• „Sport nauczył mnie nie tylko dobrze biegać, ale również podejścia do życia” – mówi pabianicka lekkoatletka Kinga Królik. Z 25-letnią biegaczką rozmawiamy między innymi o jej udziale w Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu.

    Ostatnim razem rozmawiałyśmy w sierpniu 2021 roku. Dużo się od tamtej pory zmieniło.

    Tak, zdecydowanie. Obecnie trenuję, od ponad 15 lat, w klubie UKS Azymut Pabianice i mam tylko jednego trenera. Jest nim Jacek Kostrzeba.

    Przypomnij, jaki jest aktualnie twój najlepszy wynik?

    Obecnie mój najlepszy rezultat to 9:26.61 na 3000 metrów przez przeszkody, nabiegany na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu.

    Cztery lata temu pytałam cię, z którego osiągnięcia jesteś najbardziej dumna. Jak odpowiesz dziś?

    Na pewno awans na igrzyska olimpijskie. Była to nagroda za całą pracę, jaką włożyłam w sport. A wynik na olimpiadzie był już taką „wisienką na torcie”.

    Jak obecnie wyglądają twoje treningi?

    Trenuję około 10-12 razy w tygodniu. Na każdym treningu biegam, oczywiście w różnej intensywności. Raz lub dwa w tygodniu ćwiczę na siłowni, kilka razy w tygodniu mam różne treningi sprawnościowe, na przykład płotki, ćwiczenia mobilizacyjne. Intensywność danego tygodnia zależy, w jakim okresie przygotowań jestem.

    Brałaś udział w Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu. Jakie emocje towarzyszyły ci, gdy dowiedziałaś się, że na nich wystąpisz?

    Popłakałam się. W weekend, w którym pojawiła się informacja, że jadę na igrzyska, w internecie były różne informacje. O tym, czy mam szansę pojechać, czy nie. Wersje kilkakrotnie się zmieniały. Także przez dwa dni zdążyłam się i cieszyć, że może pojadę, jak i starać się pogodzić, że chyba jednak nie. Jak już się pojawiła ostateczna informacja, że jadę, to się popłakałam. Tym razem ze szczęścia (uśmiech).

    Opowiedz trochę o tej olimpiadzie „od kuchni”.

    Igrzyska zaczynają się od ślubowania. Każdy z uczestników – zawodnicy, trenerzy, sztab medyczny – musi przejść ślubowanie. Ja ślubowałam 18 lipca. Odbyło się to w siedzibie PKOL w Warszawie. Ja w tym terminie od razu odbierałam sprzęt olimpijski, który był dostępny na warszawskim Torwarze. Później każdy z uczestników leciał do Paryża w terminie wcześniej uzgodnionym z trenerami i związkami sportowymi. Ja leciałam cztery dni przed startem, 1 sierpnia, więc na otwarciu mnie nie było. Wylot mieliśmy oczywiście z lotniska w Warszawie. W Paryżu odbierał nas organizator i bezpośrednio z lotniska zawoził do wioski olimpijskiej. Wioska była dla mnie największą niespodzianką, bo na innych imprezach międzynarodowych nie ma czegoś takiego.

    Jak ona wygląda?

    To takie osiedle, gdzie spała znaczna większość uczestników igrzysk olimpijskich, narodowości z całego świata, wszystkich dyscyplin sportowych. Każda z narodowości miała wyznaczone budynki albo piętra w budynkach. Każdy taki blok miał około 14 pięter. Na miejscu w naszym budynku była „Misja”, czyli osoby z Polski odpowiedzialne za organizację naszych bloków i w sumie wszystkiego na miejscu. Jak przyjechałam na miejsce, to zawodnicy dostawali pakiet startowy, w których były między innymi telefony Samsung, jakaś kosmetyczka, bidon i różne gadżety. Pokoje były zazwyczaj sześcioosobowe. Na parterze były łazienka, salon, pokój i balkon, a na pierwszym piętrze dwa pokoje i łazienka. W wiosce mieliśmy dwie stołówki, jedna wielka z różnymi kuchniami świata, a druga mniejsza, ale również dobrze wyposażona. Żeby wejść na jakikolwiek obiekt olimpijski, musieliśmy się legitymować akredytacją, którą dostaliśmy zaraz po przyjeździe. Pomiędzy obiektami poruszaliśmy się autokarami zapewnionymi przez organizatorów.

    Co zrobiło na tobie największe wrażenie?

    Stadion olimpijski „Stade de France”. Ogromny obiekt, mieszczący ponad 80 tysięcy kibiców. Najfajniejsze było, że na każdej sesji porannej i wieczornej trybuny były pełne. Przeżycie ogromne startować przy takiej wrzawie. Po starcie miałam kilka dni dla siebie, więc wyszłam zobaczyć trochę Paryża, skorzystać z atrakcji w wiosce olimpijskiej i oczywiście kibicowałam naszym, głównie przed telewizorem. W wiosce również mieliśmy strefę kibica. Jako zawodnicy mogliśmy wkupić jedno wejście w ciągu dnia na inną dyscyplinę, ale, niestety, po moim starcie już wszystko było wykupione, dlatego mogłam kibicować tylko przed ekranem. Po tygodniu wróciłam do domu.

    Jakie to uczucie występować z orzełkiem na piersi?

    Na pewno wielka duma. Być w gronie tak niewielu osób, które mogą reprezentować kraj, to wielki zaszczyt, ale w pewnym sensie też odpowiedzialność.

    Pobiłaś w Paryżu swój rekord życiowy niemal o 5 sekund. Jaka była twoja pierwsza myśl?

    Przede wszystkim cieszyłam się z udanego startu. Miałam trochę szczęścia przy kwalifikacji na igrzyska, dostałam się jako ostatnia osoba z relokacji. Uznałam to za ogromną szansę. Jadąc tam, chciałam ją jak najlepiej wykorzystać. Na linii mety byłam po prostu szczęśliwa, że udało mi się to zrealizować.

    Jakie masz przemyślenia na temat igrzysk, gdy emocje już opadły?

    W sumie to cały czas mam trochę wrażenie, jakby to był sen. Mam tylko pozytywne wspomnienia. Było to zupełnie inne doświadczenie, które nie da się przeżyć na jakiejkolwiek innej dużej imprezie międzynarodowej, jak mistrzostwa Europy czy mistrzostwa świata. Teraz widzę, jak duże było to wydarzenie. Przed wyjazdem tak na to nie patrzyłam, starałam się skupić na swoim starcie i potraktować jak każdy inny, żeby nie robić sobie dodatkowej presji. Ale to naprawdę było coś wielkiego. Takie tłumy ludzi, jak tam się przewijały, to było coś innego. Doświadczenie, które zdobyłam, dało mi motywację i jeszcze lepszą perspektywę do dalszej pracy.

    Zobaczymy cię na kolejnych igrzyskach?

    Taki jest plan (śmiech). Wszystko robię, żeby pojechać do Los Angeles i walczyć w finale.

    Co jest twoją mocną stroną jako biegaczki?

    Myślę, że wytrwałość i wiara w to, co robię. Nie zawsze było kolorowo, a mimo wszystko zawsze wierzyłam, że dam radę i że się nadaję. Kluczem do osiągania czegokolwiek w życiu jest wiara w swoje możliwości i wytrwała, systematyczna praca.

    A nad czym musisz jeszcze popracować?

    Chyba nie mam jednej takiej rzeczy. Myślę, że jeszcze mam sporo do dopracowania. I w sumie cieszę się z tego. Jak chcemy się rozwijać, to zawsze wychodzi, że coś jest do poprawy albo w czymś możemy być lepsi. Jak już nie ma czego poprawiać, to przestajemy się rozwijać.

    Wymarzony „biegowy pojedynek”? Z kim chciałabyś się zmierzyć? W jakich zawodach wystartować?

    Nie mam wymarzonej osoby, z którą chciałabym stanąć na linii startu. Ale wymarzony pojedynek, to ten o medal olimpijski (uśmiech).

    W jaki sposób świętujesz swoje sukcesy?

    W sezonie nie mam zbytnio czasu na specjalne celebracje. Zazwyczaj następnego dnia po starcie wracam do domu i trzeba wrócić do treningów. Ale za to po sezonie, jak mam trochę przerwy, to nadrabiam ten czas, głównie spotkania z najbliższymi czy fajny wyjazd.

    Kim chciałaś zostać, gdy byłaś dzieckiem? Czy marzyłaś o karierze sportsmenki?

    Jak już zaczęłam rozumieć, że jestem dobra w tym, co robię, to tak. Myślę, że to było jakoś na poziomie gimnazjum, w wieku około 13 lat. Od tamtego momentu wiedziałam, że chcę w to iść. Odtąd dopasowywałam całe swoje życie pod sport.

      Jakie pasje poza sportem ma Kinga Królik?

    Trudno o pielęgnację innych pasji, jak oddaje się czemuś prawie sto procent. Lubię zwiedzać, poznawać świat, więc jak mam przerwę po sezonie, to staram się gdzieś wyjechać. Na szczęście dzięki sportowi też mam możliwość pojechać w atrakcyjne, ciekawe miejsca, chociaż z tym zwiedzaniem różnie bywa na takich obozach.

    W jaki sposób sport wpłynął na ciebie i twoje życie?

    Sport stał się moim życiem. Zawodowy sport jest ciągłą pracą. Tu nie chodzi tylko o treningi, ale również – albo nawet przede wszystkim – o to, co robisz pomiędzy. Sport uczy samodyscypliny, ale również słuchania własnego organizmu. Fajne w sporcie jest to, że uczy nie tylko treningu, ale również porusza inne dziedziny życia, jak na przykład żywienie, psychologia, fizjologia i tym podobne. Jako sportowcy mamy kontakt z wieloma ciekawymi, inteligentnymi osobami, od których wiele możemy czerpać. Sport nauczył mnie także nie tylko dobrze biegać, ale również podejścia do życia, podejmować różne, ważne decyzje, szacunku do swojej pracy i pokazał mi już całkiem sporo świata (uśmiech).

    Jakie masz plany i cele na przyszłość, zarówno tę bliską, jak i dalszą, zawodową i prywatną?

    Główny cel na najbliższe lata to jak najlepiej przygotować się na Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles. A w drodze do IO pojechać w tym sezonie na Mistrzostwa Świata w Tokio i pobiec tam w finale. Rok później pojechać na mistrzostwa Europy i powalczyć o medal, potem w kolejnym roku znów pojechać na mistrzostwa świata i walczyć w finale. I w 2028 pojechać na olimpiadę, jak najmniejszym kosztem wejść do finału, a w finale mieć najlepszy bieg w życiu. Taki jest plan (uśmiech). A te prywatne, niech pozostaną prywatne.

    Czego ci życzyć?

    Zdrowia i motywacji, żebym miała siłę realizować swoje plany.

    Niech się spełni. Dziękujemy za rozmowę.

    rozmawiała: Klaudia Kardas

    foto: zbiory prywatne

    Udostępnij

    This will close in 0 seconds