•  

    Pabianiczanin Mariusz Łaniewski, miłośnik Czarnego Lądu, do Maroka pojechał w 2009 roku. Zakochał się w Afryce od pierwszego spojrzenia, w jej kolorach, zapachu. I ta fascynacja nie przemija. Był tam 15 razy, zwiedzając 29 krajów. W ubiegłym roku odwiedził Dżibuti, Erytreę i Somaliland. Naszym czytelnikom opowie o nowym państwie, nie uznawanym na świecie.

    Somaliland nie znajduje się na liście najbardziej pożądanych kierunków podróżniczych. W ogóle nie znajduje się na żadnej liście. Kraj, który ogłosił swoją niepodległość w 1991r., odłączając się od pogrążonej w wojnie domowej Somalii, nie jest uznawany przez międzynarodową społeczność. Po co więc tam jechać? To najczęściej zadawane mi pytanie przed podróżą. Dlaczego tu przyjechaliście? Skąd jesteście? To z kolei najczęściej zadawane pytania w czasie spacerów ulicami Hargeisy, stolicy Somalilandu. Niewielu Europejczyków dociera do tego kraju, w związku z czym budzimy żywe zainteresowanie miejscowych. Ludzie są po prostu ciekawi nas, życzliwie zadają pytania i cieszą się, że ktoś odwiedza ich kraj.

    Żeby wjechać do Somalilandu, potrzebna jest wiza. Można ją otrzymać tylko w sąsiednich krajach, z którymi utrzymuje stosunki dyplomatyczne. My wizę bez kłopotu kupujemy w Dżibuti. Późnym popołudniem docieramy do granicy, którą przekracza się pieszo. To kraj ściśle muzułmański, zakazane jest nawet posiadanie jakiegokolwiek alkoholu. Mam w plecaku schowaną jedną butelkę, jakoś tak kusiło, żeby spróbować ją przewieźć. Szczęśliwie jednak przed przekroczeniem granicy oddałem butelkę naszemu kierowcy. Gdy dojeżdżaliśmy do stolicy, na rogatkach miasta zostaliśmy drobiazgowo przeszukani na wojskowym posterunku. Nie wiem, jaka jest kara za posiadanie alkoholu w Somalilandzie, ale np. w Sudanie to 40 batów.

    Jazda przez Somaliland jest wyczerpującą przygodą. Od granicy do stolicy Hargeisy 350 km wiedzie przez pustynne bezdroża. Jedzie się nocą, żeby uniknąć ekstremalnych temperatur, przekraczających w tym rejonie 50 stopni Celsjusza.

    Godzinę po tym, jak wyruszyliśmy, nagle musieliśmy się zatrzymać. Drogę tarasowała gałąź, która nie wiadomo skąd się wzięła. Somaliland to nie Somalia, tutaj nie porywa się turystów. Ostatni zamach bombowy w stolicy miał miejsce w 2008 roku. Jednak mimowolnie pierwszą naszą myślą jest: to jest napad. W samochodzie zaległa cisza, rozglądaliśmy się wokół pojazdu, próbując dostrzec cokolwiek w ciemności. Nasz kierowca w tym czasie spokojnie wysiadł, usunął gałąź blokującą drogę i po chwili jechaliśmy dalej. Długo jeszcze po tym zdarzeniu jechaliśmy w milczeniu.

    Nazajutrz byliśmy już w stolicy. Gdy rano po przyjeździe udaliśmy się do hotelowej restauracji, czekał już tam na nas właściciel hotelu. Miesiąc wcześniej kupił ten hotel i byliśmy jego pierwszymi gośćmi z Europy. Chwilę później przywitała nas jego żona. Oboje spędzili ponad 20 lat w Londynie, jednak gdy sytuacja w ich ojczyźnie ustabilizowała się, postanowili wrócić i rozpocząć nowe życie w Somalilandzie. Z naszej perspektywy wydaje się to dziwne, taki wybór pomiędzy Hargeisą a Londynem, ale oni nie mieli wątpliwości, gdzie jest ich miejsce. Trochę inną opinie miały ich dzieci, które urodziły się w Londynie.

    W podróży trzeba mieć trochę szczęścia. Przypadkowo wybrany hotel sprawił, że poznaliśmy wspaniałych ludzi, którzy okazali nam wielką życzliwość i pomoc. Zorganizowali nam wycieczkę po okolicy. Dzięki nim zjedliśmy świetną kolację z głównym daniem w postaci mięsa wielbłąda.

    W każdy weekend w stolicy odbywa się koncert lokalnych gwiazd. Na koncert przychodzi klasa średnia. Dobrze sytuowani, świetnie ubrani. Nasi znajomi właściciele hotelu zaprosili nas na ten koncert, dzięki temu mieliśmy okazję zobaczyć, jak bawią się bogaci mieszkańcy Hargeisy. Trzeba jednak przyznać, że kilkugodzinne słuchanie tamtejszej muzyki nie jest łatwe dla naszego ucha. Gdyby jeszcze chociaż piwo stało na stole… Tymczasem raczymy się wodą mineralną, sokami i grzecznie słuchamy koncertu, który trwa około 4 godzin.

    Po koncercie rozpoczyna się druga część imprezy – karaoke. Nie jesteśmy zaskoczeni, że prowadzący imprezę pierwsze kroki kieruje do nas. Nie wypada inaczej, trzeba zaśpiewać. Śpiewamy więc to, co wszyscy umiemy. „Hej, sokoły” w naszej wersji zyskały spory aplauz. Potem jeszcze jakiś czas słuchamy wersji karaoke somalijskich przebojów, udajemy zmęczenie i prosimy naszych przyjaciół, żeby odwieźli nas do hotelu.

    Miejscową walutą jest szyling Somalilandu. Wymiany dolarów na lokalną walutę można dokonać na ulicy. Jest to o tyle ciekawe doświadczenie, że na rynku dostępne są tylko niewielkie nominały tej waluty, co powoduje, że po wymianie np. 100 dolarów mamy w kieszeni kilkaset tutejszych banknotów. W kieszeni albo raczej w plecaku, do portfela taka ilość się nie zmieści. Można śmiało powiedzieć, że tutaj da się spać na pieniądzach.

    Choć Hargeisa to bezpieczne miasto, to jednak niekoniecznie dla samotnych kobiet. Dwie koleżanki, które ze mną podróżowały, wybrały się na krótki samotny spacer, krótki, bo szybko okazało się, że jest to źle widziane przez najbardziej zagorzałych muzułmanów. Były zaczepiane, nieprzychylnie komentowano to, że same spacerują. Gdy zwiedzaliśmy wszyscy razem, nie było żadnych problemów, spotykaliśmy się z samymi życzliwymi reakcjami.

    Największą atrakcją okolic Hargeisy są malowidła naskalne zachowane w jaskiniach w masywie LaasGeel. Datuje je się na okres 3500 do 3000 lat p.n.e. Co ciekawe odkryte zostały przypadkowo przez francuskich badaczy dopiero w 2002 roku.

    Po co więc jechać do Somalilandu? Bo po prostu jest, bo jest miejscem wyjątkowym, bo niewielu tam dociera, ale też po emocje w kontaktach ze wspaniałymi ludźmi i takimi, których więcej nie chcielibyśmy spotkać. Po przygodę!

    foto: Mariusz Łaniewski i Sara Rogowska

    Udostępnij