•  

    Maksymilian Rozwandowicz przeszedł długą drogę, by stać się czołowym zawodnikiem ekstraklasowego Łódzkiego Klubu Sportowego. Zawdzięcza to ciężkiej pracy i cierpliwości. Za gwiazdę się nie uważa, bo… gwiazdy są na niebie. Jego marzeniem jest zdobycie mistrzostwa Polski, oczywiście w łódzkiej drużynie.

    Z Maksem spotykam się w kawiarni Coffee House. Pabianiczanin jest w wyśmienitym humorze. Po siedmiu latach jego klub awansował do ekstraklasy. To ogromna radość dla piłkarza oraz wszystkich sympatyków, którzy z utęsknieniem czekali na ten moment.

    Kiedy rozpoczynamy rozmowę, do naszego stolika podchodzi jeden pan. Nieśmiało przeprasza, że przeszkadza, gratuluje Maksowi awansu oraz prosi go o zdjęcie. To „stary” kibic ŁKS-u. Piłkarz jest mile zaskoczony i pozuje do pamiątkowej fotki, zamienia kilka słów. Jeszcze tylko uścisk dłoni i możemy wrócić do rozmowy.

    Takie sytuacje nie spotykają mnie często. Zazwyczaj, kiedy spaceruję ulicą Piotrkowską w Łodzi, widzę, że ludzie patrzą się na mnie i szepczą, że „to ten piłkarz z ŁKS-u”. Nie mają jednak śmiałości, żeby do mnie podejść, a szkoda. Bardzo chętnie zamieniłbym kilka słów z sympatykami klubu, to przecież oni motywują mnie do samodoskonalenia. Ludzie, nie bójcie się, ja nie gryzę i z ogromną przyjemnością z wami porozmawiam – apeluje Maks.

    Pabianiczanin z krwi i kości ma dwadzieścia pięć lat i właśnie spełnia się jego największe marzenie – jest czołowym zawodnikiem ekstraklasowej drużyny. Piłkarskiego bakcyla złapał od starszego brata Kuby. Ten doskonale znany jest w futbolowym środowisku. Zaczynał od Włókniarza Pabianice, by przez cztery sezony grać w utytułowanej Legii Warszawa. Aktualnie jest zawodnikiem trzecioligowego RKS-u Radomsko.

    Można powiedzieć, że uczeń przerósł mistrza, ale Maks z tym stwierdzeniem się nie zgadza.

    Kuba to utalentowany piłkarz, który, jak to bywa w naszym piłkarskim świecie, uległ poważnej kontuzji. Niestety, to ryzyko wpisane jest w nasz zawód. Kuba miał pecha. Długa pauza, później rehabilitacja, to stracony w treningach czas, który później bardzo ciężko nadrobić. Jestem przekonany, że gdyby ta niefortunna sytuacja, to Kuba grałby w wyższych ligach. U niego zmieniły się teraz priorytety. Wziął ślub i jest świeżo upieczonym, szczęśliwym tatą, a ja wujkiem – uśmiecha się piłkarz.

    Ciężka praca popłaca

    Brzmi jak banał, ale Maks kieruje się tą zasadą w życiu. W dzisiejszych czasach młodzi ludzie chcą mieć wszystko jak najszybciej, są roszczeniowi i uważają, że im się po prostu należy.

    Wsłuchując się w swojego rozmówcę, doszłam do wniosku, że mimo młodego wieku, Maks jest niezwykle dojrzały emocjonalnie. To bardzo poukładany zawodnik, który zdaje sobie sprawę, że musi ciężko zasuwać, by spełnić swoje piłkarskie marzenia. Kiedy nie znajduje miejsca w pierwszym składzie, nie obraża się na trenera. Na treningach daje z siebie jeszcze więcej, by udowodnić, że to on zasługuje na miejsce w wyjściowej jedenastce. Kiedy jego rówieśnicy balują na imprezach, on planuje dietę i trening. Wie, że ważny jest nie tylko klubowy plan, musi wykonać sporo indywidualnej pracy, by być w jak najlepszej formie.

    – Pamiętam, że grając w Widzewie, moi klubowi koledzy patrzyli na mnie jak na wariata, kiedy po treningu wyciągałem pojemnik z przygotowanym jedzeniem. To był mój rytuał i byłem w tym odosobniony. Z szatni wychodziłem jako ostatni. Wiedziałem jednak, że to jak się odżywiam, ma ogromny wpływ na moją kondycję. W piłce trzeba dać z siebie wszystko i nie chodzi tylko i wyłącznie o trening – dodaje.

    Cierpliwość kluczem do sukcesu

    Sukces nie przychodzi na pstryknięcie palca. Maks przeszedł długą drogę, by znaleźć się w ekstraklasowym zespole. Cierpliwość to jego kolejna zaleta. Gra na pozycji obrońcy w Łódzkim Klubie Sportowym od trzeciej ligi. Dokładnie od sezonu 2016/17. Mogłyby go skusić inne propozycje, ale Maks kocha ŁKS i pragnął, by właśnie w tym zespole grać na najwyższym szczeblu polskiej piłki.

    Ta miłość do Łódzkiego Klubu Sportowego zrodziła się dużo wcześniej. Od zawsze byłem kibicem tego zespołu. Tak się złożyło, że moi przyjaciele dopingowali ŁKS. Uwielbiałem piłkę nożną, wychowałem się na osiedlu Bugaj, gdzie potocznie mówiło się, że jest to biała dzielnica, która sympatyzuje właśnie z tym klubem. Dla mnie był to naturalny wybór. Dlatego z dumą noszę przeplatankę. To wspaniałe uczucie, że możesz być częścią klubu, z którym się identyfikujesz i darzysz tak ogromną miłością – opowiada szczerze Maks.

    Zaczynał we Włókniarzu Pabianice. Brat namówił go na trening. Szybko okazało się, że bracia Rozwandowiczowie mają talent i na Włókniarzu nie skończą. Marzeniem Maksa była gra właśnie w ŁKS-ie. Zanim to się jednak stało, musiał zmierzyć się z brutalną rzeczywistością. W życiu nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli. Piłkarz przekonał się o tym na własnej skórze.

    Tata miał rację

    Grając w Pabianicach, otrzymał propozycję reprezentowania łódzkiego Widzewa. Wiadomo, że dwie łódzkie drużyny są zwaśnione. Powstał pat, który bardzo go męczył. Z jednej strony była to dla niego ogromna szansa i możliwość wypłynięcia na głęboką wodę. Wiedział, że we Włókniarzu nie ma szans na prawdziwą karierę. Angaż w Widzewie mógł być trampoliną do profesjonalnej piłki. Z drugiej strony godziło to w jego przekonania. W sercu przeplatanka, a grać ma w drużynie, z którą nic go nie łączy. Wątpliwościami podzielił się z tatą.

    Byłem bardzo rozgoryczony i męczyło mnie to. Myślałem sobie: każdy inny klub, ale dlaczego akurat Widzew. Tata sprowadził mnie na ziemię. Powiedział, że niejednokrotnie może przydarzyć mi się taką sytuacja. Muszę być jednak profesjonalistą, bo wybrałem zawód piłkarza. Druga taka szansa może się już nie trafić, a w ŁKS-ie zdążę jeszcze zagrać. Miał rację – wspomina.

    Przygoda z Widzewem trwała cztery sezony. Maks nie wspomina jej jednak dobrze. Klub był bankrutem i panował w nim organizacyjny chaos. Pojawiły się problemy z wypłatą pieniędzy. Młody grał tam praktycznie darmo, a obiecywano mu złote góry.

    Niemiło wspominam ten okres, ale na szczęście mam to już za sobą. To była dla mnie też duża lekcja. Myślę, że wyciągnąłem z niej wnioski i, mając już takie przykre doświadczenie, nigdy nie znajdę się w klubie z takimi kłopotami organizacyjnymi. ŁKS to miła odmiana

    Krok od ekstraklasy

    Nie ma jednak tego złego, bo w Widzewie spotkał Krzysztofa Przytułę, który był asystentem trenera. Polubili się z Maksem. Kiedy kończyła się ich przygoda z Widzewem, mieli ze sobą cały czas kontakt. Przytuła został dyrektorem sportowym w Łódzkim Klubie Sportowym. Maks zaliczył piłkarski epizod w Lechii Tomaszów. Miał wolną rękę w wyborze klubu, nie ograniczał go żaden kontrakt.

    Przez chwilę grał jeszcze w pierwszoligowym Chrobrym Głogów. Kiedy zadzwonił Krzysztof Przytuła i napomknął o grze w Łódzkim Klubie Sportowym, Maks nie wahał się. Pojechał na rozmowę, jego gra oraz sposób myślenia wpisywał się w ideę klubu. Kiedy otrzymał propozycję bycia częścią ŁKS-u, nie zastanawiał się długo. Porozmawiał z trenerem Chrobrego, roczny kontrakt został rozwiązany za porozumieniem stron. Warto jednak wspomnieć, że wtedy ŁKS znajdował się w trzeciej lidze. Maks musiał cofnąć się o dwa poziomy rozgrywkowe. Był już o krok od ekstraklasy. Pabianiczanin jest jednak cierpliwy i, mimo ryzyka, czuł, że robi dobrze. No i wreszcie spełniło się jego marzenie.

    Gwiazdy są na niebie

    Bez przesady można stwierdzić, że pabianiczanin dołożył sporą cegiełkę do odbudowy klubu. Już w pierwszym sezonie rozegrał 14 spotkań, w tym 13 razy pojawił się w pierwszej jedenastce i strzelił jedną bramkę, która zaważyła o zwycięstwie w meczu z ŁKS Łomża. Drużyna awansowała do drugiej ligi.

    Maks był objawieniem sezonu 2017/18. Wystąpił w 32 spotkaniach, w 31 znalazł się w pierwszym składzie i nie zszedł z boiska do ostatniego gwizdka. Na murawie spędził 2791 minut i zdobył pięć bramek z rzutów karnych. Maks stalowe nerwy – tak żartobliwie można o nim powiedzieć, bo jest wyborowym strzelcem karnych w drużynie. Rzadko się myli. W tym sezonie zespołowi również udało się wywalczyć awans na zaplecze ekstraklasy.

    Najlepszy sezon? Bez wątpienia 2018/2019. Maks zagrał 27 razy, 26 razy pojawił się w głównym składzie i rozegrał 25 pełnych spotkań. Zdobył sześć bramek z rzutów karnych. Na murawie spędził 2320 minut. Fantastyczna forma to jednak nie wszystko, w tym sezonie ŁKS awansował do ekstraklasy. Kolejne marzenie pabianiczanina właśnie zaczęło się spełniać.

    Nikt się tego nie spodziewał. Nie było nawet takiego założenia. O awans mieliśmy powalczyć w kolejnym sezonie. Okazało się jednak, że trener Kazimierz Moskal zbudował świetną drużynę, która wygrywa mecz za meczem. Zaczęliśmy wierzyć w awans. Mieliśmy się ograć w pierwszej lidze, a tu okazało się, że mamy szansę na ekstraklasę. Coś niesamowitego. Moment, kiedy udało nam się wywalczyć awans, stwierdzić, że to radość, to jednak chyba za mało. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi

    Wielka feta z okazji awansu była po wygranym meczu ŁKS-u z Chojniczanką Chojnice. Piłkarze angielskim autobusem wyruszyli sprzed stadionu w alei Unii Lubelskiej 2, a za nimi dziesiątki tysięcy kibiców. Autokar zatrzymał się przy placu Wolności i tam odbyło się huczne świętowanie. Piłkarze śpiewali razem z kibicami, wypili z nimi szampana, odpalono race. Radości nie było końca.

    Zapamiętam ten dzień do końca życia. Życzę każdemu piłkarzowi takiego momentu. To są emocje nie do opisania. Tym bardziej jak jesteś zarówno piłkarzem, jak i kibicem. Czułem się wtedy, jakbym wygrał milion w totolotka – mówi.

    Nadszedł upragniony czas gry w ekstraklasie. Na sześć kolejek, Maks rozegrał pięć pełnych spotkań. Udało już mu się zdobyć jedną bramkę w meczu z Cracovią Kraków. Co ciekawe, 25-latek zapisał się na kartach historii ŁKS-u jako pierwszy w dziejach piłkarz, który strzelał gole dla biało-czerwono-białych na czterech kolejnych poziomach rozgrywkowych.

    Klub przedłużył z Maksem kontrakt do 2021 roku. W wywiadzie dla portalu lkslodz.pl Krzysztof Przytuła powiedział: „Zawodnicy lojalni, pełni wiary, ambitni, zachowujący pokorę zawsze będą się wpisywać w politykę naszego klubu. Maksymilian jest dokładnie takim zawodnikiem. O tym, jak bardzo Maks jest przywiązany do ŁKS, niech świadczy to, że rozmowy o przedłużeniu umowy trwały raptem niecałe 10 minut. Cieszymy się, że Maksymilian wciąż będzie częścią projektu budowania silnego zespołu”.

    Kiedy żartobliwie stwierdziłam, że Maks jest już gwiazdą, piłkarz szybko sprowadza mnie na ziemię.

    Uważam, że gwiazdy to są na niebie. Ja staram się być dobrym zawodnikiem. Przede mną jeszcze długa droga – stwierdził.

    Babcia najwierniejszym kibicem

    Mimo że kibicowsko Pabianice są podzielone, Maksa nie spotkała żadna nieprzyjemność z racji grania w Łódzkim Klubie Sportowym.

    Za czasów tak zwanego małolata miałem niekoniecznie fajny epizod związany z kibicami. Kiedy zająłem się profesjonalną piłką, usłyszałem tylko masę niecenzuralnych słów pod moim adresem podczas debrów. Rozgrzewałem się przy trybunie, gdzie byli pabianiccy fani Widzewa. Skończyło się tylko na słowach. To jest jednak wpisane w nasz zawód, nie możemy się tym przejmować. Moją siłą są kibice ŁKS-u, a kibiców mamy wspaniałych, również tych z Pabianic. To oni motywują nas, żeby na boisku dać z siebie wszystko. Reszta mnie nie obchodzipowiedział.

    Najważniejszym, najwierniejszym i najlepszym kibicem dla Maksa jest jego babcia. Zbiera wszystkie artykuły prasowe na jego temat, pojawia się na meczach, jest zainteresowana postępami wnuka. Stworzyła nawet specjalną kronikę.

    Niewiele spotkań opuściła. Ja jestem jej największym fanem, bo to najcudowniejsza osoba na świecie…

    Maksa dopingują również rodzice, brat i przyjaciele. Fanklub stale się powiększa. Dobra wiadomość dla wszystkich naszych Czytelniczek jest taka, że Maks nie ma jeszcze wybranki swego serca. Warunek jest jeden: potencjalna partnerka musi wspierać piłkarza. Umówmy się jednak, że w kwestii dopingowania nikt nie przebije babci i trzeba się z tym pogodzić.

    Napięty grafik

    Grafik Maksa jest niezwykle napięty. Bycie profesjonalnym piłkarzem to niezwykle absorbujące zajęcie. Tym bardziej, że Maks ceni punktualność i do szatni wchodzi jako jeden z pierwszych, by wyjść jako ostatni. Poświęca dużo czasu na indywidualne przygotowanie.

    Kiedy jednak znajdzie chwilę dla siebie, nadrabia towarzyskie zaległości. Interesuje go również muzyka oraz dobry film. Udziela się społecznie. Odwiedza dzieci w szpitalach, szkołach, domach dziecka i opowiada im, jak to jest być piłkarzem. Bierze udział w różnych imprezach charytatywnych organizowanych przez klub i kibiców. Ostatnio wziął nawet udział w teledysku pabianickiego rapera. Młody Malin nagrał kawałek pt. „Ulica ma katarek”, w którym gościnnie wystąpił piłkarz. Nie oznacza to jednak, że Maksymilian zmienia branżę. O nie! Maks dalej ciężko pracuje, by spełnić kolejne swe marzenie. Jakie?

    Gram w Łódzkim Klubie Sportowym, udało mi się z nim awansować do ekstraklasy. Bardzo chciałbym, żeby ŁKS wrócił na fotel mistrza Polski. Dwa marzenia się spełniły. Mam nadzieję, że za jakiś czas zrealizuje się trzecie – dodaje.

    Jako beniaminek ŁKS ma do przejścia bardzo ciężką drogę. Tym bardziej że klub stawia na wychowanków i młodych obiecujących zawodników, a nie jak w przypadku innych zespołów na piłkarskie gwiazdy. Celem jest utrzymanie. Po sześciu kolejkach zespół zajmuje 14. miejsce z dorobkiem 4 punktów. ŁKS nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i zapewne niejednego kibica jeszcze zaskoczy. Szczególnie w rundzie wiosennej, wszak nie bez kozery na piłkarzy mówi się „Rycerze wiosny”. Niejednokrotnie drużyna pokazała, że właśnie wtedy ma najlepszą formę, czego z całego serca jej życzymy. Tak samo jak Maksowi – spełnienia kolejnego marzenia.

    Udostępnij