• Nie wiem, czy warto pomagać, ale ja czuję, że tak trzeba – mówi Michał Pietrzak, związany od najmłodszych lat z naszym miastem polityk, a przede wszystkim pedagog i wolontariusz pomagający uchodźcom na polsko-białoruskiej granicy i ofiarom wojny w Ukrainie.

    Ma 39 lat i od samego początku związany jest z naszym miastem. Tutaj kończył szkoły, pracował i podejmował różne inicjatywy. Nie ma rzeczy, której się nie chwytał. Był budowlańcem, pedagogiem, zapalonym piłkarzem (hobby przerwała skomplikowana kontuzja), frontmanem zespołu muzycznego, współwłaścicielem klubu „Rock Fabryka” czy fotografem. Wraz z przyjaciółmi założył w Pabianicach jedną z pierwszych firm zajmujących się Odnawialnymi Źródłami Energii.

    Od ponad trzech lat jest częścią świata polityki. Był szefem kampanii prezydenckiej Lewicy w powiecie. Zakładał i rozkręcał w naszym mieście Wiosnę Biedronia. W listopadzie 2021 roku został wiceprzewodniczącym rady wojewódzkiej i zarządu Lewicy w Łódzkiem. Jak jednak sam o sobie mówi, jest bardziej aktywistą niż politykiem.

    Na czym polegała twoja praca jako pedagoga?

    Po „Rock Fabryce” zatrudniłem się jako „złota rączka” w małym ośrodku socjoterapeutycznym niedaleko Pabianic. Postanowiłem zdobyć kwalifikacje, by pracować też jako wychowawca. W 2013 roku rozpocząłem studia pedagogiczne. Ukończyłem je w 2018, w wieku 35 lat. W trakcie nauki rozstałem się z ośrodkiem. Zacząłem wyjeżdżać do Niemiec, by tam pracować jako pedagog – z chłopcami w wieku 10-20 lat z tzw. zaburzeniami zachowania, ale też z ofiarami przemocy, ofiarami rodziców gwałcicieli, a na koniec z uchodźcami z Afganistanu. Praca pedagoga dała mi możliwość doświadczenia problemów, o których większość z nas tylko czyta. Myślę, że to miało bardzo duży wpływ na kształtowanie moich obecnych poglądów. Potrzebowałem jednak odskoczni, bo to, co widziałem na co dzień, było przytłaczające. Zacząłem wciągać się coraz mocniej w fotografię. Gdy możliwość wyjazdów się skończyła, skorzystałem z dotacji z urzędu pracy. Kupiłem pierwszy profesjonalny aparat i komputer, zrobiłem internetową stronę i to, co do tej pory było relaksem, po prostu się sprofesjonalizowało. 

    Skąd to fotograficzne zacięcie?

    Zacięcie było od dawna, ale kulał warsztat. Miałem to szczęście, że jeszcze w czasach „Rock Fabryki” poznałem Damiana, wtedy studenta na kierunku operatorskim. Zrobiliśmy wiele teledysków młodym kapelom, w tym pabianickim. Dostałem dużo wskazówek, cennych rad i możliwości poznania ludzi z branży. Nigdy nie pomyślałem jednak, że będę mógł samodzielnie prowadzić plany zdjęciowe czy sesje dla dużych firm. To właśnie Damian mnie do tego zachęcał, bo widział we mnie potencjał. Moje zdjęcia dość szybko zyskały uznanie. Zleceń przybyło na tyle, że trzeba było kogoś poprosić o wsparcie. Kogo jak nie najlepszą siostrę? Można powiedzieć, że wykonaliśmy razem już setki tysięcy zdjęć i wiele godzin materiałów wideo. 

    Jesteś artystyczną duszą. Masz talent nie tylko fotograficzny, ale i muzyczny…

    Nie wiem, czy jestem artystą, ale to prawda, że ciągnie mnie do kultury. Jeszcze za „Rock Fabryki” założyliśmy z kilkoma stałymi bywalcami zespół muzyczny o nazwie RZK Sound. Okazało się, że coś, co miało być na raz, przetrwało kilka lat. W tamtym roku obchodziliśmy 10. urodziny, jednak codzienność spowodowała, że już rzadko się spotykamy, by pograć. Nie to co kiedyś – kilkanaście koncertów rocznie, próby co tydzień, sukcesy na przeglądach. Muzyka to moja codzienność. Chętnie jeżdżę na koncerty, a od 2010 co roku na Woodstock. Tak ładuję baterie. Tam jest społeczeństwo wolne od uprzedzeń, obywatelskie, wspierające i opiekuńcze. Nie ma agresji, jest za to edukacja poprzez kulturę. Zaczynając od ekologii, przez walkę z przemocą, a na prawach osób LGBT kończąc. To wszystko jest mi bliskie. Mam wrażenie, że to glina, z której jestem ulepiony. 

    Szczególnie ważna jest dla ciebie właśnie ekologia. W kwietniu zostałeś sygnatariuszem porozumienia i eko-doradcą w sprawie czystego powietrza w mieście.

    Działalność w obszarach ekologii uważam za swoją powinność. Nie mamy planety B, ten czas drugi raz dany nam nie będzie. Zmiana jest możliwa tylko teraz. Nauka dostarcza nam tyle dowodów na to, że zdegradowaliśmy nieodwracalnie nasz świat, że nie można już temu zaprzeczać. To również nauka daje nam nowe możliwości i podpowiedzi, jak działa, by uchronić nas od katastrofy. To są projekty długofalowe, często niezauważalne w czasie trwania życia jednego człowieka, ale czy ktoś, kto urodził się tak jak ja w 1983 roku, nie zauważa, że zima nie jest już taka, jak kiedyś? Że lato to ciągłe susze i fale upałów? Czy komuś trzeba jeszcze tłumaczyć, co to jest smog? Cieszę się, że w naszym mieście zawiązują się oddolne ruchy, które wywierają presję, by w końcu coś się zmieniło. Jedna sekunda niezakręconej wody, to wiele milionów straconych litrów rocznie. Jeden śmieć wyrzucony na trawnik, to kilkaset tysięcy ton dryfujących po ocenie w postaci Wielkiej Pacyficznej Plamy Śmieci. Tak, to istnieje. Na oceanie dryfuje skupisko śmieci o wielkości blisko pięć razy większej niż Polska! Dlatego każdy gest ma znaczenie…

    W ostatnim czasie skupiłeś się na polityce i pomaganiu innym. Dlaczego?

    W politykę zaangażowałem się niedawno, ale sama myśl o tym jest trochę starsza. Byłem raz na spotkaniu jednej z opozycyjnych partii w naszym powiecie, ale dopiero pojawienie się progresywnego ruchu, który w programie wprost zawarł to, co dla mnie ważne, czyli równość, prawa kobiet, ekologię, rozdział państwa od kościoła i prawa zwierząt, spowodowało, że zdecydowałem się działać. Była to Wiosna Biedronia, która po połączeniu z SLD tworzy dzisiaj Nową Lewicę. Na moim pierwszym spotkaniu z Robertem Biedroniem w Fabryce Wełny, na którym zawiązała się drużyna pabianickiej Wiosny, w tłumie wypatrzył mnie Wiktor Idzikowski, wtedy koordynator okręgowy partii, a dzisiaj mój przyjaciel i wiceprzewodniczący Lewicy w Łódzkiem.

    Szczególnie bliskie są ci problemy pań. Skąd tyle zaangażowania na rzecz kobiet?

    Problemy kobiet to problemy nas wszystkich. Jako ludzie nie różnimy się niczym i powinniśmy móc o sobie decydować. Dlatego tak mocno zareagowałem, gdy podniesiono rękę na ich prawa. Pamiętam, że pierwszy strajk kobiet, który przeszedł ulicami Pabianic, spędziłem w domu. Miałem koronawirusa i kwarantannę. Wtedy zająłem się logistyką, kontaktem z mediami, policją i władzami, a marsz poprowadził Wiktor Idzikowski. Każdego dnia pojawiało się nas więcej. Czuliśmy jedność i siłę. Dbaliśmy o bezpieczeństwo, zapewnialiśmy wsparcie protestującym w razie zatrzymań. W Pabianicach taka sytuacja miała miejsce tylko raz. To cudowne jak bardzo pokazaliśmy, że nie chcemy rozrób, tylko swoich praw. Jednak, niestety, się przyczepiono. Za zorganizowanie zbiórki podpisów pod projektem „Legalna Aborcja” zostałem wezwany przed sąd. Dopiero po trzech rozprawach uznano, że jestem niewinny.

    Walczysz też o prawa i równość osób LGBT…

    To dla mnie bardzo ważne. Znam wiele takich osób i naprawdę nie umiem biernie patrzeć, gdy boją się o swoją przyszłość. LGBT to nie ideologia, kaprys, zboczenie. To nasi przyjaciele, nasze dzieci, koleżanki i koledzy z pracy. Jeśli weźmiemy pod uwagę statystyki, z których wynika, że 1 na 10 osób to osoba LGBT, to łatwo obliczymy, że w samych Pabianicach mieszka ich 5-6 tysięcy. Zakaz noszenia kolorowych kredek do szkoły i palenie tęczowych flag tego nie zmienią. Angażuje i angażowałem się mocno, dlatego od razu przypięto mi łatkę pedała. Podobno nawet rozwiodłem się dlatego, że jestem gejem. Mnie to jednak w żaden sposób nie obraża. Bo jak może mnie dotknąć, gdy ktoś mówi „ty człowieku”?

    Kilka miesięcy temu, w czasie kryzysu uchodźczego, pojechałeś na polsko-białoruską granicę. Co tam robiłeś?

    Razem z posłanką Anitą Sowińską i przyjaciółką Elą Żuraw pojechaliśmy, by pomóc osobom chowającym się i umierającym w puszczy przy granicy. Postanowiliśmy dołączyć do jednej z grup wolontariackich i gotować, szykować odzież, a potem pod osłoną nocy nosić je na plecach w głąb lasu. Do dzisiaj pamiętam te pomarańczowe punkty pojawiające się na ekranie kamery termowizyjnej. Całe rodziny, malutkie dzieci. I tę ciężarną kobietę ze złamaną nogą, która po prostu przymarzała do mokrej ziemi… Nie wiemy, czy żyje. Mam za to kontakt z jednym z Syryjczyków, któremu pomagaliśmy stamtąd się wydostać i starać o azyl. Ma się świetnie. Pracuje i próbuje ściągnąć rodzinę. Przeżył piekło, ale jest już bezpieczny. Wielu o tym zapomniało, ale niestety, ten kryzys wciąż trwa. Na granicy wciąż umierają ludzie.

    W momencie ataku Rosji na Ukrainę natychmiast zaangażowałeś się w pomoc naszym sąsiadom. 

    Wojna wybuchła w momencie, gdy sam przeżywałem trudny czas. W pierwszych godzinach ciężko było mi odróżnić te emocje. Jednak drugiego dnia siedziałem już w aucie i byłem w drodze na granicę. Wraz ze starostą i szefem rady miasta zawieźliśmy dużo rzeczy, ale – co najważniejsze – w drogę powrotną ruszyły z nami dwie matki z dziećmi. Znalazły schronienie w Dobroniu. W akcji pomagała też kochana szefowa MOK-u, Michał Michalski z PO, sami dobrzy ludzie. Drugi raz na granicę ruszyliśmy z dawnym szefem pabianickiej WOŚP Darkiem Kamieniakiem i moim przyjacielem z Kutna Sebastianem Walczakiem. Dwoma autami zawieźliśmy kilkaset kilogramów wyposażenia i żywności, a do Łodzi przywieźliśmy dziewczynę z dwiema córkami. Nikt nie potrafił o to zapytać, ale z informacji, jakie mieliśmy, wynikało, że dzień wcześniej straciła męża w walce.

    Wspierałeś Iwana, chłopaka z Ukrainy, który w Pabianicach mieszkał i pracował kilka lat.

    Gdy wybuchła wojna, Iwan od razu wrócił bronić ojczyzny. Asia i Darek znaleźli fundusze, Marcin kupił militarne wyposażenie i odzież, w których nasz przyjaciel mógł być mniej widoczny na froncie i bezpieczniejszy. Kilka tygodni później zorganizowaliśmy zrzutkę na termowizor dla oddziału Iwana. Teraz chłopaki mogą wykorzystywać dobrodziejstwa nocnego widzenia. Wysyłają regularnie zdjęcia i filmy. Żyją, a sprzęt doskonale się sprawdza. Tragedia za naszą wschodnią granicą obudziła w nas najlepsze cechy, ale, niestety, zaczyna to zanikać. Coraz więcej osób upatruje w uchodźcach chętnych na nasz socjal. To dehumanizujące i mam nadzieję, że nie zrujnuje pracy setek wolontariuszy, którzy pomagali, pomagają i będą pomagać.

    Co daje ci pomaganie? Dlaczego warto to robić?

    Pomaganie innym pomaga mi samemu. Wiem, że w wielu chwilach nawalam. Próbuję w ten sposób udowodnić sobie sam, że jestem dobrym człowiekiem. Nie, nie robię tego dla lansu i tak, robię to, bo chcę widzieć w świecie zmiany na lepsze. To działa na mnie terapeutycznie. Potwierdza to wspaniała psycholożka Paulina, którą poznałem przy organizowaniu bazy noclegowej dla uchodźców w naszym województwie. Chciałbym jej bardzo podziękować za to, że objęła mnie wsparciem, z którego korzystam do dzisiaj.  Nie wiem, czy warto pomagać, ale ja czuję, że tak trzeba. Gdy wracałem do domu po godzinach spędzonych w lesie, na granicy, za kółkiem, na mrozie, w deszczu… Czułem, że właśnie stało się coś dobrego. Że włożyłem siły w coś, co zmniejsza ludzkie cierpienie.

    Co jest w tym najfajniejsze?

    Mam film w prywatnej galerii, na którym widać babcię, która pod Dobroniem wita swoje wnuczęta i dzieci. Mam życzenia urodzinowe od Ivana, Tatiany i Thaer’a. Mam kontakt ze wspaniałymi ludźmi, którzy żyją i pomagają innym, by mogli po prostu żyć. Mam wspaniałych znajomych, którzy nie zawiedli i okazali się wrażliwymi, pełnymi empatii osobami. To jest najfajniejsze.

    Zdarzają się trudne momenty w wolontariacie?

    Tak, ale nie ma sensu o nich pamiętać. Wolontariat to wielki wydatek energii, ale jest to energia, która wraca z podwójną mocą. Najciężej jest, gdy najbliższe osoby zaczynają odczuwać trudy życia z takim „pomocowym” typem jak ja. Na to jeszcze nie znalazłem recepty.

    W listopadzie ogłoszono cię nowym szefem sztabu WOŚP. Pomagasz od lat na wielu płaszczyznach, wybór ten nie był więc przypadkowy… 

    Pamiętam lekcję polskiego w podstawówce. Weszła harcerka i powiedziała, że zbierają na chore dzieci, a za pieniążek dostanie się legendarne dziś serduszko. Ja dałem 5 tysięcy, to z Chopinem. Mój brat zrobił to samo. Nakleiliśmy serduszka na foliowy woreczek i pod SDH-em zaczepialiśmy ludzi, mówiąc, że zbieramy na dzieci. Następnego dnia zanieśliśmy zebraną kasę do szkoły i daliśmy harcerzom. Na poważnie do sztabu wciągnął mnie były szef Darek Kamieniak. Zaprosił nasz zespół na scenę koncertu, który… odwołał przez wichurę. Dobrze już wiem, co wtedy czuł. Też spadł na niego hejt, że nie przewidział, że niepotrzebnie odwołał, że jest nieudolny. A to jedyne, co mógł wtedy zrobić. Przy kolejnych finałach zapewnialiśmy z siostrą fotorelację, wideo, grafiki i oprawę medialną. Przekazywaliśmy też swoje usługi fotograficzne na aukcje. Nigdy się jednak nie spodziewałem, że ktoś kiedyś powie o mnie: „szef pabianickiego sztabu WOŚP”. Do dziś uśmiecham się, gdy wspominam ten moment.

    30 stycznia tego roku stanąłeś przed taką samą decyzją, jak przed laty twój poprzednik.

    Nie widziałem innej możliwości. Po wielu tygodniach wielkiego wysiłku musieliśmy ją podjąć. Trwała narada z managerem i zarządcą „Tkalni”, szefem techniki. Pamiętam, że poprosiłem na zewnątrz Asię i powiedziałem, że bardzo mi przykro, ale nie zaryzykujemy. Popłakała się. Przy targanej wiatrem scenie czekał na nas Darek. „Nie damy rady, koncert się nie odbędzie”. „Jesteś pewny?”. „To dobra decyzja. Jedyna, słuszna decyzja”. Po kilkunastu minutach zaczęliśmy realizować plan B. Zorganizowaliśmy małą scenę i wszystko, co się dało, przenieśliśmy do środka. Tam już zaczęła się magia Orkiestry. Na licytacjach padały zawrotne kwoty. Deklarowana suma na koncie rosła. W końcu przyszedł moment na serduszko. Po emocjonującej licytacji telefonicznej między dwoma darczyńcami sprzedaliśmy je ostatecznie za 51 tysięcy. Nieoficjalne szacunki potwierdziły, że pobiliśmy pabianicki rekord WOŚP. Moja siostra znów się rozpłakała. Łzy wzruszenia widziałem z resztą w wielu oczach. To była jedna z bardziej wzruszających chwil w moim życiu.

    Koncert finałowy został przeniesiony. Wiadomo, kiedy się odbędzie?

    Koncertowi nadal nie mówimy nie, choć niezmiernie ciężko jest dopasować terminarz Patrycji Markowskiej, pozostałych zespołów, CH „Tkalnia” z kalendarzem imprez miejskich i powiatowych. Ale mamy nadzieję jeszcze pozytywnie wszystkich zaskoczyć.

    Trzymamy za słowo i dziękujemy za rozmowę.

     Klaudia Kardas

    foto: zbiory własne

    Udostępnij