Dlaczego najaktywniejszy radny miejski nie wystartował w minionych wyborach samorządowych? O te i inne kwestie, w tym o bliskie kontakty z pabianicką PO, nasza redakcja zapytała Antoniego Hodaka, którego – ku zaskoczeniu wielu – w tym roku nie znaleźliśmy na żadnej liście.
Ostatni raz rozmawialiśmy w sierpniu zeszłego roku. Sporo się od tamtej pory zmieniło.
Nie będę radnym kadencji 2024-2029, teraz wiem już to na pewno. Wtedy piłka jeszcze była w grze. Nic więcej się nie zmieniło. Tak jak już ostatnio powiedziałem mieszkańcom w krótkim filmiku, który opublikowałem na swoim Facebooku: „Pabianice są i zawsze będą w moim sercu”. Narzędzia, jakimi można służyć miastu, to już kwestia odrębna. Zawsze jestem gotowy do pracy dla Pabianic, los miasta i jego mieszkańców nigdy nie będzie mi obojętny. Fakt, gdy rozmawialiśmy w sierpniu, miałem uzasadnione przekonanie, że będę miał możliwość wystartować w wyborach. Z przyczyn niezależnych ode mnie, tak się stać nie mogło. Mówi się trudno i żyje się dalej. Szczerze? Gdyby właśnie w sierpniu ktoś pokazał mi szklaną kulę, gdzie byłoby widać, że nie będę mógł wystartować, byłbym pewnie załamany. Gdy już to się rzeczywiście stało, zniosłem tę sytuację nadzwyczaj spokojnie, bez żadnej dramaturgii. Myślę, że na pewno gorzej przeżyłbym porażkę wyborczą, czyli czerwoną kartkę od samych mieszkańców. W międzyczasie doszło do rewolucji w ogólnokrajowej rzeczywistości. Nowa władza przynosi rozliczenie niegodziwości poprzedników, wciąż wychodzą na jaw kolejne szczegóły afer pisowskiej władzy. Niszczenie i osłabianie struktur państwa przez partyjniactwo i kumoterstwo, co miałem okazję obserwować w administracji rządowej za czasów poprzedniej ekipy, zostało przerwane. Nowa koalicja konsekwentnie wyjmuje też „bezpiecznik” przed nawałem lewicowej rewolucji obyczajowej, co akurat mnie, jako konserwatyście, zdecydowanie się nie podoba.


7 kwietnia wyborcy nie znaleźli Cię na żadnej liście do Rady Miejskiej. Dlaczego?
Parafrazując piosenkę disco-polo: „Jak do tego doszło? Wiem”. Uchylę zatem rąbka tajemnicy. Jak już wspominałem w naszym poprzednim wywiadzie, oczywiście chciałem stanąć przed wyborcami i rozliczyć się z działalności. Dlatego przyjąłem propozycję od jednego ze środowisk politycznych, aby wystartować do Rady Miejskiej jako jego reprezentant w większej formule koalicyjnej. Moja kandydatura ostatecznie upadła w ramach negocjacji z pozostałymi uczestnikami koalicji. Przesądziły osobiste, zadziwiająco długo pielęgnowane, negatywne emocje względem mojej osoby ze strony niektórych kandydatów.
Jak się z tym czujesz? Jesteś zawiedziony?
To nie kwestia żalu i zawodu, chociaż nie ukrywam, że mam emocjonalny stosunek do pabianickich spraw, które zawsze były w centrum moich działań. Po prostu, lubię doprowadzać sprawy do końca i myślę zadaniowo. Miałem już plan na ewentualną trzecią kadencję, pomysł na to, co zaproponować mieszkańcom. Jednak moja misja – bo tak zawsze traktowałem działalność dla Pabianic – została przerwana nie z mojej woli i nie z woli wyborców. Na pewno żałuję, że nie mogłem poznać swojego wyniku w wyborach, tej oceny wyborców, która jest dla mnie najistotniejsza. Jednocześnie zbyt długo, od dziecka, w jakimś stopniu „siedzę” w polityce, żeby być jakoś szczególnie zdziwionym. W tym świecie ogromnie dużo zależy od tzw. szczęścia i od umiejętności bycia odpowiednio obłym. Trzeba być do „przełknięcia” dla wszystkich – kości są niemile widziane. Były wicepremier Gowin pytany o to, czy nie obawia się „połknięcia” przez PiS, odpowiedział, że jest na to zbyt łykowaty. Podobnie ja byłem zbyt łykowaty do przełknięcia. Mimo politycznego stażu, wciąż jednak jako idealista powiem: zbyt mało zależy w polityce od realnych działań i oceny aktywności. Moją motywacją do działania w tej sferze jest chęć poprawy jakości polityki. Chciałbym swoim przykładem pokazać ludziom, że można inaczej. Polityk wcale nie musi kojarzyć się z nierobem i aferzystą.

Byłeś najbardziej aktywnym radnym mijającej właśnie kadencji…
Wrodzona skromność nakazuje powiedzieć, że bez przesady (śmiech), ale statystyki interpelacji nie kłamią. To jedyny policzalny wskaźnik i jedna z wielu form działalności radnego, którego rolą, zgodnie z przepisami, jest „utrzymywanie stałej więzi z mieszkańcami”. Przez całą kadencję, nie tylko przed wyborami, pewnym symbolem ciągłości tej więzi z mojej strony były całokadencyjne banery na terenie okręgu. Podstawą tej więzi jest natomiast dialog, słuchanie mieszkańców, zrozumienie potrzeb. Przy rozwiązywaniu problemów pomaga orientacja w strukturze urzędu i miejskich jednostek. Zaczynając pierwszą kadencję, nie wiedziałem, w jakiej sprawie gdzie się zwrócić. Po kilku latach doświadczenie zaprocentowało. Dochodziło do sytuacji, że w trakcie rozmowy z mieszkańcem już miałem w głowie plan, do kogo zadzwonić. W tym miejscu pragnę bardzo mocno podziękować urzędnikom w ratuszu, pracownikom naszych jednostek i spółek. Bez was nie dałbym rady. Pomagaliście swoją wiedzą, dobrą wolą i dzięki temu wspólnie mogliśmy pomagać mieszkańcom. To praca organiczna i u podstaw. Bywało też, że trzeba było stanąć w obronie miasta. Gdy w szczytowym momencie pandemii koronawirusa prezydent Mackiewicz zorganizował wśród osób z pabianickiego świecznika zbiórkę pieniędzy na respiratory, skrytykował ją ówczesny wojewoda łódzki Tobiasz Bocheński z PiS-u, wtedy też mój pracodawca. Byłem zatrudniony w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim. Jako pabianiczanin i radny nie mogłem pozostać obojętny i napisałem, co o tym myślę na Facebooku. Potem zaczęły się moje problemy w pracy, których wcześniej nie miałem. Skończyło się na niekorzystnym dla mnie zadaniowo wypowiedzeniu zmieniającym, ale ponieważ miało to ewidentny związek z moją działalnością jako radnego, Rada Miejska nie wyraziła zgody na decyzję pracodawcy. Ustawa przewiduje taką ochronę stosunku pracy, właśnie na wypadek politycznych odwetów z użyciem wpływów w zakładzie pracy. Z pracy w ŁUW odszedłem sam, mniej więcej rok po obronie na sesji, z własnej woli, w związku z wygraniem naboru w innej instytucji. Była to bardzo dobra decyzja dla mojego rozwoju zawodowego. Mogę się obecnie spełniać na odcinku, który jest moim „konikiem”. Mam pozytywnego bzika na punkcie cyfryzacji państwa. W ten proces jestem zaangażowany od strony poprawności postępowania z dokumentacją.

W naszym poprzednim wywiadzie powiedziałeś, że podczas najbliższych wyborów samorządowych chcesz stanąć przed mieszkańcami Pabianic, aby mogli powiedzieć „sprawdzam”, ocenić Cię i zweryfikować, czy zrealizowałeś obietnice.
Najważniejszym słowem w tym pytaniu są „obietnice”. Składałem je 5,5 roku temu, składałem prawie 10 lat temu. Zawsze z poczuciem, że te słowa to nie tylko farba drukarska na ulotce czy piksele na ekranie, nie tylko sposób na to, żeby zdobyć głosy. Za każdym razem wiedziałem, że to po prostu trzeba zrobić, bo to jest potrzebne i tego chcą ludzie. Nie słowa, a konkrety – drogi, chodniki, parkingi, komunikacja, czystość, porządek. Korzystając z łamów „Nowego Życia Pabianic”, pragnę bardzo podziękować mieszkańcom za prawie 10 lat współpracy. Dziękuję za każdą rozmowę, zgłoszony problem, za każdą uwagę i spostrzeżenie. Razem mogliśmy zmieniać Pabianice, razem rozwiązywać problemy Piasków i Zatorza. Na usta ciśnie się pytanie: czy dotrzymałem słowa? Moje hasło w ostatnich wyborach, po zakończonej I kadencji, brzmiało: „Dotrzymałem słowa. Zrobię więcej”. W II kadencji zmieniłem w dużej mierze metody swoich działań. Większy nacisk położyłem na nieformalne rozmowy, a mniejszy na formalne narzędzia, czyli interpelacje. Była to też kadencja naznaczona pandemią, przez co nie wszystkie inwestycje udało się zrealizować. To skutki finansowe zmagań z koronawirusem. Gdy zastanawiałem się nad hasłem wyborczym na kampanię, do której ostatecznie nie doszło, doszedłem do wniosku, że trochę się zapętliłem. Bo co? Jeśli teraz ponowiłbym hasło sprzed 5,5 roku, wyjdzie na to, że nie zrobiłem więcej, skoro drugi raz to obiecuję. Zmodyfikować i wtedy byłaby fraza: „jeszcze więcej”? Groteska. Wracając do kluczowego pytania o dotrzymanie słowa danego wyborcom. Odpowiedź brzmi: „tak”. W tym sensie, że robiłem wszystko, aby każde zobowiązanie punkt po punkcie zrealizować.
Byłeś radnym przez 10 lat.
Oj, szybko to zleciało. Gdyby nie odgórne zmiany, najpierw ustawowe, potem na poziomie rządu, byłoby to „tylko” 8 lat. Przedłużenie drugiej kadencji do 5,5 lat dało łącznie 9,5, a zaokrąglenie „dziesiątkę”. Pamiętam kampanię w 2018 roku, podczas której, jak to się mawia, „gryzłem trawę”, prowadziłem do ostatnich chwil kampanię bezpośrednią. Innym mocnym akcentem była bardzo intensywna kampania banerowa, rozpoczęta najwcześniej, jak tylko się dało. Chociaż koledzy mówili: „najlepsza kampania w mieście”, „Ty już daj spokój, bo i tak wejdziesz”, to w mojej głowie dominowała myśl, że trzeba walczyć do końca, bo może być różnie. Podczas wieczoru i nocy wyborczej byłem już pewny, że nie wywalczyłem reelekcji. Było wiadomo, że jest jeden mandat, nie mieliśmy szczegółowych wyników. Założyłem, że pewnie najlepszy wynik zrobi „jedynka”. Nad ranem zebrałem dane ze strony PKW i po części też protokołów na lokalach wyborczych. Podliczyłem. Gdy się okazało, że jednak biorę mandat, przeskakując „jedynkę” z 726 głosami, pojawiła się w moich oczach łza wzruszenia. Wtedy wiedziałem, że w drugiej kadencji muszę starać się jeszcze mocniej. Wynik dodał mi skrzydeł i poczucie politycznej, osobistej wartości. Rzeczone zwiększone poczucie wartości przełożyło się też na – mówiąc nieskromnie – odwagę w trudnych momentach, kluczowych dla miasta. W zasadzie ktoś może mnie nazwać samobójcą, że wracam sam do tego tematu, ale przypomnę głosowanie nad podwyżkami za odpady komunalne w 2019 roku. Wzrost opłat był wówczas nieunikniony, nikt jednak nie chce być twarzą niepopularnej decyzji. Z uwagi na zbliżające się wówczas wybory do parlamentu doszło do sytuacji, w której musiałem decydować w pojedynkę. Reszta radnych nie wzięła udziału w głosowaniu. Gdybym był przeciw, byłyby jeszcze wyższe opłaty i zagrożenie, że przez pewien czas odpadów nikt nie odbierze. Rozlała się fala krytyki. Liczyłem się z tym, ale tak trzeba było postąpić. Polityka to nie tylko łatwe decyzje.

Jak oceniasz minioną kadencję?
Na pewno inna od poprzedniej, jeśli chodzi o metody moich działań, co było też powiązane z woltą podczas sesji absolutoryjnej w czerwcu 2019 roku. Wówczas, wbrew pisowskiej dyscyplinie, poparłem wotum zaufania i absolutorium dla Grzegorza Mackiewicza. Pod tymi uchwałami kryły się zrealizowane inwestycje ważne dla moich wyborców. Długo nie czekałem na wyrzucenie z klubu PiS. Dlatego nie musiałem obawiać się już, że zostanę uznany za tzw. zdrajcę, popełniając straszliwy grzech rozmowy z prezydentem. Więcej było bezpośrednich rozmów, a mniej – chociaż i tak dużo – pisemnych interpelacji. Zdecydowanie bardziej skuteczne okazały się konstruktywne dialogi niż kąśliwe pisma i „nawalanki” w prezydenta na sesjach, inspirowane przez partyjnych przełożonych. Wielokrotnie, gdy cofałem się w czasie dzięki nagraniom z sesji w I kadencji, zadawałem sobie pytanie: „Co ja, do licha, wygadywałem?”. Kadencja 2018-2024 była w dużej mierze pod znakiem pandemii. Tak jak okazało się, że da się zrobić pracę zdalną w urzędach, tak samo stan wyższej konieczności spowodował, że udało się zorganizować zdalne obrady. Bardzo żałuję, że zapadła decyzja o zakończeniu procedowania sesji w trybie on-line. Czas to pieniądz. Minuty zaoszczędzone na dojazdach można było wykorzystać na rozmowy z urzędnikami o problemach zgłoszonych przez mieszkańców czy na dialog z samymi wyborcami. Nawet najważniejsze uchwały można było podejmować w trybie zdalnym, toczyły się gorące dyskusje, a jednocześnie dało się zaoszczędzić cenny czas. Szczególnie dużo tego czasu trzeba zmarnować na dojazdy, jeśli ktoś – tak jak ja – pracuje w innym mieście. Traci na tym też pracodawca radnego, ponieważ wydłuża się czas nieobecności pracownika.
Na pewno uważnie śledziłeś kampanię swoich kolegów. Jak ją oceniasz? Co Ci się podobało, a co nie?
Zwróciła uwagę relatywna bierność kampanii kandydata PiS-u. Zarówno porównując z aktywnością wyborczą urzędującego prezydenta, ale też wracając myślami do zmagań Włodzimierza Stanka o prezydencki urząd w 2018 roku. Ówczesnej kampanii można było wiele zarzucić, przede wszystkim w wielu aspektach brak profesjonalizmu czy stosowanie przekazu negatywnego, to jednak była ona dynamiczna i intensywna. Czuć było, że PiS chce „wziąć” miasto, a działacze wierzą w sukces. Teraz miałem wrażenie, że kandydowanie Waldemara Flajszera jest sztuką dla sztuki. Partia zobowiązała go, by kandydował, aby partia miała swojego reprezentanta w zmaganiach o prezydencki fotel w trzecim mieście województwa. Musiał, a trudno było o motywację, skoro PiS przegrał prezydenturę Pabianic nawet w 2018 roku, gdy notowania partii sięgały w skali kraju 45 procent. Obecne wyniki PiS-u są zdecydowanie słabsze. Po drugiej stronie, czyli na plus – oczywiście kampania Koalicji dla Pabianic, która przyzwyczaiła nas do pełnego profesjonalizmu, rozmachu i zdecydowanej dominacji przekazu pozytywnego. Widać było przemyślenie poszczególnych elementów wyborczej aktywności, zauważalne linie strategii, a także spójność kampanii ogólnej z działaniami poszczególnych kandydatów. Lubię, gdy w kampaniach pojawia się coś kreatywnego, oryginalnego, sam kiedyś grałem i śpiewałem na akordeonie piosenkę wyborczą, a moi rodzice rozdawali moje ulotki przebrani za Rumcajsa i Hankę (2010 rok). Nic aż tak ekstrawaganckiego w ostatniej kampanii nie miało miejsca, jednak moją uwagę zwrócił pewien komitet ze swoim przeglądem pabianickiej prasy w formie filmików na Facebooku. Nie zawsze zgadzałem się z opiniami kandydatów występujących w roli prowadzących, ale był to format kreatywny. Jeszcze czegoś takiego na pabianickim podwórku nie widziałem.

Jakie masz odczucia po ogłoszeniu wyników kwietniowych wyborów? Coś Cię zaskoczyło, coś ucieszyło, coś rozczarowało?
Bardzo ucieszyło mnie zwycięstwo w pierwszej turze Grzegorza Mackiewicza. Miałem w ciągu obydwu kadencji różne opinie o naszym włodarzu, ale dziś zdecydowanie uważam, że to bardzo dobry prezydent. Im bardziej mogłem polegać na osobistym kontakcie, a nie jedynie zasłyszanych pogłoskach, tym moja ocena stawała się coraz pozytywniejsza. Na plus jest też to, że Grzegorz Mackiewicz ponownie będzie miał po swojej stronie większość w radzie. To kluczowe, by sprawnie rządzić miastem. Rozczarowała frekwencja, ale to zjawisko ogólnokrajowe. Czasem ciężko mi zrozumieć, że regułą jest wyższa frekwencja przy wyborach parlamentarnych, a niższa w samorządowych. Przecież to w mieście czy powiecie rozstrzygają się najważniejsze kwestie dotyczące naszego codziennego życia. W samorządzie emocje nie grają jednak tak dużej roli. One są kluczowe w decyzjach wyborczych wielu z nas. Kampania parlamentarna wręcz rozpalała, samorządowa raczej nudziła. Zaskoczyło, że do Rady weszły trzy komitety. Obstawiałem, że mimo startu pięciu komitetów, ostatecznie w radzie znajdą się przedstawiciele tylko Koalicji i PiS-u. Nie doszacowałem wyników jednego z komitetów, gdy wyliczałem mandaty według metody D’Hondta. Mamy więc w Radzie wieloczłonową koalicję proprezydencką i dwa inne, dość jednorodne środowiska. Ciekawostką jest to, że największym beneficjentem rozdrobienia startujących komitetów okazał się jeden z dwóch głównych graczy, czyli PiS. Uzysk dwóch mandatów w okręgach numer 1 i 2 – political fiction przy starcie tylko dwóch komitetów. Utrzymanie stanu posiadania w okręgu numer 3 i 4 – bardzo realna była utrata po jednym z mandatów, gdyby startowała tylko „wielka dwójka”. Byłoby to pokłosiem spadku notowań partii, a tak małe komitety uratowały mandaty dla partii Kaczyńskiego.
Antoni, czy możemy spodziewać się powrotu do samorządu? Wystartujesz w kolejnych wyborach?
Nie jestem Nostradamusem ani nawet miejscową wróżką. 5 lat w dzisiejszym dynamicznym świecie to prawie epoka. Start w wyborach dla mnie nie jest celem samym w sobie. Mandat radnego to narzędzie do działań na rzecz miasta. Dlatego – to zależy. Od grupy i formuły, w ramach której miałbym kandydować. Jeżeli byłoby to środowisko, które podobnie jak ja, ma Pabianice w swoim sercu i poczułbym, że razem możemy czynić dobro dla miasta, to czemu nie. Natomiast nie patrzę na to na zasadzie: „Żeby tylko te 5 lat szybko minęło, bo tęsknię za mandatem”. Wszystko jest po coś, jako katolik wierzę w plan Boga. Z naszej perspektywy coś może być porażką, a patrząc z góry i w przyszłość, widać w tym głęboki sens.
Co będziesz teraz robił?
(śmiech) Wybacz mi, ale słyszę to pytanie już kolejny raz. Mógłbym odpowiedzieć, cytując piosenkę „Taki kraj”: „Załamać ręce, płakać i pić”, ale to oczywiście ironia. Po prostu będę żył, jak wcześniej. Będę codziennie wstawał do pracy, w której się spełniam i czerpię z niej dużą satysfakcję. Będę słuchał muzyki, która jest nieodłączną częścią mojego życia. Po prostu będę to, będę tamto. Na mandacie radnego nie opierałem swojej tożsamości i systemu wartości. Gdyby tak było, to rzeczywiście, odpowiedź na powyższe pytanie musiałaby być wręcz opisem dramatu. Jednocześnie nie będę też ukrywał, że polityka jest niejako w moim DNA. Działam w tej sferze od młodych lat. Mam już trochę doświadczeń, również negatywnych, ale ze wszystkiego, co mnie spotkało, staram się wyciągać lekcję. Trudno mi sobie wyobrazić, że zupełnie się odetnę od działalności publicznej i nie mówię tu tylko o tym, że ciągle będę śledził polityczne wiadomości. Mam w sobie dużo energii, nie chcę jej marnować. Chcę ją rozwijać, wykorzystywać. W jakiej formule – zobaczymy, co przyniesie los.

Zadam Ci to samo pytanie, co osiem miesięcy temu. Jakie masz plany i marzenia? Czy zmieniły się one ze względu na okoliczności?
Musiałem sprawdzić, co wtedy mówiłem (śmiech). Natomiast już na poważnie, odpowiadając wtedy na Twoje pytanie powiedziałem o sprawach absolutnie fundamentalnych. O tym, że chciałbym, abyśmy mogli być dumni z Pabianic i że chciałbym, aby Pabianice były pięknym i nowoczesnym miastem, w którym żyje się dostatnio, bezpiecznie i spokojnie. Czy mogło się to zmienić choćby w najmniejszym stopniu? Absolutnie nie. Pabianice są u mnie w centrum. Są w centrum Polski geograficznie, a – tu uzupełnię marzenie – pragnę, by były w centrum Polski w sensie rozwoju i poziomu życia. Uważam, że jako miasto podążamy w dobrym kierunku. Przede nami wiele nowych wyzwań, które będzie trzeba podjąć. Wiele problemów, które wciąż czekają na rozwiązania. Wszystkiego jednak nie da się zrobić na raz, to kwestia kolejnych etapów. Szeroko pojęta komunikacja to etap, który udaje się już domykać. Czas na dalsze kroki i jestem spokojny o przyszłość. Przynajmniej o najbliższe 5 lat.
Choć nie prowadziłeś własnej kampanii, w okresie przedwyborczym byłeś aktywny. Zaangażowałeś się w start Magdaleny Werstak do sejmiku województwa. Ostatnio często pojawiasz się w otoczeniu także innych członków Platformy Obywatelskiej.
Staram się patrzeć w polityce przede wszystkim na człowieka. Na konkretną osobę, na to, jaka jest. Zaangażowałem się w kampanię Magdaleny Werstak, bo nie miałem najmniejszych wątpliwości, że warto. Magdę znam od lat. Wiem, że jest osobą pełną empatii, pozytywnej energii. Kocha ludzi i sprawia jej radość pomaganie innym. Pamiętam rozmowy na targowiskach w trakcie tej kampanii. Magda mogła rozmawiać z ludźmi bez końca, widać było obustronną „chemię”. Musieliśmy szanowną kandydatkę hamować (uśmiech), bo spędzilibyśmy cały dzień w jednym mieście, a trzeba było zrealizować napięty harmonogram. Poza tym wiem, że Pabianicom potrzebny jest przedstawiciel w sejmiku. Niedługo w urzędach marszałkowskich będą dzielone miliony z KPO. Radny sejmikowy od nas, a już szczególnie – co za chwilę się ziści (rozmawiamy 25 kwietnia – przypis red.) – będący w większości rządzącej województwem, to bezcenna wartość dla miasta. Jako radny wielokrotnie zderzałem się ze ścianą: „Nie ma pieniędzy”. Potrzebujemy środków zewnętrznych na ważne, czasem wręcz strategiczne inwestycje, jak chociażby paląca potrzeba budowy bezkolizyjnego przejazdu kolejowego na Lutomierskiej. Odnosząc się do dalszej części pytania: w pabianickiej Platformie jest wielu fajnych ludzi, zaangażowanych, z sercem dla miasta. Część z osób znam od lat, jeszcze z czasów, gdy w młodości działałem w młodzieżówce. Tak, uczestniczę w niektórych akcjach i wydarzeniach wspólnie z działaczami PO. W sprawach miejskich, samorządowych zgadzam się z pabianicką Platformą, łączą nas w tych kwestiach wspólne poglądy. Z kolei w ogólnokrajowym programie tej partii, szczególnie w zakresie ideologii (przechył na lewo), są punkty, z którymi dość zasadniczo się nie zgadzam. Nie jestem członkiem Platformy, aczkolwiek muszę przyznać, że moja współpraca z tym środowiskiem przebiega pozytywnie. Myślę, że „nieformalny sympatyk miejskich (tu akcent) struktur” to określenie trafne. Uważam, że PO w Pabianicach ma ważną rolę do odegrania w interesie miasta i mieszkańców. Mam nadzieję, że uda się jej efektywnie wykorzystać pozyskane środki na rzecz Pabianic, dla ważnych miejskich inwestycji. Pamiętajmy, ile razy Pabianice były ordynarnie „wycinane” z rządowych dofinansowań, między innymi na budowę dróg. Czas to nadrobić. Liczę na to wspólnie z mieszkańcami Piasków i Zatorza, gdzie jest wciąż wiele do zrobienia w sprawie dróg i chodników.
Dziękujemy za rozmowę.
rozmawiała: Klaudia Kardas
foto: zbiory własne

