• Na sobotnie spotkanie z seriiOpowieści o dawnej kuchni” zaprosiło pabianiczan muzeum.

    Seweryn Grambor – pasjonat historii oraz kucharz, szef kuchni w Hotelu Grzegorzewski – zagwarantował niezwykłą smakową podróż w czasy PRL-u. Poprzedził ją krótki wstęp dotyczący pasji do gotowania, drogi do kształcenia się w kierunku zawodu kucharza oraz nauczania młodzieży w Cechach Rzemiosł Różnych.

    – Kuchnia PRL była prosta, smaczna, ale tak naprawdę wielu produktów przecież nie było. Władza ludowa w jakiś sposób „zabiła” zawód kucharza, kelnera. Przedwojenne lokale gastronomiczne w większości zostały upaństwowione, więc Polacy jadali głównie w domach, w stołówkach, w barach mlecznych. Kuchnia stała się jednolita, jak jednolitym władza chciała uczynić społeczeństwo – opowiadał Grambor.

    W PRL-u ważne było robienie czegoś z niczego – dzięki temu powstawały takie rarytasy jak blok czekoladowy czy marcepan z marchewki. Ważne też były nazwy „zagraniczne” dań: kawa po turecku, fasolka po bretońsku czy ryba po grecku. Część z tych rarytasów pojawiała się w słynnych barach mlecznych.

    W muzeum wspominano konkretne pabianickie lokale, takie jak np. Parkowa, Murzynek, Bar Słoneczny, Powszechna czy bar mleczny Juwenia, w którym pojawiała się pasztetowa z papieru. Nie mogło też m.in. zabraknąć Mokki, a wspomnienia wywołał jej słynny krem sułtański czy szarlotka z pianką. Opowieść dotyczyła też Turkusu i Stylowej, gdzie spróbować można było nawet zupy rakowej. Nie zabrakło też baru „Golonka” (w miejscu dzisiejszego Biltonu) czy też „Agatki”. „Staromiejska” to dla pabianiczan przede wszystkim parówka na ciepło czy też wino na szklanki. Legendą jest do dziś bar Warszawski, czyli „mordownia”, specjalizująca się we flakach i bigosie.

    W czasach PRL charakterystyczna była też zastawa – kolorowe talerze oraz aluminiowe, czasem mocowane łańcuchem sztućce. Pabianiczanie wspominali wystrój i same lokale jak „Golonka”, Bar Słoneczny, w których rarytasem okazywał się np. „kotlet schabowy” z mortadeli, a także zimne nóżki czy też sałatka warzywna.

    Wspominano saturatory i syfony z wodą sodową, które spotkać można było po prostu w mieście. Wśród napojów pojawił się też „Ptyś”, oranżady, kompoty, Polo Cocta czy kwaśne i słodkie mleko w szklanych butelkach. Na osłodę mrocznych czasów były głównie oranżady w proszku, kogel-mogel czy też blok czekoladowy bez czekolady, natomiast pełen smaku bakalii oraz herbatników. Była też mowa o słodkiej „psiej budzie”.

     Seweryn Grambor opowiadał także o tym, jak odbywała się domowa produkcja przetworów oraz wędlin, mimo ogromnych braków w zaopatrzeniu sklepów i lokali. Okazją do ich przygotowania i próbowania były głównie imieniny oraz święta. Podczas prelekcji nie zabrakło też tematu kolejek i kartek na żywność.

    Wreszcie nadszedł czas na praktykę. Podczas warsztatów kulinarnych pabianiczanie pod czujnym okiem Grambora przygotowywali sałatkę jarzynową. Marchewka, ziemniaki, jajka, seler, jabłka i cebula szybko i sprawnie zamieniły się w drobniutką kostkę, która wylądowała w pokaźnych rozmiarów metalowym pojemniku.  Wszyscy zgodnie z instrukcjami rozdrabniali składniki, a następnie wspólnie doprawiali całość. Kulminacją była oczywiście degustacja – zarówno przygotowanej na żywo sałatki, a także przygotowanych wcześniej bloków czekoladowych z rodzynkami, żurawiną i pistacjami. Spragnieni mogli raczyć się kompotem z wiśni z cynamonem oraz kompotem wieloowocowym.

    To było niezwykle smaczne spotkanie.

    tekst i foto: Karolina

    Udostępnij