Turyści z pabianickiego oddziału PTTK odwiedzili Pieniny. Pomimo ogromnych tłumów, a byli tam w połowie sierpnia, góry pozostawiły miłe wspomnienia.
Czerwony Klasztor na Słowacji był pierwszym celem trzydniowej wycieczki. Kolor w nazwie wiąże się z barwą cegieł, które użyte zostały do budowy kompleksu sakralnego – tego dowiedzieli się nasi turyści od przewodnika. Najpierw był tam zakon kamedułów, a później kartuzi. Obecnie po wyremontowaniu budynków jest muzeum.
Ze wsi Sromowce Niżne do Czerwonego Klasztoru pabianiczanie przeszli nad Dunajcem kładką, która powstała w 2006 roku. W muzeum obejrzeli odnowioną ekspozycję, która w porywający sposób przybliża historię założenia klasztoru, najważniejszych mnichów obu zakonów, a także przełomowe wydarzenia historyczne.
Drugi dzień turyści rozpoczęli od spływu przełomem Dunajca. Jedna z najważniejszych atrakcji polskich gór znana jest od 1832 roku. Od 1934 istnieje Polskie Stowarzyszenie Flisaków Pienińskich. Trasa liczy 18 km, w tym 17 km pasem granicznym. Czas spływu około 2 godzin.
– Flisaków jest obecnie około pięciuset. Pochodzą z pięciu wsi: Czorsztyna, Sromowców Niżnych i Wyżnych, Szczawnicy i Krościenka – opowiadał barwnie flisak o miejscowych legendach i przyrodzie Pienin. Nie brakowało dowcipów i powiedzonek: – Aby dożyć renty, to muszę być wypoczęty…
Po dotarciu do Szczawnicy przewodnik Witold Osęka zabrał turystów do Wąwozu Homole. To największa atrakcja Małych Pienin. Tworzy go głęboko wcięta w skalne zbocze dolinka potoku Kamionka. Zbudowane z białego i czerwonego wapienia pionowe skały zrobiły na piechurach wielkie wrażenie.
Wspominają uczestnicy: – Było ciężko, gdyż trasa pełna wilgotnych kamieni. Dotarliśmy najpierw do polany, gdzie obejrzeliśmy Kamienne Księgi. Podobno zapisane są w nich losy wszystkich ludzi. Stamtąd poszliśmy szlakiem do szałasu Bukowinki. Po zakupie serów i spróbowaniu moskoli, czyli lokalnych placków, wróciliśmy na dół do autokaru, a następnie pojechaliśmy do Szczawnicy.
Znane uzdrowisko położone jest w dolinie Grajcarka. Nazwa miejscowości związana ze szczawami – wodami mineralnymi. Rozwój uzdrowiska datuje się na 1828, kiedy to węgierska rodzina Szalayów kupiła majątek szczawnicki. Powstały wówczas pierwsze łazienki, budynki zdrojowe, pensjonaty oraz architektura uzdrowiskowa.
– Ze względu na brak nazw ulic, domy ozdabiano godłami. Wiele z nich zachowało się do dziś – opowiadał przewodnik.
Trzeciego dnia pabianiczanie stanęli na zaporze na Jeziorze Czorsztyńskim. Budowla jest najwyższą w Polsce zaporą ziemną z centralnym uszczelnieniem glinowym. Wysokość maksymalna wynosi 56 metrów. Długość to 404 metry. Zapora zatrzymuje wody Dunajca i pełni funkcję przeciwpowodziową. W dniu oficjalnego otwarcia 9 lipca 1997roku uratowała przed katastrofą wiele miast i wsi podczas tzw. powodzi tysiąclecia.
Następną atrakcją wycieczki był zamek w Niedzicy. To jedyny węgierski zamek w Polsce. Zbudowany w 1325 r. na skalistym wzgórzu nad doliną Dunajca. Z górnego zamku roztacza się piękny widok na Pieniny. Obecnie mieści się w nim muzeum historyczne. Turystów zainteresowała m.in. legenda dotycząca głębokiej studni.
– Mówi się, że mężczyzna, który, stojąc przy studni, wymówi imię ukochanej kobiety, mając na sumieniu to i owo, następnego dnia nie znajdzie na swojej głowie ani jednego włoska – ostrzegał przewodnik.
Mężczyźni woleli z daleka ominąć zdradziecką studni…
Niespodzianką był rejs statkiem po Jeziorze Czorsztyńskim. A ostatnim etapem wycieczki było zwiedzanie zamku Czorsztyn. Budowlę wzniesiono w XIV w. z inicjatywy Kazimierza Wielkiego jako warownię graniczną strzegącą szklaku handlowego. To była siedziba starosty. Pod koniec XVIII wieku warownię strawił pożar spowodowany uderzeniem pioruna. Gruntowną renowację przeprowadzono pod koniec XX wieku.
– Ciekawa była tam wystawa dotycząca powstania pierwszych pocztówek krajoznawczych. Zamek Czorsztyn zauroczył mnie, tak jak Szczawnica oraz całe Pieniny. Będę jeszcze chciała wrócić w te pełne piękna góry – podsumowała wyprawę uczestniczka Anna.
foto: PTTK