Na styczniowym spotkaniu Klubu Podróżnika PTTK w Pabianicach wystąpili Agnieszka i Norbert Kaszycki z Łodzi, którzy opowiedzieli o półrocznej podróży po Indiach. Wtedy wspomnieli o przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych
Oto pierwsza gorąca relacja Agnieszki z USA.
Chicago nigdy nie było na mojej liście miejsc do zobaczenia, ale znajomi je zachwalają, a ja zamieszkałam raptem 400 km od niego, więc żal byłoby go nie zobaczyć.
Shikaakwa (czyt. shih-KAW-goh) oznacza w języku Indian Miami dziką cebulę lub… pasiastego skunksa – najwyraźniej to jedno słowo służyło niegdyś do określenia tego specyficznego zapaszku. Uważa się, że to właśnie od tego słowa pochodzi nazwa miasta Chicago – pierwsi jego odkrywcy opisywali to miejsce jako pełne jezior i strumieni porośniętych gęsto dziką cebulą… Na szczęście wieje tu non stop silny wiatr, który rozgania zapachy – stąd zresztą przydomek Chicago – „Wietrzne miasto”.
Na początku nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia, ot, duże, szarobure miasto. Zima pewnie nie sprzyja jego urokowi ani ceny, ani karaluchy w niby porządnym hotelu. Dałam mu jednak drugą szansę i muszę przyznać, że było warto – choćby dla tych kilku doświadczeń: spacer po Wietrznym Mieście – zwłaszcza porą wieczorową. To chyba pierwszy wieczór właśnie odczarował dla mnie tę Cebulę.Ciepłe światło starych latarni i neonów w dzielnicy The Loop, pędzące po żeliwnych mostach pociągi, wszechobecny street art, muzycy grający na każdym rogu wokół „Galerii” Sztuk Pięknych… to wszystko razem tworzy niesamowity klimat.
Jedzenie! Przede wszystkim szeroko zachwalana pizza chicagowska, tzw. Deep-dish pizza, czyli pizza robiona w głębokim naczyniu, co pozwala na magię na jej wierzchu… Szczerze – to była jedna z najlepszych pizz, jakie w życiu jadłam! Gorąco polecam restaurację Lou Malnati, oprócz tej najsłynniejszej mają też zwykłe pizze na cienkim cieście, a nawet pizzę bezglutenową (również w wersji deep-dish). A widok na miasto z góry… bardzo wysokiej góry i to do tego w przechyle – trochę było mi nieswojo, muszę przyznać. Jak się patrzy na 360 Tilt, czyli przechylną, przeszkloną ścianę z boku, to się myśli „tylko tyle? tak krótko?”, ale gdy się tam stoi i ta ściana się przechyla, to się robi człowiekowi ciepło. Niemniej, fajne uczucie i nieco inna perspektywa na miasto z góry, polecam!
W ten weekend jeszcze dwa miejsca w Chicago skradły nasze serca (Shedd Aquarium oraz Field Museum), ale o nich następnym razem…
Pozdrawiam pabianiczan