„Rzeczywistość samorządowa wymusza kompromisy, ale nie chciałbym, żeby w moim przypadku ceną były ideały, z którymi szedłem do wyborów” – powiedział w rozmowie z naszą redakcją 38-letni radny miejski Marcin Krebs z Projektu Pabianice.
Sportowiec, społecznik, radny, dyrektor… Jak łączysz te wszystkie role?
Czasem sam się nad tym zastanawiam, bo poza tym jestem przede wszystkim mężem i tatą. Niestety, każda doba trwa tyle samo i często jedną funkcję sprawuję kosztem innej. Najważniejsze życiowe role to te zawodowe oraz rodzinne, pozostałe czasem muszę ograniczać. Mimo to nadal angażuję się w akcje społeczne i charytatywne, a także biegam i trenuję innych. Bieganie czy działalność społeczna są dla mnie ważne, bo stanowią olbrzymią odskocznię od codzienności. I na koniec coś najważniejszego: niezależnie od tego, jaką rolę pełnię, otrzymuję ogromne wsparcie od rodziny i przyjaciół.
Pamiętasz moment, w którym postanowiłeś zaangażować się w życie publiczne? Co Cię zmotywowało?
Mówiąc zupełnie szczerze, nie mam pojęcia. To stało się samo. Najpierw założyłem nieformalną grupę biegową, później przyłączyłem się do prężnie działającego w województwie stowarzyszenia sportowego, zacząłem mieć ciekawe pomysły i wdrażałem je w życie. To spowodowało, że więcej osób mnie rozpoznawało, nawiązywałem nowe znajomości i… tak się to potoczyło. Jestem tak skonstruowany, że jedno działanie zakończone sukcesem napędza mnie do kolejnego. Na pewno, zaczynając działalność sportowo-społeczną, nie myślałem, że dojdę do tego momentu, w którym jestem teraz.


Jak wyglądała droga od sportowca i społecznika do radnego miejskiego i dyrektora Centrum Sportu i Rekreacji w Konstantynowie Łódzkim?
Ta droga była czasem kręta, wyboista i prowadziła pod górkę – tak myślałem, dopóki nie zostałem radnym. Prawdziwy rollercoaster zaczął się dopiero wtedy (śmiech). Kiedy jesteś sportowcem amatorem, społecznikiem – robisz fajne rzeczy, wszyscy ci kibicują, trzymają kciuki, a nawet jak powinie ci się noga, to poklepią po plecach. Obecnie wygląda to inaczej, ale nie chcę wchodzić w szczegóły. Nie chcę straszyć ludzi, a raczej zachęcać do angażowania się w życie miasta i zmieniania tego stanu rzeczy. Jeśli chodzi o funkcję dyrektora CSiR, to myślę, że mogę tam pracować i spełniać się zawodowo głównie dlatego, że mam wieloletnie doświadczenie menadżerskie. A to, że uprawiam i kocham sport, jest ważnym dodatkiem.
Jakie tematy i problemy są dla Ciebie jako radnego priorytetowe?
Jestem osobą dość młodą, mam dzieci i uprawiam sport, więc na pewno kwestie związane z edukacją dzieci i młodzieży. Chciałbym, aby pabianickie placówki oświatowe miały dobrze opłacaną i zaangażowaną kadrę, były przyjazne, wyremontowane i nowoczesne. Te kwestie poruszam na komisjach, sesjach i podczas spotkań z prezydentem. Ważnym tematem są też miejsca do uprawiania sportu i rekreacji; w tej sferze jest jeszcze sporo do zrobienia. Na pewno mieszkańcy oczekują basenu z prawdziwego zdarzenia. Uważam, że miasto zasługuje na obiekt, który wyróżni się w regionie, będzie służył pabianiczanom, ale też przyciągnie mieszkańców innych miast. Kolejna sprawa to rozwój sieci dróg rowerowych i całej infrastruktury towarzyszącej: oświetlenia, koszy, wiat postojowych. W wielu miejscach place zabaw wymagają modernizacji lub wymiany. Tworząc nowe, powinniśmy myśleć o tym, by były nie tylko atrakcyjne, ale także pełniły rolę edukacyjną. Brakuje też boisk do siatkówki plażowej. Te na Lewitynie w sezonie są niewystarczające. No i rewitalizacja. Wychowałem się na Starym Mieście i ta dzielnica jest mi naprawdę bardzo bliska. Przykro patrzeć, jak niszczeje. Wyremontowano Warszawską i Zamkową, mamy ładny Stary Rynek. Choć mam do niego uwagi, to uważam, że może się podobać. Ale obok są ulice Batorego, Garncarska, Kościelna i inne, gdzie życie codzienne wygląda już dużo gorzej. Mogliśmy wnioskować o środki na rewitalizację z dwóch programów, łącznie ponad trzysta milionów złotych. Problem w tym, że miasto wciąż nie ma opracowanego Gminnego Programu Rewitalizacji. Bez niego nie możemy składać wniosków, a tym samym poprawiać życia tysięcy pabianiczan.


Co udało się już osiągnąć radnemu Krebsowi, a co dopiero przed nim?
Od wyborów minął rok z małym „haczykiem”. Z jednej strony to dużo, z drugiej – niewiele, żeby przeprowadzić znaczące zmiany widoczne gołym okiem. Nie zbudowałem basenu, nie wyremontowałem kamienic ani nie zrobiłem przejazdu na ulicy Lutomierskiej – a właśnie to często przypisuje się radnym jako zadania do wykonania. Tymczasem takie inwestycje nie leżą wprost w gestii radnych. Ale głosowałem i będę głosował nad wszystkimi uchwałami, które mają poprawić życie w Pabianicach. Wraz z Krzysztofem Rąkowskim sprzeciwialiśmy się podnoszeniu podatków, byliśmy przeciwko budowie ponad 30-metrowych wieżowców w okolicy bulwarów. Nie popieramy też w większości przypadków sprzedaży mienia komunalnego. Zadajemy trudne pytania, na przykład o koszty funkcjonowania zarządów spółek czy rad nadzorczych, które w naszym mieście, nie wiadomo po co, się rozrastają. Interweniowaliśmy w sprawie bezpieczeństwa na drogach, na przykład zmian przy przejściu dla pieszych przed SP 1 czy ograniczonej widoczności przy wysepkach tramwajowych na Zamkowej i Warszawskiej. W tej właśnie kwestii już dość długo czekamy na odpowiedź. Byliśmy też jednym z kilku głosów domagających się budżetu obywatelskiego w wysokości minimum dwóch milionów i to stało się faktem, co nas bardzo cieszy. Czekamy też na realizację pomysłu parków kieszonkowych, które mają powstać przy współpracy miasta i Spółdzielni Mieszkaniowej. Przede mną dalsza praca na rzecz miasta. W kampanii mówiłem, że będę głosem pabianiczan w Radzie. Myślę, że ci, którzy mi zaufali, nie żałują i mogą na mnie liczyć. Deklaruję chęć spotkań i rozmów, tak jak do tej pory. Razem z Krzyśkiem Rąkowskim, jako radni Projektu Pabianice, wprowadziliśmy nową formę kontaktu z mieszkańcami – „kawę z radnymi”. Część spotkań ogłaszamy na naszych profilach w internecie, część odbywa się spontanicznie, bo chętnych jest naprawdę sporo. W kolejnych miesiącach będę dalej rzetelnie przygotowywał się do sesji i popierał dobre pomysły. Niezależnie od tego, kto je zgłasza.
Jak postrzegasz współpracę między radnymi a władzami miasta?
A to zależy, o których radnych mówimy (uśmiech). Nie jest tajemnicą, że prezydent ma „swoich”, czyli tych, z którymi tworzył komitet wyborczy. Są radni PiS i jesteśmy my, Krebs i Rąkowski, czasem nazywani największą opozycją w Pabianicach. Radni koalicyjni mają oczywiście cieplejsze relacje z prezydentem i jego zastępcami. My jesteśmy opozycją konstruktywną. Sprzeciwiamy się, kiedy trzeba i pewnie nie zawsze się to władzy podoba. Ale nie możemy powiedzieć, że prezydent Mackiewicz nas unika czy odmawia spotkań. Przeciwnie, odbyliśmy kilka dobrych rozmów o budżecie, mikrograntach czy innych ważnych sprawach. Nie zawsze kończą się one po naszej myśli, ale ogólnie współpracę oceniam na dostateczny z plusem. I jesteśmy gotowi, by podnieść tę ocenę na dobrą, nawet z plusem, ale jak to się mówi, do tanga trzeba dwojga…


Czy rzeczywistość samorządowa wymusza kompromisy, które rozmywają pierwotne ideały?
Tak, kompromisy są potrzebne, ale nie chciałbym, żeby w moim przypadku ceną były ideały, z którymi szedłem do wyborów. Na pewno ta rzeczywistość jest trudniejsza i bardziej brutalna niż myślałem wcześniej. Spotkałem się z oczernianiem, straszeniem, szantażem, anonimowymi donosami czy politycznymi naciskami. Ale ja tak nie działam: nie oczerniam, nie zastraszam, nie szukam tanich sensacji. Pewnie wiele osób zadaje sobie pytanie: po co mi to? A ja odpowiadam, że mimo trudności chcę próbować zmieniać tę rzeczywistość. Wierzę, że w samorządzie można działać inaczej.
Twoim zdaniem, co w mieście działa dobrze, a co wymaga pilnej poprawy?
Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie było czegoś do poprawy i zapewne w każdym zagadnieniu jest coś do zrobienia. Widzę, że często braki finansowe czy infrastrukturalne nadrabiają ludzie: urzędnicy, pracownicy jednostek, ale też organizacje i fundacje. Na pewno Pabianice mają świetnych mieszkańców, którzy chcą działać, udzielać się i pracować dla ogółu. To bardzo budujące i motywujące, także dla mnie. Z miejskich kwestii – myślę, że dobrze prezentuje się nasz zakład komunikacji. Można mieć drobne uwagi do rozkładów, ale autobusy są czyste, rzadko zdarzają się awarie, przystanki są przyjazne mieszkańcom. Choć i MZK nie jest bez wad. Jakiś czas temu z Krzysztofem Rąkowskim zgłosiliśmy problem braku dostępności rozkładów w aplikacji Google Maps. Zwrócili na to uwagę członkowie naszego stowarzyszenia, osoby niewidome, które potrzebują takich ułatwień. Ale to funkcja przydatna każdemu, kto chce gdzieś dojechać w mieście. Na rozwiązanie tego „problemu” czekamy od początku roku. Z innych rzeczy, nieźle wygląda pabianicka zieleń. Są oczywiście kwestie do poprawy. Nie jestem ogrodnikiem i nie znam się na zieleni miejskiej, ale wnioskowaliśmy o taką funkcję. Chcielibyśmy też parków kieszonkowych i „zielonego” budżetu obywatelskiego. Marzy mi się, żeby na naszych ulicach było zielono i kolorowo przez cały rok, a nie tylko wiosną i latem. A co wymaga pilnej poprawy? Na pewno kwestia mieszkań komunalnych i czystości na ulicach. No i stan wielu ulic: na Zatorzu, w centrum czy na Bugaju. Na przykład Boczna, Dolna czy Popławska, szczególnie przy wejściu na Lewityn.


Z jakimi problemami głównie zmagają się dziś mieszkańcy Pabianic? Z czym zwracają się do Ciebie najczęściej?
Tematy są bardzo różne. Czasem dotyczą jednej rodziny, na przykład mieszkalnictwa. Czasem całej społeczności; wtedy zwykle chodzi o kwestie drogowe, braki miejsc do odpoczynku czy rekreacji. Są też „grube” sprawy, jak basen, który na razie mamy tylko na papierze. Zgłaszają się do mnie i młodzi, i starsi. Zwykli mieszkańcy, przedsiębiorcy, osoby związane z oświatą, a nawet urzędnicy. Często podczas rozmów słyszymy, że jesteśmy jedynymi radnymi, którzy chcą się spotkać, wysłuchać i spróbować pomóc. To bardzo miłe, ale wymaga też od nas dużej odpowiedzialności.
Czy są inicjatywy, których chciałbyś się podjąć w naszym mieście?
Tak. Wspólnie z Projektem Pabianice chcemy realizować różne pomysły. Można to robić na wiele sposobów, na przykład w ramach grantów. W listopadzie zrealizujemy jeden taki projekt. Inne pomysły zgłaszamy do budżetu obywatelskiego: „Ławeczki z historią”, „Bezpłatne miejskie półkolonie” czy „Wigilia pabianicka”. Jeśli te projekty zdobędą uznanie mieszkańców, to chętnie się w nie zaangażuję. Nie mam problemu z tym, żeby zakasać rękawy i działać. Mimo wielu obowiązków, od dziewięciu lat prowadzę darmowe treningi dla mieszkańców, a od sześciu organizuję listopadowy bieg „Cross po zmierzchu”.
Jak zachęcić młodych mieszkańców do zaangażowania w życie miasta i związania z nim swojej przyszłości?
To trudne pytanie, chyba bez jednoznacznej odpowiedzi. Ja bym wykreślił słowo „młodych”, bo fajnie by było, żeby w ogóle więcej osób interesowało się tym, co dzieje się w mieście. Wiele osób wie tylko tyle, ile napiszą media, a one często dostają gotowe notatki prasowe z urzędu. A jak to zwykle bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Czasem na spotkaniach tłumaczymy mieszkańcom, jak coś naprawdę wygląda. Dobry przykład to zeszłoroczne ogłoszenie w kampanii wyborczej, że miasto przeznaczy dwa miliony złotych na wymianę kopciuchów. Brzmiało świetnie, nagłówki klikalne, ale każdy, kto znał temat, wiedział, że nie będzie tylu chętnych i te pieniądze nie zostaną wykorzystane. I faktycznie, wydano tylko ich niewielką część. W tym roku program jest kontynuowany na lepszych zasadach, ale z kwotą już tylko pół miliona. Wiem, że wiele wartościowych osób chciałoby działać w samorządzie, ale widzą, że nie zawsze jest to fajna aktywność. My staramy się pokazać, że można działać inaczej, na luzie, bez spiny, ale merytorycznie. Po ponad roku widzę, że to było potrzebne. Ludzie coraz śmielej do nas piszą i pytają, jak się przyłączyć. Odpowiedź zawsze jest ta sama: jeśli masz pomysły, trochę czasu i kochasz Pabianice, to witamy na pokładzie (uśmiech).


Czy łączenie funkcji radnego w jednym mieście i dyrektora instytucji w drugim jest trudne organizacyjnie i etycznie?
Nie ma w tym nic nieetycznego. Pracuję uczciwie i z pełnym zaangażowaniem w sportowe życie mieszkańców Konstantynowa Łódzkiego, a jak wracam do domu, przełączam się na tryb rodzinny i „pabianicki”. Czy jest to trudne? Gdybym był tylko dyrektorem i radnym, to chyba bym się nudził. Tak jak mówiłem wcześniej, mam jeszcze rodzinę, pasję, trenowanie innych i trochę okrojoną działalność społeczną. Jak wspominałem, pewne kwestie muszę czasowo ograniczać, co nie znaczy, że robię je z mniejszym zaangażowaniem.
Jakie są Twoje pomysły na rozwój sportu i rekreacji w Konstantynowie? Czy coś z tego da się przenieść do Pabianic?
W Konstantynowie pracuję od lutego. Cały czas poznaję miasto, ludzi, kluby sportowe. Wiele już się nauczyłem. Pewne rzeczy kontynuuję, ale wprowadzam też nowe pomysły: rajd rowerowy, grę terenową, dodatkowe zajęcia w wakacje. Mam też kilka pomysłów, których jeszcze nigdzie nie ogłaszałem, ale myślę, że spotkają się z uznaniem mieszkańców. Czy coś można przenieść do Pabianic? Myślę, że tak. W Konstantynowie od kilku lat CSiR organizuje półkolonie – płatne, ale tańsze niż oferty komercyjne. Uważam, że w Pabianicach też powinny takie być. Dlatego zgłosiliśmy ten pomysł do budżetu obywatelskiego. Jeśli się przyjmie, to przetrzemy szlak, a w kolejnych latach MOSiR będzie mógł organizować wakacyjny wypoczynek. W zależności od budżetu bezpłatnie lub odpłatnie, ale konkurencyjnie.
Jakie miejsce sport powinien mieć w strategii rozwoju naszego miasta?
Sport jest bardzo ważny. A patrząc na kolejne raporty o stanie zdrowia dzieci, staje się jeszcze ważniejszy. Jeśli od początku złapią bakcyla, obojętnie jakiej dyscypliny, to będą zdrowsze, mniej podatne na uzależnienia, lepiej poradzą sobie ze stresem czy depresją. Ludzie trenujący często są bardziej zaangażowani, lepiej współpracują z innymi. Podsumowując, inwestycja w sport – na serio, z dobrymi metodami treningowymi i wykwalifikowaną kadrą – zwróci się w przyszłości. Będziemy mieli zdrowsze społeczeństwo, mniej podatne na nałogi i problemy psychiczne, a także lepszych pracowników. To realnie oznacza mniejsze wydatki.


A jaki prywatnie jest Marcin Krebs?
To trzeba zapytać innych. Ale pewnie, jak każdy, mam kilka „twarzy”. Inny jestem w domu, inny w pracy, a jeszcze inny wśród znajomych. Na pewno mam wady. Jestem nerwusem, ale zwykle wszystko kumuluję w sobie. Jestem trochę chaotyczny, działam impulsywnie i intuicyjnie, choć to czasem zaleta. Z plusów – pozytywnie patrzę na świat, wszędzie szukam dobrych rzeczy, mimo że wokół sporo zła. Jestem bardzo zaangażowany we wszystko, co robię. Nie potrafię działać „na pół gwizdka”. Mam takie powiedzenie: „albo grubo, albo wcale”. Więcej pewnie powiedzieliby bliscy, ale… może lepiej, żeby nie mówili (śmiech).
Dziękujemy za rozmowę.
rozmawiała: Klaudia Kardas
foto: zbiory własne







