• News will be here
  • Chcę, aby Pabianice były pięknym, nowoczesnym miastem, w którym żyje się dostatnio, bezpiecznie i spokojnie marzy radny miejski Antoni Hodak. Naszej redakcji 32-latek opowiedział o swojej politycznej drodze, zmianach barw klubowych i obowiązkach samorządowca.

    Jak ci z tym, że jesteś swojego rodzaju rodzynkiem w Radzie Miejskiej? Jesteś jedynym radnym niezrzeszonym, nienależącym do żadnego klubu.

    Antoni Hodak: – Dobrze. Nie czuję z tego powodu żadnych niedogodności. W sali obrad zajmuję to samo miejsce, co w czasach, gdy należałem do klubu radnych. Niezależność daje poczucie swobody i nieskrępowania. Nie muszę pytać nikogo o zdanie, być w zgodzie z linią polityczną. Mogę skupić się tylko i wyłącznie na rozwiązywaniu problemów mieszkańców. To możliwe albo w obecnej formule niezależności, albo w silnej ekipie ludzi chcących zrobić coś dobrego dla miasta, bez partyjnych ograniczeń, a jednocześnie czerpiąc z pozytywnych kontaktów politycznych korzyści dla Pabianic. 

    Czym musiałyby skusić kluby, byś do któregoś dołączył?

    Muszę tutaj wrócić do powodów, dla których znalazłem się poza PiS-em. Twarda i brutalna, a jednocześnie głupia linia polityczna w wykonaniu miejskiej opozycji była i, niestety, wciąż jest zdecydowanie wbrew interesom Pabianic. Nie potrzebuję do niczego mieć obok siebie ludzi, którzy potrafią tylko krytykować prezydenta w sposób niemerytoryczny i w niewybrednym stylu. Co by mogli wnieść w skuteczniejsze rozwiązywanie miejskich problemów? Jeżeli miałbym być w jakiejś drużynie samorządowej, to w takiej, w której dzięki wspólnemu zaangażowaniu moglibyśmy razem zrobić więcej dobrego dla miasta. Więcej niż jestem w stanie zrobić obecnie jako radny niezależny. Moja ewentualna decyzja o przystąpieniu do którejś z grup będzie podporządkowana odpowiedzi na zasadnicze pytanie: czy moi wyborcy na tym zyskają? Z całą pewnością jednak wykluczam powrót do PiS-u, bo widzę, że moja wolta w 2019 roku nie tylko nie zmieniła kursu radnych opozycji, ale czasem mam wrażenie, że działają oni jeszcze ostrzej…

    Jak to jest być tak młodym człowiekiem w polityce? Swoją przygodę w tym świecie zacząłeś bardzo wcześnie.

    Podobnie jak odnośnie innych sfer życia, tak samo w polityce, uważam, że wiek nie ma żadnego znaczenia. Liczy się człowiek, a nie cyferki w roku urodzenia. Znam na pabianickim podwórku radnych sędziwych wiekiem, których aktywność jest nikła, a równocześnie tych bardzo młodych i aktywnych. Oczywiście, bywa też na odwrót, bo wiek to żaden wyznacznik. Nigdy też nie odczułem złego traktowania przez kolegów z powodu młodego wieku. Z kolei wyborcy z reguły pozytywnie reagują na młode osoby, które kojarzą się ze świeżością, idealizmem, energią do działania.

    Przypomnij, jak to się zaczęło?

    Mówią, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. W domu temat polityki był ciągle żywy, za sprawą mamy, wówczas aktywnej lokalnej dziennikarki. Szczególnie intensywny był czas przełomu wieków, kiedy na pabianickiej scenie samorządowej temperatura stała się gorąca. To wtedy zacząłem coraz bardziej interesować się tematami politycznymi. Nie było jeszcze internetu, więc coraz chętniej sięgałem do gazet, a przede wszystkim oglądałem serwisy informacyjne. Podczas gdy „normalne dzieci” grały w piłkę, ja oglądałem transmisje obrad sejmu. Dość szybko sama teoria polityki przestała mi wystarczać, chciałem jej „dotknąć”. Dlatego, mając 14 lat, uczestniczyłem w otwartym spotkaniu z Józefem Oleksym. Był też udział w podobnym wydarzeniu w naszym mieście ze Zbigniewem Ziobrą. Na tym pierwszym zadawałem nawet pytania. Nie były wygodne, jak pozostałe. Ostatnio znalazłem kartkę z zeszytu szkolnego – rok 2005, wiosna, kampania do wyborów parlamentarnych. Temat lekcji był o klimacie, a ja wolałem przeliczać sondaże na mandaty i tworzyć warianty koalicji rządowej po wyborach.

    Należałeś już wtedy do Stowarzyszenia „Młodzi Demokraci”. Dlaczego młodzieżówka Platformy Obywatelskiej?

    Ówczesna – co podkreślam – ówczesna Platforma zbiegała się z moimi przekonaniami. Przede wszystkim liberalizm gospodarczy, ale także konserwatyzm w sferze światopoglądowej. Dlatego nie szczędziłem zaangażowania w kampanii prezydenckiej i parlamentarnej 2005 roku. Od smarowania chleba smalcem na pikniku na Lewitynie po rozlepianie naklejek „Teraz Tusk”. Tamta przegrana PO i Tuska rozczarowała mnie na tyle, że moja aktywność przygasła. Porażka sfrustrowała. Jednak w 2010 roku, już pełnoletni i ze zdaną maturą oraz indeksem UŁ w ręce, postanowiłem sam stanąć w wyborcze szranki. Pierwszy start był do rady powiatu pabianickiego, z listy Platformy. Nie udało się zostać radnym, ale uzyskanie 151 głosów nie podcięło skrzydeł. Wręcz przeciwnie.

    Później jednak odszedłeś z PO i dołączyłeś do Polska Razem.

    Entuzjazm opadł, kiedy Platforma zaczęła skręcać w lewo, głosując w 2013 roku w znaczącej większości za liberalizacją ustawy antyaborcyjnej i wprowadzeniem legalizacji małżeństw homoseksualnych. Wtedy zaimponował mi ówczesny poseł PO Jarosław Gowin, który właśnie w tych sprawach odważnie przeciwstawił się głównej linii partii i silnemu liderowi. W konsekwencji znalazł się poza partią i zaczął tworzyć własne konserwatywno-liberalne ugrupowanie. Było dość naturalne, że postanowiłem włączyć się do tej inicjatywy, wcześniej odchodząc z „Młodych Demokratów”. To była partia w dużej mierze powielająca ideały Platformy z dawnych czasów. Nieco ponad 3% poparcia w kampanii europarlamentarnej w 2014 roku było ogromną porażką, co przyczyniło się ostatecznie do decyzji o włączeniu Polski Razem do tworzącej się wtedy Zjednoczonej Prawicy. Nie zniechęciło mnie to, bo ufałem Gowinowi. Propozycja programu 500+ gryzła się z moimi liberalnymi ideałami, ale polityka to nie tylko łatwe decyzje. Program pomaga milionom rodzin, ale jednocześnie przyczynia się do galopującej inflacji, trudno jednak obecnie mówić o jego zniesieniu – zbyt mocno zakorzenił się w polskiej rzeczywistości.

    I zostałeś liderem Polski Razem w województwie łódzkim.

    Funkcję tę objąłem po Johnie Godsonie.

    W 2014 roku dostałeś się do Rady Miejskiej.

    Przypadł mi ówczesny okręg jednomandatowy numer 5, obejmujący okolice parku Wolności, czyli moje miejsce zamieszkania. Przeszedłem go w całości od drzwi do drzwi, uzupełniając to również intensywną kampanią banerową. Po wygraniu wyborów z wynikiem 286 głosów postanowiłem zrobić wszystko, aby spełnić nadzieje pokładane we mnie przez mieszkańców i zrealizować wyborcze obietnice. Dodatkowo mobilizowała mnie do tego funkcja wiceprzewodniczącego rady, na którą wybrali mnie koledzy radni na początku kadencji.

    Byłeś wtedy w klubie radnych Prawa i Sprawiedliwości.

    W lutym 2016 roku wstąpiłem do partii, wcześniej wychodząc z Polski Razem. Od wiosny 2016 nastąpiła zmiana dyspozycji lokalnych szefów PiS-u dla miejskich radnych. Łatwiej było być skutecznym radnym w pierwszym okresie kadencji 2014-2018, kiedy moje ówczesne środowisko współpracowało z prezydentem Mackiewiczem. Krótko mówiąc, frontalny atak na prezydenta. Nie merytoryczna krytyka, ale walenie jak w bęben. Byłem w tej grupie i, jak powiedziałem konkurencyjnemu portalowi, wstydzę się niektórych słów, co powtarzam jeszcze raz. Już wtedy nie czułem się do takiego kursu w pełni przekonany. Również dlatego, że to nie jest skuteczna strategia na budowanie poparcia. Przede wszystkim jednak taki twardy kurs był zwyczajnie niesmaczny, czasem wręcz niekulturalny. Chciałem być jednak lojalny wobec ludzi, którzy na mnie postawili, dając możliwość startu w wyborach. Czułem się wdzięczny, chociaż mandat nie spadł mi z nieba. Wywalczyłem go pracowitą kampanią. Nie zwolniłem tempa. W 2017 roku „Nowe Życie Pabianic” stworzyło ranking radnych, w którym oceniono mnie najwyżej. Potwierdził to wynik wyborów w 2018 roku, pierwsza weryfikacja po odbytej kadencji. I właśnie wtedy poczucie własnej siły zaczęło górować nad wdzięcznością i lojalnością. Wówczas doszło do mnie już tak w pełni, że sam w sobie jestem atrakcyjny dla wyborców i nie muszę się nikomu kłaniać w zamian za umieszczenie na liście wyborczej.

    Opuściłeś klub PiS w wyjątkowo nerwowej i gorącej atmosferze.

    Próbowałem przekonywać kolegów z klubu, że twardy kurs na „nie” nie ma sensu. Ani nie jest dobry dla miasta, ani nie wzmocnił partii, czego dowiodło miażdżące zwycięstwo koalicji w jesiennych wyborach 2018 roku. Nie przekonałem ich. Sam natomiast postanowiłem dokonać swoistej wolty. Zagłosowałem, w zgodzie ze sobą, za absolutorium i wotum zaufania dla prezydenta w czerwcu 2019 roku. Chociaż pisowska dyscyplina nakazywała mi wstrzymać się od głosu. Nie mogłem nie poprzeć dokumentów, w które były wpisane zrealizowane inwestycje drogowe, tak ważne dla moich wyborców. Dlatego powiedziałem „dość”. Jak wówczas podkreśliłem w przemówieniu: „Wyborcy w kampanii nie oczekiwali ode mnie, żebym słuchał partyjnych liderów, ale chcieli, żebym załatwił asfalt”. W konsekwencji z końcem jesieni 2019 roku lokalne władze partii wykluczyły mnie z klubu radnych PiS. W lutym 2020, nie czekając na decyzję władz, wystąpiłem z partii PiS, gdyż od początku przynależność do niej była związana głównie z działalnością samorządową, zostawiając na dalszym planie ogólnopolskie sprawy polityczne. Bez ograniczeń, w pełni wolny, zacząłem jeszcze mocniej realizować to, na co umówiłem się z wyborcami. Zacząłem rozmawiać – w cztery oczy, nie tylko przez interpelacje – z prezydentem Mackiewiczem. W klubie PiS uchodziło to za… zdradę.Cenię sobie te bezpośrednie rozmowy, podczas których udało się rozwiązać niejeden problem mieszkańców. W drugiej kadencji zdecydowanie rozwinąłem skrzydła.

    Czujesz, że znalazłeś już swoje „polityczne miejsce”? A może znów zmienisz barwy polityczne?

    Nigdy nie miałem założenia, żeby zmieniać, sprawdzać na zasadzie pewnego rodzaju testu. Za każdym razem, gdy wstępowałem do ugrupowania, chciałem wierzyć, że to będzie słuszna decyzja i drużyna, w której będę już do końca politycznej ścieżki. Z uwagi na to, że w kolejnych środowiskach (młodzieżówka PO, partia Gowina, PiS) następowały istotne zmiany, których nie akceptowałem, decydowałem, że odchodzę pod wpływem konkretnych okoliczności. Moje obecne miejsce polityczne to bycie radnym niezrzeszonym, ale z natury systemu wyborczego nie może być to miejsce docelowe i ostateczne. Niezależność kończy się w momencie układania list, ale jednocześnie w moim przypadku nigdy nie skończy się wierność jednej zasadzie: dobro miasta i mieszkańców Pabianic. 

    Jak wyglądają obowiązki radnego?

    Słuchanie, słuchanie i jeszcze raz słuchanie mieszkańców. Najczęściej mieszkańcy do mnie dzwonią, ale w zasadzie równie często dostaję wiadomości mailowe czy na Messengerze. Reaguję na ich zgłoszenia. Interweniuję w zależności od charakteru i skali sprawy, albo dzwoniąc do konkretnych urzędników, naczelników czy dyrektorów, albo kontaktując się bezpośrednio z prezydentem miasta. Formalne narzędzie, które również dość często stosuję, to interpelacja oficjalnie kierowana do prezydenta. Czasem bywa tak, że trzeba wykorzystać wszystkie szczeble drogi służbowej, bo sprawa jest wyjątkowo złożona. Czasem są problemy nie do rozwiązania, z przyczyn obiektywnych, m.in. prawnych czy własnościowych. Jednak jako radny jestem również od tego, żeby po prostu wysłuchać, przyjąć na siebie rozczarowanie, żal, pewne negatywne emocje. Nie tak łatwo dostać się na rozmowę do prezydenta, a radny jest blisko mieszkańców, na tzw. pierwszej linii. Pamiętam w tym kontekście panią Stefanię z ulicy św. Jana. Z wielu względów nie udało się załatwić sprawy zgodnie z jej oczekiwaniami. Dzwoniła do mnie, żaliła się, potrzebowała powiedzieć, co jej leży na sercu. Słuchałem cierpliwie. Staram się być zawsze blisko mieszkańców. Dlatego na początku bieżącej kadencji rozwiesiłem na terenie swojego okręgu tzw. banery całokadencyjne, na których podaję e-mail i adres strony internetowej. Dzięki temu wyborcy wiedzą, że mają swojego radnego i mogą się do niego zwrócić. Dużo radości przynosi rozwiązanie problemu i to cenne słowo od mieszkańców: „dziękuję”. Pamiętam chociażby satysfakcję z wyasfaltowania ulicy Miodowej, co wymagało długotrwałych starań mieszkańców, a także moich wielokrotnych interwencji. Podobnie z amfiteatrem w parku Wolności. To jedna z moich pierwszych inicjatyw w kadencji 2014-2018.

    Czego najczęściej dotyczą zgłoszenia mieszkańców?

    Na pierwszym miejscu poprawy stanu ulic i chodników. Na drugim – kwestie dotyczące czystości miasta. Na trzecim – tak zwana lokalówka. Zdarzały się też inne głosy od wyborców, między innymi dotyczące przyłączy wodno-kanalizacyjnych czy kwestii planistycznych.

    Jakie masz plany i marzenia?

    Marzę o Pabianicach, z których wreszcie będziemy dumni. Tak w pełni, pełną piersią. Chciałbym się do tego przyczynić w swojej samorządowej działalności, żeby coś trwałego po mojej aktywności zostało. Chcę, aby Pabianice były pięknym, nowoczesnym miastem, w którym żyje się dostatnio, bezpiecznie i spokojnie. Jeżeli uznam, że dla osiągnięcia celu propabianickiego i prospołecznego konieczne będzie objęcie jakiejś funkcji, absolutnie niczego nie wykluczam. Jednak, nie sposób zaplanować przebiegu politycznej drogi, tak naprawdę istotne jest to, żeby znaleźć się w odpowiedniej chwili i miejscu, wśród właściwych ludzi. Często decyduje o tym ślepy los. Mieliśmy zarówno radnych, jak i prezydenta, którzy wcześniej nie planowali kariery w samorządzie, a dość nieoczekiwanie otrzymali mandaty zaufania od wyborców i spełniali się w miejskiej polityce. Na pewno chciałbym podczas najbliższych wyborów stanąć przed mieszkańcami Pabianic, aby mogli powiedzieć „sprawdzam” i zweryfikować, czy zrealizowałem obietnice i spełniłem pokładane we mnie nadzieje. Myślę, że jestem im to winny, dlatego zamierzam poddać się ocenie mieszkańców. Oczywiście, to nie tylko moja decyzja. System wyborczy wymusza to, że najpierw muszę znaleźć się na którejś z list.

    rozmawiała: Klaudia Kardas

    foto: zbiory własne

    Udostępnij