• News will be here
  • Jakub Kosmal to urodzony w Pabianicach 14 stycznia 1961r. wybitny skrzypek i pedagog. Pracuje w Filharmonii Łódzkiej i Pabianickiej Szkole Muzycznej I i II stopnia. Posiadacz odznaki „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. Miał zaszczyt grać z dyrygentem Henrykiem Debichem i wieloma wybitnymi muzykami.

    Aleksander Duda: Czy pochodzisz z rodziny o muzycznych tradycjach?

    Jakub Kosmal: – Pochodzę z rodziny, jakby to nazwać, medyczno-muzycznej. Mój ojciec był ordynatorem szpitala gruźlicy i chorób płuc w Pabianicach. W rodzinie miałem również dwóch rektorów Akademii Medycznej w Łodzi, profesora Tadeusza Pawlikowskiego oraz jego syna profesora Marka Pawlikowskiego, wybitnych endokrynologów. Siostra wuja Tadeusza, Stanisława była pianistką, wykładowcą Wyższej Szkoły Muzycznej w Łodzi. Natomiast mój cioteczny dziadek, brat mojej babci, dyrygent i kompozytor profesor Władysław Raczkowski był twórcą Opery Łódzkiej. Tak więc z moim bratem Maciejem, lekarzem, kontynuujemy rodzinne tradycje.

    Tu warto wspomnieć o historii Twojej rodziny, która sięga czasów powstania styczniowego.

    – Tak. Między innymi mój prapradziadek, więziony w Cytadeli Warszawskiej, podczas powstania był sekretarzem komisarza Rady Narodowej na powiat turecki. Moja mama, absolwentka wydziału filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, była żołnierzem Armii Krajowej. To właśnie trzy osoby ze strony mojej matki z domu Anglik zginęły w Charkowie i Katyniu. Był to mój dziadek Stanisław Anglik oraz dwaj moi wujowie Bogusław Raczkowski i Dobiesław Jakubowicz, autor odnalezionych „Pamiętników Katyńskich”. Ojciec mój Włodzimierz Kosmal po ukończeniu koneckiego liceum imienia Świętego Stanisława Kostki rozpoczął studia medyczne w 1938 roku na wydziale lekarskim Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Lata wojny przerwały mu studia. Wrócił do rodzinnego miasta. Był żołnierzem ZWZ AK, działał w ruchu oporu. W 1943 roku został aresztowany wraz ze swoim ojcem przez gestapo i wywieziony do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, a następnie Sachsenhausen. Dodam jeszcze, że matka mojego ojca, z domu Zarzycka, pochodziła z herbowej rodziny szlacheckiej.

    Wspomnij proszę swe muzyczne początki…

    – Edukacja w szkole muzycznej w Pabianicach zaczęła się w siódmym roku mojego życia. Szkołę muzyczną stworzył dyrektor Joachim Gudel, pianista, uczeń prof. Sztompki. Początki były trudne, tak to wtedy wyglądało. Pamiętam, że były również śmieszne sytuacje. Pan T., który wówczas był woźnym w szkole i zamieszkiwał w niej ze swoją rodziną, założył na terenie szkoły kurnik. Pamiętam wzburzenie dyrektora, kiedy zobaczył kury nie tylko w klasach, ale nawet na fortepianach! To już przeszłość. Lata 60., wtedy szkoła wspaniale się rozwijała. Szkołę II stopnia w Pabianicach ukończyłem w klasie Tadeusza Michalaka. Był to prawdziwy pasjonat skrzypiec i pedagogiki. Równocześnie uczyłem się w I Liceum Ogólnokształcącym im. Jędrzeja Śniadeckiego. Tam zdałem maturę. Wracając do muzyki, w roku 1978 pojechałem wraz z moim nauczycielem i akompaniatorką Małgorzatą Kunce na konkurs skrzypcowy do Lublina. W jury same wielkie postaci, profesorowie: I. Dubiska, E. Umińska, J. Kaliszewska, S. Herman, Z. Płoszaj. Dzień wcześniej słuchamy radia. Lakoniczna wiadomość, że papieżem został wybrany Metropolita Krakowski Karol Wojtyła. To dodało mi sił. W przerwie po moim występie podszedł do nas profesor Płoszaj, wyrażając bardzo pozytywną opinię na temat mojego występu. „Zapraszam na konsultacje” – powiedział. Tak się zaczęła moja droga do wspaniałej klasy rektora Płoszaja.

    Potem były studia i… strajki.

    – Pierwszy rok studiów. Początek bardzo dobry. Później napięcia polityczne. W 1981 roku Uniwersytet Łódzki strajkuje, my jako studenci PWSM dołączamy do strajku. Walczymy między innymi o autonomię uczelni. Zmiana nazwy z PWSM na Akademię Muzyczną. Później stan wojenny. 14 grudnia mimo wszystko wsiadam w Pabianicach w pociąg i jadę do Akademii. Mam ze sobą skrzypce na wszelki wypadek. Wiem, że koledzy w sali perkusyjnej trzymali ulotki oraz poezję wtedy zakazaną, wydawaną w podziemiu przez „Oficynę Nową”. Działamy, nie może to zostać na uczelni. Wszyscy bierzemy to solidarnie. Ja część wkładam za pazuchę, część do futerału skrzypiec. Odwiedzam jeszcze kilku znajomych. O dwudziestej drugiej zaczyna się „godzina milicyjna”. Czekam na tramwaj na Dworzec Kaliski. Ostatni pociąg zatrzymujący się w Pabianicach mam o 21.00. Tramwaje jeżdżą co piąty czy dziesiąty. Wpadam na peron i właśnie sprzed nosa ucieka mi pociąg. Mam przy sobie ulotki. Następny pociąg jest dalekobieżny, wyjeżdża około 22.00, ale nie zatrzymuje się w Pabianicach. Na szczęście jest już podstawiony. Wpadam do konduktora. Nie był kapusiem, był normalnym człowiekiem. Idzie do maszynisty. „Jak będziemy mieli czerwone światło na semaforze przed stacją, to się zatrzymamy, ale jak zielone, to musimy jechać, ale zwolnimy do minimalnej prędkości, wtedy pomogą panu wyskoczyć z pociągu”. Niestety, zielone światło, ale pociąg bardzo zwolnił. Konduktor był ze mną. Pamiętam jak powiedział, przytrzymując mnie na stopniu: „Teraz niech pan skacze, jak najdalej od pociągu, żeby pana nie wciągnął”. Skoczyłem, to były już boczne tory. Trochę bólu, ale na szczęście było dużo śniegu. Opłotkami przedostałem się do domu, gdzie czekała na mnie przerażona rodzina.

    Masz co wspominać. A kiedy nawiązałeś kontakt z filmem?

    – Naprawdę były to ciekawe, ale i trudne czasy dla młodego człowieka. Kontynuowałem studia i wtedy pojawiła się propozycja zagrania w filmie Ignacego Szczepańskiego „Wieczysty Wrot”. Był to dokument fabularyzowany o pisarzu Leopoldzie Buczkowskim. Do tego filmu nagrałem ścieżkę muzyczną, ale występowałem również w roli aktora. Brałem też udział w filmie Leszka Wosiewicza „Kroniki domowe”. Wśród aktorów pierwszoplanowych między innymi Stanisława Celińska, Grażyna Szapołowska, Artur Barciś. Traktuję to jako przyjemne i trochę zabawne epizody…

    A skąd się wzięła praca w orkiestrach?

    – W roku 1983 zostałem zatrudniony na stanowisku muzyka solisty w Orkiestrze Polskiego Radia i Telewizji w Łodzi. W okresie tak zwanej „żelaznej kurtyny” to był mój pierwszy wyjazd na zachód – do Wiednia. Orkiestrę przygotowuje Henryk Debich, który był w tamtym okresie bardzo znanym popularnym dyrygentem. Dużą popularność przyniosły mu Festiwale Piosenki. Myślę z perspektywy czasu, że ciągle fascynowała go muzyka klasyczna, stąd bardzo dużo pozostało nagrań tej muzyki w archiwum Polskiego Radia i Telewizji w Łodzi. Promował również młodych adeptów sztuki, zwłaszcza wokalnej. W Wiedniu gramy, jak to się mówi, pod obraz, na żywo. Dyrygentem i kompozytorem muzyki do pierwszego panoramicznego niemego w historii kina filmu „Napoleon” z 1926 roku Abla Gance’a jest Carmine Coppola, ojciec światowej sławy reżysera Francisa Forda Coppoli. W następnym roku wyjazd do Bayreuth (RFN) z orkiestrą kameralną „Pro Musica” prowadzoną przez profesora Z. Friemana.

    Doszło do spotkania z Yehudi Menuhinem…

    – W 1985 roku ukończyłem studia w klasie skrzypiec prof. Zenona Płoszaja na wydziale instrumentalnym Akademii Muzycznej, otrzymując tytuł magistra sztuki. Dwa lata później zostałem zaproszony na koncert światowej sławy legendarnego skrzypka Yehudi Menuhina w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Miałem wtedy ogromne szczęście i zaszczyt poznać Maestra osobiście. Do tej pory trzymam prawie jak relikwię jego autograf z dedykacją: „Dla Jakuba Kosmala od innego skrzypka – Yehudi Menuhin”. W następnych latach miałem również możliwość poznać najbliższą rodzinę Artura Rubinsteina, patrona Filharmonii Łódzkiej.

    Życie codzienne w Łodzi…

    – W pewnym czasie wynajmowałem mieszkanie w Łodzi po Magdalenie Raczkowskiej, wdowie po moim wuju. Skromne bloki przy ulicy Nowotki, obecnie Pomorskiej. Naprzeciwko moim sąsiadem był wybitny reżyser Wojciech Jerzy Has, autor takich filmów jak „Pożegnania”, „Lalka”, „Rękopis znaleziony w Saragossie”. W bliskim sąsiedztwie mieszkał profesor Kiejstut Bacewicz, obecny patron Akademii Muzycznej w Łodzi. Rektor Bacewicz był serdecznym przyjacielem mojego wuja Władysława Raczkowskiego. Bywałem czasami u profesora Hasa, jak i u Państwa Bacewiczów. Nie zapomnę sytuacji, kiedy zaciął mi się zamek do drzwi wejściowych. Reżyser Has przyniósł młotek i śrubokręt, i razem próbowaliśmy otworzyć drzwi. Niestety, trzeba było ściągnąć ślusarza. To takie fantastyczne i zabawne teraz wspomnienia…

    Filharmonia Łódzka to kolejny etap twojego życia artystycznego.

    – To współpraca z najwybitniejszymi solistami i dyrygentami międzynarodowej sławy oraz liczne tournée. Miałem przyjemność występować w wielu wspaniałych salach koncertowych poza granicami kraju, między innymi w Nowym Jorku, Bostonie, Brukseli, Rotterdamie, Paryżu, Filharmonii Berlińskiej czy w słynnej „Złotej Sali” Musik Werein w Wiedniu, a także w Tajpej i Tel Awiwie. W tym czasie od ówczesnej dyrektor PSM I i II stopnia w Pabianicach Małgorzaty Matyni-Szukalskiej otrzymałem propozycję pracy jako nauczyciel klasy skrzypiec. Zastanawiałem się. To była trudna decyzja, nie chciałem jej przyjąć z szacunku dla mojego byłego pedagoga. Rozmawiałem o tym z panią dyrektor. Pojechałem do Tadeusza Michalaka. To była długa rozmowa. Powiedział mi wtedy: „Jeżeli ktoś ma przejąć moją klasę – to Ty.” Przez jakiś czas pracowałem również w OSM I i II stopnia im. H. Wieniawskiego w Łodzi. Pracę tę przerwałem, ponieważ dostałem propozycję i angaż w orkiestrze symfonicznej „Do Norte” w Portugalii. Pracowałem tam przez cały sezon artystyczny. To piękny kraj i serdeczni ludzie. Pamiętam piękne plaże Algarve i straszne pożary nawiedzające latem Portugalię, dosłownie łańcuchy ognia. Napisałem wtedy wiersz zatytułowany „Pożar w Portugalii”. Miałem propozycję przedłużenia kontraktu, ale tutaj zaczęły się schody. Kończył mi się urlop bezpłatny w Filharmonii Łódzkiej. Moja żona Monika (również skrzypaczka i pedagog) niechętnie odnosiła się do dalszego mojego pobytu za granicą. Nasz syn Miłosz miał wtedy dwa lata. Sprawy rodzinne ostatecznie więc przeważyły o decyzji mojego powrotu. Jestem wdzięczny dyrektor PSM Celinie Zamuszko, że po powrocie czekała na mnie prawie w niezmienionym składzie uczniów moja klasa skrzypiec. Zawsze starałem się utrzymywać tę klasę na wysokim poziomie. Wielu moich uczniów było laureatami konkursów i festiwali muzycznych oraz zostało przyjętych na wydział instrumentalny Akademii Muzycznej. Mój syn Miłosz kontynuował tradycje muzyczne. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy po otrzymaniu magisterium z wynikiem bardzo dobrym w klasie skrzypiec Akademii, oznajmił nam, że złożył papiery i został przyjęty na Politechnikę Łódzką. Szanujemy jego decyzję.

    Jesteś też członkiem Stowarzyszenia Rodzina Katyńska…

    – Od 2010 roku jako członek „Stowarzyszenia Rodzina Katyńska” organizuję cykliczne koncerty muzyki polskiej „Katyń in Memoriam” z udziałem uczniów i nauczycieli PSM I i II stopnia w Pabianicach. Koncerty te przerwała pandemia. Mam nadzieję, że wszystko się unormuje i cykl ten będzie kontynuowany. Jestem również członkiem „Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków” oraz przewodniczącym oddziału tego stowarzyszenia przy Filharmonii Łódzkiej. W 2018 roku zorganizowałem w archikatedrze koncert poświęcony pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej z udziałem orkiestry kameralnej „Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków” przy Filharmonii Łódzkiej. 9 czerwca 2018 roku uczestniczyłem w uroczystościach organizowanych przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego na Polskim Cmentarzu Wojennym w Charkowie.

    Za swą działalność zostałeś wyróżniony…

    – Cieszę się, że doceniono moją działalność. Zostałem wyróżniony Odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, Brązowym Krzyżem Zasługi, dwukrotnie nagrodą Marszałka Województwa Łódzkiego.

    Masz piękne życie, piękną karierę i wspomnienia. A czego Jakub Kosmal nie toleruje?

    – Nie lubię ciągłego pośpiechu i braku czasu. I jeszcze jedno – nadmiar informatyki i komputeryzacji niszczy duszę artystyczną.

    Dziękuję bardzo za rozmowę.

    Aleksander Duda

    foto: zbiory własne

    Udostępnij