• News will be here
  • Grecja. Z pewnością wielu osobom kojarzy się z czasami szkolnymi jako kraina, w której rozgrywała się akcja niekoniecznie lubianej mitologii, a przygody greckich bogów niejednokrotnie wywoływały nie lada zdumienie czy też… zgorszenie. Po drugie – to atrakcyjny kierunek wyjazdów turystycznych, od lat figurujący w czołówce destynacji wakacyjnych Polaków. Czym jest dla mnie? O tym będzie ta opowieść.

    Jeśli jesteś, drogi Czytelniku, żądny wiedzy encyklopedycznej w pigułce, voila! Zabieram Cię do niespełna 11-milionowego kraju położonego w basenie Morza Śródziemnego, na południu Europy, ze stolicą w Atenach. W różnych źródłach znajdziesz istne kombinacje ilości wysp, które wchodzą w skład Grecji. Raz będzie to 1400 wysp, inne źródło mówi o 4000, a rekordziści twierdzą, że jest ich nawet 8000 (licząc przypuszczalnie każdą skałę wystającą ponad taflę wody morskiej). Dla turysty oznacza to całą gamę możliwości odwiedzenia ich, zaliczając po kolei poszczególne litery alfabetu od A do Z. Zgrupowane są w różne archipelagi: Sporady, Cyklady, Dodekanez… Słowem, jest w czym wybierać!

    Początek mojej wielkiej greckiej przygody to rok 2015 i spontaniczna decyzja wyjazdu na Kos, zainicjowana przez tatę, który cofnął się do lat 80. XX wieku, kiedy to ten zakątek Europy stawał się dla niego miejscem kilkutygodniowej pracy przy zbiorze tytoniu. Greckie słońce prażyło niemiłosiernie, kusząc do zażycia kąpieli w morskiej toni, wybornie zmrożony kufel piwa zachęcał do zakupu kolejnego, a tymczasem rozsądek przypominał o odkładaniu zarobionej „dniówki” na życie w Polsce. Moje wyprawy greckie były oczywiście dużo bardziej beztroskie i zaowocowały swoistym grekoholizmem na resztę życia.

    Gdyby raj istniał na Ziemi, równałby się Grecji. Każda z greckich wysp, które do tej pory odwiedziłam (niektóre nawet kilkakrotnie, wbrew logice, bo w końcu tyle ich, to po cóż ponownie wracać?), ma swoją duszę i niepowtarzalny klimat. Błękit i bezkres nieba w połączeniu ze słońcem operującym tutaj ponad 300 dni w roku, to raj dla spragnionych ciepła mieszkańców strefy umiarkowanej. To miejsce, gdzie czas płynie zupełnie inaczej, a grecka filozofia życia siga-siga (powoli, powoli, taki odpowiednik duńskiego hygge) kontrastuje z pędem naszego codziennego życia. Pozostawienie auta na awaryjnych i szybki zakup świeżego pieczywa lub zimnej frappe czy niespieszne pogawędki przy dystrybutorze benzyny, to nie problem, zdążymy.

    Grecka natura to dzieło niemalże doskonałe. Fotogeniczne różowe bugenwille oplatające nawet najgorszą ruinę dodają jej uroku. Dojrzałe w słońcu i dopieszczone cynamonowymi glebami pomidory i ogórki (tak pospolite!) smakują niczym prawdziwe rarytasy. Cytrusy uśmiechają się do ciebie z ulicznych drzew, a juki i opuncje niczym intruzi rozrastają się przez płoty. Grecką gościnność spotkamy na każdym kroku, pod różnymi postaciami. Degustacja domowej rakii czy zapozowanie do zdjęcia, a także udzielana łamaną angielszczyzną (przez staruszka!) wskazówka, jak dojść do przystanku na Rodos…

    W stolicy wyspy Korfu, błąkając się w skwarze ciasnymi uliczkami, natrafiam na niepozorną tawernę. Wnętrze niezbyt zachęcające, niczym zaplecze, zero gości. Ryzykować? Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że to jedna z najwyżej ocenianych restauracji w rankingu TripAdvisora, a właściciel błyskawicznie nakrył stół jednorazową ceratką, podał zimne piwa, miskę sałatki greckiej i zabawiał rozmową. Posiłek godny gwiazdki Michelin, a zadziwiający prostotą! Podobne doznania smakowe towarzyszyły podczas rejsu na wyspę Symi. Niedzielne popołudnie, miska sałatki greckiej i grzanki chlebowe maczane w oliwie z oliwek, kufel zimnego piwa. Raj. Pustki restauracyjne za dnia zawsze mnie nieco dziwiły, dopiero z czasem okazało się, że prawdziwe ucztowanie Grecy zaczynają grubo po godzinie 20-21, a na stołach pojawiają się liczne potrawy, którymi wspólnie się dzielą. Nie wybaczą, jeśli dodasz do sałatki horiatiki sałatę, a fetę pokroisz w kosteczkę. Toż to świętokradztwo…

    Greckie wieczory, na których tańczymy w rytm słynnej zorby, a międzypokoleniowe znajomości zawierają się tym szybciej, im więcej wybornego wina i zewsząd słyszalnych toastów jamas! – na zdrowie! To niezapomniane doznania. Nieodłącznym elementem krajobrazu wsi i miasteczek greckich są też kafeniony i ich typowo męski świat. To tam toczą się dywagacje o polityce, życiu codziennym, oczywiście w towarzystwie mocnej kawy elliniko, do spółki z cygaretką, i z przerwą na partyjkę tryktraka. Szczególnie pamiętam szyld z jednej tawerny we wiosce Zia (Kos) będący kwintesencją męskiego świata: „typical greek breakfast: ouzo + cigarette”. Przechodzimy zatem do świata alkoholi: ouzo i retsina (białe wino o typowym żywicznym posmaku) – albo się je kocha, albo nienawidzi, niemniej jednak polecam podchodzić wyrozumiale i z zasadą „jestem w tym raju, spróbuję, w domu tego nie mam”. Zaciskam zęby i próbuję ouzo, doceniając jednocześnie pomysłowość Greków w oszustwie bogów: wlewając do wódki anyżkowej wodę, zyskuje ona mlecznobiały kolor. Wszak drodzy bogowie, my tylko sączymy mleko, co złego, to nie my!

    Oczywiście oprócz tych kulturowych smaczków nie wolno zapomnieć o wielości zabytków, które napotkamy w tym kraju. Z miejsc typu must-see na pewno warto wspomnieć pałac Minosa w Knossos (Kreta), a miłośników bajkowych, tropikalnych widoków zachęci rejs na lagunę Balos, po drodze mijając wenecką twierdzę Gramvousa. Z kolei gorzka historia wyspy trędowatych Spinalongi pozwoli turyście zamyślić się na chwilę nad ludzkim kruchym żywotem, który toczył się tutaj pośród tych rajskich widoków zatoki Mirabello i pobliskiej Eloundy. Na wyspie rodziły się dzieci, chorzy zakochiwali się w sobie, wiedli życie w jednej społeczności aż do 1953 roku, kiedy to ostatni chory opuścił na dobre wyspę. Z kolei najbardziej włoską z greckich wysp jest Korfu, co znajduje swój wyraz w kuchni tego regionu, sowicie wykorzystującej makaron (potrawy typu pastitsio czy pastisada). Wyspę ukochała sobie księżniczka Sissi, czego pamiątką jest jej letnia rezydencja Achillon, a książę Filip (mąż Elżbiety II) przyszedł tutaj na świat. Nieodzownym punktem wizyty na wyspie dla poszukujących uczucia jest wycieczka do Kanału Miłości (malowniczo wydrążonego w piaskowcu), po drodze wsparta degustacją likieru z kumkwatu. Kumkwat to wyjątkowy cytrus, sprowadzony na wyspę przez Brytyjczyków, aż z dalekich Chin, mniejszy od mandarynki. Na Korfu znajdziemy wariacje z kumkwatem w roli głównej: począwszy od marmolad, likierów, skończywszy na kandyzowanych owocach w różnorakiej formie.

    Jeśli miałabym uciec od całego świata, to tylko do Grecji. Niech to będzie rybacka wioska Kassiopi z kamienistą plażą pełną otoczaków, puste dziewicze plaże północno-zachodniej Krety czy rodyjskie miasteczko Kremasti. A może wioska Nikia na Nissiros, gdzie sąsiedztwo krateru wulkanicznego Stefanos przypomina o mitologicznym strąceniu przez Posejdona w podziemne czeluści jednego z gigantów.

    Niezależnie gdzie Was poniesie, możecie być pewni, że towarzyszem Wam będą niebieskie okiennice, pobielone domki i wszechobecne koty szukające cienia pomiędzy krzesełkami i ulicznymi zakamarkami. Krocząc wąskimi uliczkami, zaglądając niczym intruz w okna greckich domów, podpatrując codzienne życie pachnące moussaką, tzatzikami i oliwą z oliwek, wdychając morską bryzę i nasłuchując cykad, wiem, że raj na Ziemi istnieje.

    Największe marzenie? Wyspa Gavdos, 40 km od południowych wybrzeży Krety. Stan ludności: 36 mieszkańców. Cel: być 37.

    tekst i foto: Maria Stencel

    Udostępnij