• 1Mackiewicz
    2Witczak
    3Zakrzewski
    5Hile
    6Kozowska
    7Kups
    7Stasiak
    8Berner
    9Gryzel
    9Marczak
    10Michalski
    11Grenda
    12Paszkiewicz
    14Wojcik
    14Zeligowski
    15Grabarz
    16HaburaJoanna
    16Korona
    16Zaborowska
    17Brozyna
    17Jozwiak
    17Pedziwiatr
    17Redowicz
    18Kania
    18Sikora
    18sRusinek
    19Duraj
    19Grzejszczak
    19Wojtowicz
    20Bujacz
    20Gryglewski
    20Habura
    21Jaksa
    21Stencel
    21ZStasiak
    22Lenarczyk
    22Pierzchaa
    22Skrobacz
    23Badek
    23Wadowska-Filarska
    24Nowak
    24Ramisz
    24Wojtczyk
    25Lewandowska
    26Wroblewski
    previous arrow
    next arrow
  • To już osiemnaście lat, kiedy Marek Skrzymowski działa na terenie naszego powiatu. W szczerej rozmowie wspomina ten czas.

    Przygoda z alkoholem zaczęła się niewinnie. Tak jak większość młodych ludzi traktował go jako wspomagacz dobrej zabawy. Początki to wypite wino z kolegami.
    Później jedno wino piliśmy na dwie osoby. Chodziliśmy do koleżanek, które mieszkały na Chojnach w Łodzi. Próbowaliśmy podbudować swoje ego. Jak się wypiło szklankę wina, to młody człowiek jest wtedy bardziej śmiały, świat staje się różowy i to jest właśnie ta pułapka, którą alkohol zastawia na młodych ludzi. Jesteś bardziej otwarty na świat, ale to mylne wyobrażenie. Granica między piciem towarzyskim a nałogowym nigdy nie jest dla tego człowieka zauważalna – mówi nam Marek Skrzymowski.
    Dopiero po latach zobaczył, kiedy ta granica się zatarła. Definicja mówi wyraźnie. Jeżeli na drugi dzień po zatruciu alkoholowym nie pomagają tradycyjne „metody leczenia” jak woda mineralna, rosół lub tabletki, a na nogi stawia nas setka wódki lub piwo, wtedy zaczyna się problem. Ryzyko choroby alkoholowej zwiększa się. Pijemy coraz częściej, a przerwy trzeźwości są coraz krótsze. Ostatni etap to picie codzienne. To przymus, bowiem zaczynamy odczuwać fizyczne aspekty braku picia. Pojawiają się senne koszmary, a mózg domaga się dawki alkoholu.
    U Skrzymowskiego rozwój choroby alkoholowej trwał kilka lat. Pierwsze wino wypił, mając siedemnaście lat. Wracając do tamtych chwil, wydaje mu się, że problem z alkoholem miał już w wieku 25 lat.
    Na początku piłem krótko: dzień, dwa lub trzy. Przerwy były jednak bardzo długie. Funkcjonowałem na pozór normalnie. Uczyłem się, prowadziłem własny biznes, miałem rodzinę. Kiedy jednak wpadałem w cug, to nie liczyło się nic. Najważniejszy był alkohol. Przez niego straciłem żonę i córkę. Jakoś musiałem to przeżyć, ale smutki zatapiałem właśnie w trunkach. Wtedy nie byłem jeszcze świadomy swojej choroby. Owszem, pojawiały się różne symptomy, jak urwany film czy komentarze ludzi, że wyglądam tragicznie. Bagatelizowałem to. Czułem się młody i silny – wspomina.
    Oprócz rodziny stracił również swój biznes. Kiedy poczuł, że firma rozwija się, a klientów mu nie brakuje, szedł „w tango”. Jako przedsiębiorca przestał być słowny. Biznes upadał, starał się go odbudować, ale historia lubi się powtarzać. Tak było również w tym przypadku.
    Straciłem dużo, bo kilkanaście lat życia. Opamiętanie przyszło między 38. a 39. rokiem życia. Poznałem człowieka, który potrafił do mnie dotrzeć. Nie pamiętam już jakich argumentów użył, by przekonać mnie, żebym nie pił. Poznałem go w klubie Soczewka w Łodzi. Poszedłem tam po kilku dniach ostrego picia. On mnie namówił na terapię. Porzuciłem moje dziadowskie życie. Miałem i tak wiele szczęścia w tej swojej chorobie. Różne odmiany dna poznałem dopiero, będąc po drugiej stronie barykady. Cieszę się, że nie musiałem spać po śmietnikach, szukać jedzenia. Wdzięczny jestem mojej mamie, bo zawsze wyciągała do mnie pomocną dłoń – dodaje.
    Bardzo chorował po swoich alkoholowych eskapadach. Pił destrukcyjnie. Kiedy sięgał po kieliszek, przestawało dla niego istnieć jedzenie. Wódkę przepalał papierosami. Alkohol mu nie smakował, pił, żeby mieć fazę. Szczęście w nieszczęściu, że robił długie przerwy. Dzięki temu na pierwszym odtruciu dowiedział się, że jego organy są jeszcze zdrowe.
    Piłem tydzień, a później robiłem sobie na przykład czternaście miesięcy przerwy i nawet nie obejrzałem się za alkoholem. Najdłuższy mój cug to dziesięć dni. W towarzystwie alkoholików to słaby wyczyn. Znam ludzi, którzy pili przez dwadzieścia lat i nie byli ani jednego dnia trzeźwi. Wyjście z tej choroby nie było dla mnie ogromnym poświęceniem, bo robiłem sobie przerwy. Chociaż kilka razy później sięgnąłem do kieliszka – mówi.

    Główny żebrak Monaru

    Zaczęło się od stowarzyszenia Akwarium, w którym udzielał się Marek Skrzymowski. W Ozorkowie prowadził własny biznes. Traf chciał, że w tym miejscu ośrodek otworzył Marek Kotański. Skrzymowski był tam częstym gościem.
    Podobała mi się ta ich niezależność, przedsiębiorczość i zaangażowanie. W tej branży jest tak, że co się wyżebrze, to masz. Nie powiem, przerażało mnie to. Tym bardziej że nie miałem styczności z osobami bezdomnymi – wspomina.
    W końcu podjął ostateczną decyzję. Chciał być jak Kotański…

    więcej w papierowym wydaniu „Nowego Życia Pabianic” nr 35/2018

    Udostępnij