• News will be here
  • „Pomaganie ludziom poprzez ratowanie ich zdrowia powoduje u mnie najwyższą satysfakcję” – mówi 45-letni pabianiczanin Maciej Koźmiński, lekarz i właściciel Centrum Medycyny Sportowej i Zapobiegawczej. Pacjentów leczy od 20 lat, a gdy zdejmie kitel… przeczytajcie sami.

    Ukończył II Liceum Ogólnokształcące oraz wydział lekarski Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. W 2009 roku zdobył specjalizację w dziedzinie medycyny rodzinnej. Uprawnienia z zakresu medycyny sportowej posiada od 2011 roku, a z obesitologii (leczenia choroby otyłościowej) od roku 2023. Pacjentów leczy od 20 lat. Po pracy zajmuje się zaś… kulturystyką. Sport zna więc nie tylko z teorii, ale i praktyki.

    Czy od zawsze chciał pan zostać lekarzem?

    Nie. Od dzieciństwa moja głowa była pełna różnych pomysłów. Wyobrażałem sobie siebie jako matematyka, przewodnika wycieczek zagranicznych albo dyrygenta. Dopiero, gdy przyszedł czas na sprecyzowanie przedmiotów, z jakich będę zdawał egzamin maturalny, trzeba było zejść z obłoków na ziemię i spojrzeć realnie, czym naprawdę chciałbym się zajmować. Tu jest wielka zasługa nieżyjącej już pani profesor Eugenii Gwis, która rozmiłowała mnie w chemii. Pomaganie ludziom poprzez ratowanie ich zdrowia powoduje u mnie najwyższą satysfakcję. Poza tym to jest taka relacja dwustronna – do sukcesu trzeba współpracy z pacjentem, a więc potem satysfakcja z tych sukcesów jest podwójna.

    Dlaczego medycyna sportowa?

    Po pierwsze, w Pabianicach od lat brakowało lekarza sportowego. Po drugie, dojrzałem do dobrego rozumienia, czym jest medycyna sportowa. Nie jest to tylko opieka nad jakimś elitarnym gronem zawodowców. Jest to medycyna aktywności ruchowej, a więc obejmuje całość przemian w organizmie człowieka związanych z aktywnością fizyczną lub jej brakiem. Hipokinezja, czyli brak ruchu, dziesiątkuje nasze społeczeństwo. Związane z nią choroby układu krążenia są przyczyną połowy przedwczesnych zgonów. To znacznie więcej niż powodują nowotwory, choroby zakaźne czy wypadki. Niewiele dadzą postępy w leczeniu chorób cywilizacyjnych, jeżeli nie sięgniemy do działań u ich podstaw – do zapobiegania, czyli terapii ruchem. Obecne pokolenie w wielu krajach jest pierwszym, które będzie żyło krócej od poprzedniego z powodu zbyt wczesnej umieralności

    Proszę opowiedzieć o swojej sportowej pasji.

    Początki mojej aktywności fizycznej były czysto zdroworozsądkowe. Mam siedzącą pracę, trzeba było więc równoważyć ten tryb życia. Ruch spowodował, że mogłem mieć wpływ na masę ciała, zmniejszyć ból kręgosłupa, rozładować napięcie stresującej pracy. Aktywności były różne, od pływania na basenie, poprzez jazdę na rowerze spinningowym, bieganie, aż po treningi siłowe. Z czasem okazało się, że w treningu kulturystycznym czuję się najlepiej. Nie polega on na tym, by bić rekordy w ilości podniesionych kilogramów, tylko kształtować proporcjonalną, zdrową sylwetkę. Z tym oczywiście wiąże się przestrzeganie diety. Bliscy śmieją się, że nie umiem ugotować makaronu „na oko”, tylko potrzebuję go odważyć, ale skoro dawkujemy ruch, dawkujmy też energię z pożywienia. Nie bez powodu powiedziano, że „kulturystyka to nie sport, to styl życia”. Nie kończy się ona na wyjściu z siłowni, ale ma swą kontynuację poza nią, nawet w kuchni. Ta dyscyplina jest formą pracy nad sobą, nie tylko nad ciałem, ale i nad umysłem, więc chyba spełniam to kryterium. Zwróćmy uwagę, że nazwa „kulturystyka” pochodzi od łacińskiego słowa „cultus” – tego samego, od którego wywodzi się „kultura”. Kulturystyka ma za zadanie odnowić ideał człowieka renesansu, czyli człowieka inteligentnego, wykształconego, jednocześnie rozwiniętego fizycznie i silnego. A renesans z kolei kontynuuje ideały starożytnej Grecji: „kalós kagathós” – czyli tego, co dobre i piękne, moralne i estetyczne. 

    Można powiedzieć, że jest pan teoretykiem i praktykiem sportu.

    Tak. Uprawianie sportu dało mi nie tylko zdrowie, poznawanie możliwości swojego organizmu, pracę nad przełamywaniem barier. Dało kilka medali i pucharów z zawodów, które są wystawione w moim gabinecie. Dało mi wreszcie możliwości dodatkowego rozwoju. W 2017 roku zdałem egzamin na trenera personalnego. Po serii dodatkowych szkoleń poświęconych m. in. żywieniu, rozwojowi siły, hipertrofii, zwalczaniu dopingu w sporcie, a także dzięki biegłej znajomości medycyny sportu zostałem ekspertem i wykładowcą akredytowanym przez REPs. Jest to uprawnienie międzynarodowe, uznawane nawet przez kraje, takie jak USA, Wielką Brytanię czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Obecnie jestem konsultantem Polskiego Radia Czwórka, Onetu i sieci Alab.

    Jakie korzyści daje bycie jednocześnie sportowcem i lekarzem medycyny sportowej?

    Zdecydowanie poprawia to percepcję i rozumienie problemów, z którym zgłasza się zawodnik. Ten rodzaj pacjenta umie otworzyć się przed lekarzem, który zna jego problem „od podszewki”. Skoro zna patomechanizm, jaki zainicjował problem zdrowotny, to wie, jak ten problem rozwiązać. Najlepiej tak, aby nie przerywać ciągłości treningów. Zmorą zawodników są porady lekarzy typu: „zabolało podczas ćwiczeń? to proszę przestać ćwiczyć”. Poza tym wydaje mi się, że jestem bardziej wiarygodny, nawet dla pacjentów nie-sportowych, gdy mówię o potrzebie zmiany stylu życia, o przestrzeganiu diety, o wdrożeniu aktywności fizycznej. Gdy chory mówi: „nie da się”, odpowiadam: „ależ się da, jestem tego dowodem!”. Ponadto światowe trendy czynią dobrze zbudowaną i zadbaną sylwetkę jednym z nowych wyznaczników statusu społecznego. Ciężka praca włożona w jej zbudowanie pokazuje dyscyplinę, cierpliwość, zaangażowanie. Nie można utrzymać jej bez stałego wysiłku, nie da się jej kupić ani pożyczyć.

    Jest pan właścicielem Centrum Medycyny Sportowej i Zapobiegawczej. Jaką pomoc oferuje placówka?

    Centrum powstało rok temu i cały czas się rozwija. Tak jak wspominałem, medycyna sportu jest dla tych, którzy rzeczywiście uprawiają sport amatorsko i wyczynowo, ale też jest dla osób, które cierpią z powodu niedoboru ruchu i jego skutków. Stąd też drugi człon nazwy, czyli medycyna zapobiegawcza. Wiadomo nie od dziś, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Każdemu, kto zgłosi się, jesteśmy w stanie oszacować ryzyko zdrowotne i wdrożyć odpowiednie działania prewencyjne. Zajmujemy się chorobami wewnętrznymi, fizjologią wysiłku fizycznego, medycznymi aspektami uprawiania sportu, obesitologią, endokrynologią sportową, a więc zmianami gospodarki hormonalnej tak w sporcie, jak i w otyłości. Ponadto Centrum oferuje m.in. badania z orzeczeniem o zdolności do udziału w testach sprawnościowych do policji czy straży granicznej, badania z orzeczeniem o zdolności do prowadzenia pojazdów oraz konsultacje dla trenerów i zawodników. Placówka oferuje zaplecze diagnostyczne, takie jak: sprzęt do pomiaru zawartości tkanki tłuszczowej w organizmie, próby wysiłkowe EKG, holter ciśnieniowy. Nowością jest USG, w tym echo serca, wykonywane przez lekarza Kliniki Kardiologii UM. Do zespołu w niedługiej przyszłości dołączy fizjoterapeuta mający doświadczenie w korekcji wad postawy oraz w prowadzeniu sportowców.

    Kto najczęściej zgłasza się po pomoc? Jakie są najczęstsze problemy, z jakimi spotyka się lekarz w swoim gabinecie?

    Poza leczeniem oczywistych problemów zdrowotnych, takich jak infekcje czy nadciśnienie tętnicze, oraz poza typową działalnością orzeczniczo-lekarską, powtarzalnych jest kilka wzorców pacjenta. Pierwszy to chłopiec lat 11-13, który chce grać w piłkę, lecz ma otyłość II stopnia, 15 kg nadmiaru masy ciała, zaburzenia gospodarki glukozowej, a rodzice nie widzą w tym problemu, bo przecież dziecko „dobrze wygląda”. Drugi to zdrowy młodzieniec, lat 16-17, bez dolegliwości, rozpoczynający swą przygodę z siłownią, przyprowadzony przez rodzica pełnego obaw, żeby lekarz „wybił mu z głowy ten sport”. Trzecim jest zawodnik wysokiego wyczynu, lat 20-23, którego obowiązują przepisy antydopingowe i każdy lek, nawet dostępny bez recepty przeciw przeziębieniu, konsultuje z lekarzem sportowym pod kątem składników mogących znajdować się na liście WADA. Kolejny wzorzec to mężczyzna po 30. roku życia, który – z różnych przyczyn – ma spadek płodności lub spadek produkcji własnego testosteronu i wymaga hormonalnej terapii zastępczej. Jeżeli któryś z czytelników znajduje się w podobnej sytuacji, to znajdziemy rozwiązanie na miarę potrzeb. Natomiast ubolewam, że rzadkością są wizyty oceniające predyspozycje do uprawiania danej dziedziny sportu, tak zdrowotne, jak i konstytucjonalne.

    Czy są pozamedyczne i pozasportowe aktywności, których podejmuje się pan prywatnie, w wolnym czasie? Ma pan jakieś hobby?

    Czasu stricte wolnego nie mam zbyt wiele. Lubię architekturę stolic europejskich, a z mniejszych regionów – zabytki Dolnego Śląska. Choćby dwu, trzydniowy wyjazd daje wiele radości z poznania nowych miejsc. Lubię też plażę w Orłowie, o każdej porze roku. Dobrze czuję się, słuchając muzyki organowej, głównie Jana Sebastiana Bacha, a z lżejszych gatunków – muzyki crossover, czyli symfonicznych aranżacji utworów muzyki rozrywkowej.

    Zawodowe i prywatne plany na ten Nowy Rok?

    Niech pozostaną tajemnicą, żeby nie zapeszać.

    Czego możemy życzyć na przyszłość?

    Zdrowia dla siebie i dla bliskich, tego najbardziej. Po drugie, możliwości dalszego rozwoju, medycznego, jak i sportowego. Po trzecie, tak globalnie, żebyśmy wszyscy zaczęli dbać o siebie, by długość życia kolejnych pokoleń znów się wydłużała. 

    Niech się spełni! Dziękujemy za rozmowę.

    foto: red.

    Udostępnij