bo Wielcy Ludzie są jak fundament, na którym mury się stawia

    Bez fundamentu mur legnie w gruzach, to oczywista sprawa

    O ten fundament powinni dbać ci, którzy władzę sprawują

    Lecz ich, niestety, takie drobiazgi wcale nie interesują

    Bo Murzyn kiedyś zrobił swoje, więc może w niepamięć odejść

    Parafrazując ten znany slogan, kończę o MISTRZU opowieść

    Zbigniew Krygier

    Udostępnij