• Wojciech Hankiewicz, podróżnik z Ksawerowa, przez trzy lata mieszkał na Sri Lance, gdzie prowadził własny hotel. O życiu na azjatyckiej wyspie opowiedział w dwóch książkach, które wzbudziły zainteresowanie czytelników. Niedawno na rynku wydawniczym pojawiła się jego najnowsza publikacja „Zerwany z łańcucha grawitacji – opowiadania z innych światów”.

    Aleksander Duda: – Opowiedz nam o swojej najnowszej książce.

    Wojciech Hankiewicz: – „Zerwany z łańcucha grawitacji – opowiadania z innych światów” to opis sześciu podróży, jakie odbyłem do Azji w ciągu ostatnich kilku lat. Mamy więc tutaj takie perełki jak samotną wyprawę motocyklową w Himalaje, przejazd motocyklem po pustyni Thar w Radżastanie czy nurkowanie z rekinami wielorybimi na Malediwach.

    Czego dotyczą twoje publikacje?

    – Ja piszę o sprawach, o których nikt inny nie pisze. O rzeczach niebezpiecznych, które przytrafiają mi się podczas podróży. O przygodach, których inni starają się unikać. Moje podróżowanie nie przypomina wyjazdów all inclusive, gdzie wszystko podane mamy na tacy i, oprócz wyboru rodzaju drinka, nie interesuje nas nic. Moje podróżowanie to ciągła walka o przetrwanie w ekstremalnych warunkach. Podczas przejazdu przez pustynię Thar prawie zginąłem z odwodnienia, bo pomyliliśmy drogę i wylądowaliśmy w samym centrum piekła na pustyni, gdzie nawigacja nie działała, temperatura sięgała pięćdziesięciu stopni, a do najbliższej normalnej drogi zostało nam osiemdziesiąt kilometrów! W Himalajach kilkadziesiąt metrów ode mnie zeszła lawina kamienna, niszcząc samochód jadący przede mną. Młode małżeństwo z malutkim dzieckiem tylko cudem wyrwało się z tego kotła, uciekając między spadającymi kamieniami o średnicy pół metra. Gdybym minutę wcześniej nie zatrzymał się na poboczu, żeby zrobić zdjęcie śniegu (byłem na wysokości ponad trzech tysięcy metrów), to zapewne trafiłoby na mnie i nie rozmawiałbym teraz z tobą. Na Sri Lance, przejeżdżając przez park narodowy Yala, omijaliśmy dzikie słonie stojące na drodze dosłownie o kilkadziesiąt centymetrów od nas. Serce wali wtedy jak młot i człowiek naprawdę zastanawia się, czy wyjdzie z tego cało. Na Malediwach nurkowaliśmy z olbrzymimi mantami i rekinami wielorybimi. Są to niegroźne zwierzęta, ale widząc ich wielkość, pewne obawy jednak są. Na Sri Lance pływałem z największymi zwierzętami na świecie, czyli płetwalami błękitnymi. Wynurzały się dosłownie kilka metrów od niewielkiej łódki, w której siedzieliśmy. To niezapomniane wrażenie! Na wyspie obserwowałem również potężne kilkumetrowe krokodyle różańcowe, stojąc od nich dosłownie o kilka metrów. Podczas swoich podróży wielokrotnie byłem gryziony, kąsany, żądlony. Pakowałem się w niezliczone tarapaty i przygody, których inni starają się unikać. Takich sytuacji w moich książkach jest mnóstwo. Staram się nie pisać o rzeczach oczywistych, o których piszą wszyscy i dlatego moje powieści są dość popularne. Z drugiej strony nikogo nie namawiam ani nie przekonuję o konieczności podróżowania w ten sposób.

    Dlaczego Sri Lanka stała się twoim drugim domem?

    – Mieszkałem tam od 2015 do 2017 roku, prowadząc dwa niewielkie hotele i pracując jako przewodnik wycieczek. Sri Lanka to kraj niesamowicie eklektyczny, a przy tym niewielki, pięć razy mniejszy niż Polska. Znajdziecie tam wszystko: dżunglę, przepiękne góry, cudowne plaże, lasy deszczowe, najpiękniejsze na świecie wodospady, wspaniałych ludzi gotowych do pomocy w każdej sytuacji. Ja zakochałem się w tym kraju w 2014 roku, kiedy pojechałem tam po raz pierwszy. Od razu postanowiłem tam zostać. Decyzję podjąłem w pięć minut. I chociaż moja przygoda z tym krajem powoli się kończy, to staram się być tam przez kilka miesięcy w roku. Mam tam mnóstwo prawdziwych przyjaciół i tak naprawdę to dla nich tam jeżdżę. Po powrocie zawsze mówię sobie, że już więcej tam nie pojadę, ale po kilku tygodniach zaczynam tęsknić i wszystkie obietnice biorą w łeb. Teraz na Sri Lankę latają już samoloty LOT-u, dziewięć godzin, wysiadamy w Kolombo i jesteśmy w raju. To bardzo proste!

    Poza Sri Lanką masz jeszcze jakieś miejsce, które pokochałeś?

    – Indie są takim miejscem. Pierwszy raz pojechałem tam w 2018 roku i… kompletnie odleciałem, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zwiedzanie Indii jest jak nirwana. To stan umysłu! Ten kraj jest bardzo trudny i, biorąc pod uwagę mój sposób podróżowania (budżetowo, na motocyklu), na pewno nie dla wszystkich, a powiem więcej dla niewielkiej liczby wagabundów, podróżniczych włóczęgów, którzy przygodę i adrenalinę przekładają nad luksus. Kontrasty jakie tam występują są nie do ogarnięcia przez zwykłych podróżników szukających pięknych plaż i luksusowych hoteli. Jeżeli jednak postanowimy, że nie będziemy z Indiami walczyć i ustawiać ich pod swoje widzimisię, to jadąc tam, odkryjemy chyba najbardziej fascynujący region na świecie. Już teraz szykuję się do ekstremalnej wyprawy motocyklowej do Indii w rejon Ladakh, gdzie przejadę przez najwyżej położone przejezdne przełęcze na świecie, czyli Khardungla i Changla. Jedzie się tam na wysokości przekraczającej 5000 metrów i ze względu na stan dróg, nazywanych tam drogami śmierci, i brak tlenu jest to jedna z najbardziej ekstremalnych motocyklowych jazd na świecie. Jeśli jednak przejedzie się tę trasę, to nagrodą jest Dolina Nubry, cudowny region, gdzie piaszczyste pustynie z wielbłądami kontrastują z krystalicznie czystymi rzekami i zielenią wysokogórskich roślin. A wszystko to na wysokości czterech tysięcy metrów.

    Jak wyglądają wyprawy, które prowadzisz?

    – Pytanie jest nieco nieaktualne. Po ostatniej, gdzie wylądowałem połamany w szpitalu, postanowiłem, że kończę z organizacją wycieczek. Nie mogę narażać ludzi na takie przygody, a poza tym mnie ciągnie w większą adrenalinę i wyjazdy w te miejsca, w które chcę jeździć, a z ludźmi byłyby po prostu szalenie niebezpieczne. Będę się koncentrował na samotnych wyjazdach. Przed pandemią koronawirusa założyliśmy z kilkoma kolegami międzynarodową grupę Seven Hike, Seven Summit. Jest to paczka kilku pozytywnie zakręconych świrów, którzy nie mogą żyć bez adrenaliny. Mamy zamiar jeździć w miejsca, w które nikt nie jeździ i robić rzeczy, których nikt nie robi, a następnie wszystko filmować i robić z tego arcyciekawe dokumenty. Wyprawa przez Ladakh będzie naszą pierwszą po ustaniu pandemii. Niestety, po ostatniej przygodzie czeka mnie jeszcze operacja obojczyka, który nie chce się zrosnąć i trzeba go unieruchomić szyną.

    Czy ten wypadek nie zniechęcił cię do podróżowania?

    – Podróżowanie jest jak nałóg, od którego jestem totalnie uzależniony, więc niewiele jest rzeczy na świecie, które mogłoby mnie do niego zniechęcić. Poza tym ja mam już pięćdziesiąt cztery lata, więc czas najwyższy zacząć robić w życiu to, na co ma się ochotę, a ja mam niesamowitą wręcz ochotę na odkrywanie innych światów.

    Snujesz plany na dalszą przyszłość?

    – Rozumiem, że chodzi ci o emeryturę. No cóż, na pewno nie będę spędzał jej w Polsce. Ciągnie mnie do świata i nic na to nie poradzę. Czekam tylko na moment, kiedy moja żona przejdzie na zasłużony odpoczynek i wyruszymy w podróż trwającą co najmniej kilka lat. Być może zamieszkamy w Indiach i do końca życia będziemy zwiedzać ten cudowny kawałek świata…

    PS. Książki podróżnika Wojciecha Hankiewicza: „Zielona herbata, czyli dziwne przypadki z życia Polaka na Sri Lance”, „Kardamon i rambutan, czyli niewiarygodna historia dwóch Białych Domków” oraz „Zerwany z łańcucha grawitacji – opowiadania z innych światów”, będzie można wypożyczyć w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Pabianicach przy św. Jana 10.

    Udostępnij