Swoją pasją do nauczanego przedmiotu dzielił się przez wiele lat z młodzieżą. To Grzegorz Hanke – historyk i wieloletni dyrektor Szkoły Podstawowej nr 15. Dziś już emeryt.
W rozmowie z redakcją opowiedział o swojej pasji do historii, a także o karierze nauczycielskiej.
Jest Pan znanym w Pabianicach nauczycielem historii. Czy właśnie ten przedmiot zawsze Pana interesował?
– Tak, historią interesowałem się praktycznie od dziecka. Gdy w piątej klasie szkoły podstawowej miałem lekcję historii po raz pierwszy, od razu wiedziałem, że to jest właśnie to. Później było liceum, w którym startowałem w olimpiadzie historycznej i oczywiście wybór studiów. Przez cały ten czas wiedziałem, że właśnie historia jest moją pasją.
Kto lub co sprawiło, że właśnie ta dziedzina stała się największym hobby?
– Największy wpływ na tę pasję miała w moim przypadku lektura książek. Już w trzeciej klasie przeczytałem „Trylogię”. I to chyba właśnie ten moment uświadomił mi, że historia jest naprawdę wspaniałą dziedziną.

Czy przy wyborze studiów historycznych od razu wiedział Pan, że chce być nauczycielem?
– Początkowo nie byłem do tego przekonany. Przede wszystkim chciałem być historykiem. Ponieważ w Łodzi dostępna była jedynie specjalizacja nauczycielska, a był to rok 1977, na jedno miejsce egzaminy wstępne na historię zdawało aż siedem osób. Stwierdziłem, że jeżeli mi się uda i będzie to spełnienie marzenia, to w konsekwencji będę musiał się zmierzyć z karierą nauczycielską.
Jaki okres historyczny najbardziej Pana interesuje i dlaczego?
– Już od czasów studiów najbardziej zainteresowany byłem historią XIX wieku. Związane to było przede wszystkim z tym, że pisałem pracę magisterską, która dotyczyła zakładów przemysłu bawełnianego Kruschego i Endera, czyli dawnego pabianickiego Pamoteksu. A wiadomo przecież, że dzieje przemysłowych Pabianic rozpoczęły się właśnie od przybycia do naszego miasta fabrykanta Beniamina Kruschego w 1823 roku. Dzięki temu to właśnie XIX wiek interesował mnie najbardziej, podobnie jak rozwój przemysłu włókienniczego w okręgu łódzkim. Poza tym, gdy studiowałem, jednym z priorytetowych tematów badawczych na Uniwersytecie Łódzkim była właśnie Łódź przemysłowa.
Czy członkowie rodziny również interesują się historią?
– Mam wrażenie, że byłem pierwszy. Natomiast dzięki temu, że zainicjowałem tę pasję, przeszła ona także na kolejne pokolenie.
Przejdźmy do zawodowych źródeł. Jak wspomina Pan początki swojej pracy?
– Było to bardzo dawno temu. Pierwszy rok mojej pracy był dramatyczny. Rozpocząłem ją 1 września 1981 roku, a 13 grudnia został wprowadzony stan wojenny. I choć były to „ciekawe” czasy, to bardzo dobrze wspominam swoich pierwszych uczniów, pierwsze przydzielone mi wychowawstwo. Do dziś, gdy spotykam się na ulicy z dawnymi wychowankami, poznają mnie, nawet jeśli ja ich już nie bardzo. Ale jest to bardzo sympatyczne.

Co jest najważniejsze w nauczaniu młodych ludzi?
– To dość trudne pytanie. Myślę, że z perspektywy przedmiotu szkolnego jakim jest historia, bardzo ważne są autorytety. Uważam, że dla właściwego przekazania wiedzy historycznej powinno się pamiętać o bardzo istotnej kwestii. Szkoła to nie tylko miejsce, gdzie uczniowie zdobywają wiedzę. Właśnie tu kształtujemy i wychowujemy młodzież. W tym wypadku połączenie wiedzy historycznej z wychowaniem patriotycznym i odpowiednią postawą moralną. Lekcje historii są idealną okazją do tego, by właśnie kształtować takie postawy. Mogę nawet stwierdzić, że w dziedzinach wychowawczych było mi łatwiej niż nauczycielom innych przedmiotów. Dziś z jednej strony istnieje duże zapotrzebowanie na autorytet, a z drugiej obecnie w każdej wybitnej postaci doszukujemy się czegoś złego, „odbrązawiamy” autorytety, chcąc pokazać prawdziwą twarz danej osoby. Sprawia to, że autorytety giną. Uważam, że młodzież ich potrzebuje. Moim zdaniem przede wszystkim nie należy podważać autorytetów.
Co najbardziej cenił Pan w swoich uczniach?
– Przede wszystkim ceniłem i cenię w młodzieży prawdomówność, szczerość. Wolałem, by uczeń przyznał, że się nie przygotował, niż żeby próbował ściągać czy oszukiwać.
Uczył Pan w SP 15 przed reformą, w późniejszym Gimnazjum nr 2, a na koniec w reaktywowanej podstawówce. Czy przez wszystkie te lata spotkało Pana coś, co było wyjątkowym zawodowym wyzwaniem?
– Niewątpliwie był to okres reformy gimnazjalnej. Później był to czas, gdy ówczesny minister edukacji wprowadził do szkoły mundurki. Był ogromny nacisk władz i ministerstwa, aby szybko je wprowadzić. Kosztowało mnie to wiele trudu. Trzeba było mierzyć uczniów, wybrać firmę, która miała uszyć mundurki. A dwa lata później projekt „poszedł do kosza”. Z perspektywy czasu zastanawiam się, czy było sens to robić…
Czy miałby Pan jakieś wskazówki dla młodych ludzi, którzy, szukając swojej drogi zawodowej, zastanawiają się nad pracą nauczyciela?
– Zdarzyło się, że moja uczennica przyszła do mnie w poszukiwaniu pracy, wybierając karierę nauczycielską. Okazało się, że jej inne koleżanki, które nie należały do najlepszych uczniów, wybrały inną drogę zawodową i zarabiały więcej. Było to dość przykre doświadczenie. Trzeba przyznać, że jeśli ktoś chciałby spełnić się w tym zawodzie, musi liczyć się z tym, że wymaga on dużych poświęceń. To nie są ani łatwe wyzwania, ani duże pieniądze…
Bardzo dziękuję za rozmowę.
rozm.: Karolina Lewicka
