• News will be here
  • Do naszej redakcji dotarł list od bardzo zaniepokojonej pabianiczanki. Chodzi o ratowanie bezbronnych zwierząt, które spotykamy na swojej drodze.

    „9 kwietnia około godziny 14, wracając z działki, na jezdni zauważyłam leżącego, prawdopodobnie potrąconego kota. Na ulicy Wspólnej w pobliżuTorowej na jezdni stały dwie dziewczynki, pochylając się nad zwierzęciem. Zatrzymałam się i wraz z synem przełożyliśmy kota do bagażnika samochodu. Zwierzę było bardzo spokojne, jakby w szoku, miało otwarte oczy, ale nie ruszało się, nie miało widocznych ran. Pojechaliśmy do lecznicy, niestety, trwała tam operacja i nie zostaliśmy przyjęci. Pojechałam do kolejnej lecznicy. Tam owszem mogliśmy być przyjęci, ale w całości obciążeni kosztami wizyty i leczenia, bo lecznica nie ma umowy na leczenie zwierząt z wypadków. Pani skierowała nas do schroniska dla zwierząt, mówiąc, że tam jest lekarz i zostanie udzielona pomoc.

    Pojechaliśmy więc na ulicę Partyzancką do schroniska dla zwierząt. Tam pani poinformowała nas, że nie ma lekarza i że owszem mogę tego kota zostawić, ale… w zasadzie oni w ogóle nie mają kotów i się nimi nie zajmują. Zapytałam więc, co mam dalej robić, żeby ratować zwierzę, bo już i tak dość długo jeździ w samochodzie i nie chcę narażać go na większy stres. W dodatku miałam też w samochodzie mamę, która boi się kotów, i swojego psa, który na szczęście był bardzo spokojny. To wszystko bardzo mnie samą stresowało.

    Pani ze schroniska skierowała mnie do lecznicy do Dobronia. Zadzwoniła tam, by uprzedzić, że przyjedziemy. Pojechaliśmy. Kot bardzo szybko znalazł się w gabinecie i był badany. Poinformowano mnie, że będzie tam przebywał 2 tygodnie na kwarantannie/obserwacji, a następnie będzie czekał na adopcję. Podziękowałam za udzieloną pomoc i wtedy dowiedziałam się, że właściwie to zostałam przyjęta grzecznościowo, dzięki prośbie pabianickiego schroniska (wspomniany telefon).

    Będę dowiadywać się o stan zdrowia kota oraz postaram się odnaleźć jego dom w okolicy, gdzie go znalazłam.

    Jest mi bardzo przykro, że ratowanie zwierząt w Pabianicach jest tak źle zorganizowane i dla zwykłej osoby bardzo stresujące i skomplikowane. Nie wiadomo do kogo się zwrócić o pomoc i kto powinien ratować zwierzę, które szybko potrzebuje pomocy lekarza-weterynarza. Chciałabym się dowiedzieć, czy tak to jest zawsze w naszym mieście, czy tylko ja miałam pecha, że nie mogłam znaleźć nikogo, kto by pomógł potrąconemu zwierzęciu, nawet w schronisku dla zwierząt. I dlaczego musiałam jechać z potrąconym kotem aż do Dobronia? I dlaczego przyjęto mnie tam „grzecznościowo”, jak mi powiedziano? I czy w naszym mieście nie ma żadnej służby, która ma takie sprawy w swoich obowiązkach?

    W liście pojawiło się dużo pytań i wątpliwości, na które redakcja odpowie niebawem na swoich łamach.

    Udostępnij