• News will be here
  • O tym, jak wygląda praca światowej klasy muzyka i czym jest sztuka, porozmawialiśmy z prof. dr. hab. Dariuszem Mikulskim, związanym z naszym miastem dyrygentem, konsultantem i dyrektorem artystycznym oper i filharmonii.

    51-letni prof. Dariusz Mikulski współpracuje z renomowanymi orkiestrami w Polsce i za granicą. To laureat prestiżowych nagród i wykładowca na wielu międzynarodowych warsztatach muzycznych. Prezentuje szeroki i różnorodny repertuar, występując jako solista i dyrygent z uznanymi europejskimi orkiestrami. Za działalność artystyczną, jako jeden z najmłodszych w historii polskiej kultury, został uhonorowany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w 2008 roku odznaczeniem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis“, Nagrodą Marszałka Województwa Dolnośląskiego „Za Szczególne Zasługi w Propagowaniu Kultury”, Srebrnym Medalem Miasta Berlina „Za Szczególne Zasługi w Propagowaniu Kultury w Berlinie” i innych. Jest założycielem Orkiestry „Sinfonia Masovia – Warszawskiej Filharmonii Kameralnej” i prezesem Fundacji MikulskiART.

    Jaki jest Pana związek z Pabianicami?

    Urodziłem się w Zelowie, natomiast z Dąbrowy pod Pabianicami pochodzą moi dziadkowie. To rodzina Najgebauerów i Bartochów. Na Dąbrowie spędziłem dzieciństwo i – zataczając dosyć duże koło, bo po drodze pomieszkiwałem w Stuttgarcie, Atenach i Bangkoku – dzielę czas, żyjąc na dwa domy, właśnie w Dąbrowie i Berlinie. W Pabianicach bardzo krótko uczęszczałem do szkoły muzycznej, ucząc się grać na akordeonie.

    Co było później?

    Naukę muzyki kontynuowałem w PSM imienia Henryka Wieniawskiego w Łodzi. Jestem absolwentem Akademii Muzycznej Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi, Staatliche Hochschule für Musik und Darstellende Kunst w Stuttgarcie w Niemczech, Universität Mozarteum w Salzburgu w Austrii i Podyplomowych Studiów Menadżerskich dla Twórców, Artystów i Animatorów Kultury na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Obecnie jestem profesorem Akademii Muzycznej w Łodzi, profesorem gościnnym World Brass Association, Mahidol University w Bangkoku, University of Art w Astanie i na Uniwersytecie w Manaus w Brazylii.

    Skąd to muzyczne zacięcie? Czy ktoś z rodziny był uzdolniony artystycznie bądź zajmował się sztuką?

    Mój dziadek Władysław Bartocha grał na skrzypcach i na harmonijce ustnej. To chyba jedyne korzenie „muzyczne” u moich przodków.

    Dyrygent, wykładowca, założyciel fundacji – czym zajmuje się Pan na co dzień?

    …biegam z gaśnicą i reaguję tam, gdzie jest to konieczne (śmiech). A tak bardziej serio, wymyślam, planuję, dyskutuję, organizuję i każdego dnia, co najmniej przez dwie godziny ćwiczę na waltorni. Oprócz wymienionych przez Panią aktywności, jestem jeszcze dyrektorem dwóch orkiestr symfonicznych i prezesem spółki. W chwili obecnej planujemy tournée artystyczne w Chinach prawie z 50-osobowym zespołem i 20 koncertami na rok 2025.

    Jakie było Pana pierwsze spotkanie z muzyką?

    Pierwszego chyba nie pamiętam albo nie jestem w stanie go uplasować i umiejscowić… Muzyka zawsze towarzyszyła mi w życiu. W Zelowie, moim rodzinnym mieście, miejscowy „Janko Muzykant” – Edward Mierczyński uczył mnie grać na skrzypcach, akordeonie, gitarze, pianinie i organach. To on, moim zdaniem, zaszczepił we mnie muzycznego bakcyla. Natomiast pomstowanie rodziców, że jakoby decydując się na „żywot muzyka/artysty”, nie będę miał „normalnego domu” i będę „rozbijał się po hotelach”, tylko te marzenia o karierze muzycznej zmultiplikowały.

    Kim Pan chciał zostać, gdy był dzieckiem? Czy marzenia i plany od zawsze związane były z muzyką, sztuką i kulturą?

    Prawdopodobnie, jak każdy młody chłopak w moich czasach, chciałem zostać strażakiem, kierowcą, operatorem koparki, a już z pewnością „Zbigniewem Bońkiem” (uśmiech). Decyzję o oddaniu się pasji muzycznej/artystycznej podjąłem relatywnie szybko. W wieku 13 lat zamieszkałem w Bursie Szkół Artystycznych w Łodzi, rozpocząłem regularną naukę w Liceum Muzycznym i, po jakimś czasie, zdałem sobie sprawę, że oprócz muzyki nie interesuje mnie nic innego.

    Czym jest dla Pana muzyka?

    Muzyka i sztuka są językiem. Sposobem komunikacji, wyrażania się, tworzenia. W chwili obecnej to chyba bardziej proces kreacji i tworzenia są tym elementem, który stanowi fundament mojej egzystencji…

    Jakiej muzyki Pan słucha na co dzień?

    Spotkałem się już z tym pytaniem (śmiech). Nie chciałbym Państwa rozczarować, ale na co dzień nie słucham muzyki. Ona jest we mnie, cały czas „coś we mnie gra”.

    Ma Pan jakiegoś muzycznego idola, wzór do naśladowania?

    Jednym z moich mentorów muzycznych jest z pewnością Nikolaus Harnoncourt, pod którego okiem i batutą miałem okazję się kształcić w Mozarteum w Salzburgu. Nauczył mnie rozumieć, doceniać i kochać twórczość Mozarta, moim zdaniem największego geniusza w historii muzyki. W naszej nomenklaturze twórczość Mozarta to tak, jak w przypadku prawa „Prawo Rzymskie”. Jest podstawą i bazą do całej muzyki stworzonej po nim.

    Skąd czerpie Pan inspirację?

    Jestem „wampirem energetycznym” (śmiech). Czerpię inspirację ze spotkań z ludźmi i relacji interpersonalnych.

    Jakby określił Pan grupę odbiorców, do jakiej Pan trafia?

    Trudno na to pytanie odpowiedzieć w sposób jednoznaczny. Organizujemy różne serie koncertów, które adresowane są do różnej publiczności. Na przykład, w Berlinie i w Warszawie serie koncertów z muzyką fortepianową „Mistrzowie pianistyki”. Serie koncertów, gdzie przedstawiamy najbardziej utalentowanych artystów młodego pokolenia, związanych z działalnością Fundacji MikulskiArt. Akademie Operowe, podczas których tworzymy platformy do konfrontacji utalentowanych wokalistów z mistrzami tego gatunku. Czy spektakle operowe, które w naturalny sposób łączą w sobie sztukę teatralną, świat muzyki, tańca, śpiewu i techniki wizualizacyjne. Każdy z tych gatunków ma swoją grupę odbiorców. Natomiast podstawowym celem i przekazem skierowanym do naszych odbiorców jest zachęcenie ich do swoistego kreowania rzeczywistości, zwrócenie uwagi na siłę twórczą, która tkwi w każdym z nas. Muzyka i sztuka nie muszą być dziedzinami, które do końca się rozumie. Raczej chodzi o to, aby zachęcić naszego odbiorcę do „odczuwania”, aby muzykę i sztukę „poczuć” i zainspirować do kreatywności.

    Dyrygent  to zawód nieznany i tajemniczy.  Na czym  polega?

    Dyrygent to osoba, która cały czas się uczy. Nie mylić z panem prezydentem (śmiech). Począwszy od nauki schematycznego zapisu muzyki (partytury, którą można porównać do tekstu wiersza), poprzez próbę zrozumienia, co kompozytor-autor miał na myśli i co chciał nam przekazać, aż do próby interpretacji dzieła i utworu w momencie jego wykonywania na scenie. Myślę, że ciekawy jest fakt, że jest to zadanie „nieskończone”. Wracając do opracowanych już partytur, po czasie odkrywam w nich zupełnie nowe, inne wątki, które często otwierają nową perspektywę, spojrzenie na daną kompozycję i kompozytora.

    Jakie cechy musi mieć dobry dyrygent?

    Orkiestra symfoniczna nie jest organizmem homogenicznym. Kilkudziesięcioosobowy skład zespołu to grupa przeróżnych osobowości i indywiduów, gdzie każdy z muzyków-artystów ma swój własny punkt widzenia, subiektywną opinię, poczucie czasu i rytmu. Rolą dyrygenta jest stworzenie z tej energetycznie zróżnicowanej grupy unisono brzmiący zespół.

    Jak wygląda relacja dyrygent – orkiestra?

    Mimo swoistej, wspomnianej już przeze mnie niedemokratyczności orkiestry, dyrygent w relacji z muzykami nie może być zbyt apodyktyczny. Praca z zespołem to dialog, kompromis, gdzie dyrygent na poziomie teoretycznym chciałby uzyskać od muzyka stuprocentowe zaangażowanie i aktywność. Z kolei muzyk jest w stanie zaoferować dyrygentowi tylko tyle, ile w danym momencie jest dla niego możliwe i wygodne. Dokładnie te same zależności będziemy obserwować w przedsiębiorstwach czy korporacjach. Nie jesteśmy w stanie osoby zatrudnionej na stanowisku podrzędnym do niczego zmusić, niemniej jednak bardzo chcielibyśmy, aby okazała się personą odpowiedzialną, kreatywną, punktualną, odpowiedzialną, systematyczną, przewidywalną etc.

    Współpracuje Pan z wieloma muzykami, także z zagranicy. Czy widać między nimi jakieś różnice w zależności od kraju pochodzenia?

    Każdy z ludzi ma swoją osobowość i cechy charakterystyczne, które można przyporządkować częściowo do kraju pochodzenia i tradycji kulturowych. Dla przykładu, realizując projekt operowy „Aida” Verdiego w Grecji w Salonikach, swoistą megaprodukcję z udziałem kilkuset osób na scenie, szybko nauczyłem się, aby, w miarę możliwości, nie przerywać orkiestrze i zespołowi, kiedy miałem do przekazania drobną uwagę czy korektę. Każda przerwa wiązała się z natychmiastowym „tureckim marketem” wśród artystów, z natychmiastowymi rozmowami, dyskusjami o sprawach, które nie miały zbyt wiele wspólnego z Verdim. Orkiestry w Niemczech są bardzo poukładane, konserwatywne, relatywnie ciężko jest je zachęcić do jakichkolwiek „wariacji” artystycznych. W Polsce, jak Państwo wiecie, szczególnie w okresie mundialu, pojawia się nagle 15 milionów trenerów piłki nożnej, którzy wiedzą wszystko „lepiej”, prawie każdy taksówkarz jest „premierem”, „lekarzem”, „ministrem finansów” i oczywiście „dyrygentem” (śmiech). Bardzo przyjemnie pracuje się z orkiestrami i muzykami z krajów azjatyckich, z Japonii, Chin czy Tajlandii. Dyrygent rozpoczynający i prowadzący próbę cieszy się tam pozycją „Sensei” – mistrza, szacunkiem i poważaniem. Z drugiej strony inna, nieeuropejska tradycja kulturowa powoduje, że starania w realizacji założeń repertuaru powstałego w kulturze Cesarstwa Rzymskiego przypominać mogą nasze europejskie, kiedy to chcielibyśmy wykonywać tradycyjną muzykę chińską, japońską czy tajlandzką. Generalnie nie jest to niemożliwe, aczkolwiek nigdy nie dościgniemy lokalnych, wychowanych w odpowiednich tradycjach mistrzów.

    Z jakimi muzykami najbardziej lubi Pan pracować?

    Ja ogólnie bardzo lubię ludzi. Lubię rozmawiać, słuchać, opowiadać i się uczyć. Najbardziej lubię pracować z muzykami kreatywnymi. Chętnie się od nich uczę. To takie wspaniałe uczucie, kiedy wiemy, że inspirujemy się wzajemnie i wiele zagadnień staje się oczywistościami.

    Ma Pan na koncie mnóstwo różnych osiągnięć. Z którego jest Pan najbardziej dumny?

    To bardzo trudne pytanie i prawdę mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Gdybym jednak mógł delikatnie przeredagować tę kwestię i spróbować odpowiedzieć na pytanie: „Co w perspektywie mojego życia uważam za najważniejsze?”, bez wahania odpowiedziałbym, że są to moja najbliższa rodzina i krąg przyjaciół. Dzięki bliskim mogę i możemy wspólnie realizować nasze marzenia, wzajemnie się wspierać i inspirować.

    Pracował Pan i występował niemal na całym świecie…

    Muzyk-artysta porozumiewa się z otoczeniem językiem zrozumiałym dla każdego, niezależnie od miejsca na kuli ziemskiej, granic państwowych, kręgów kulturowych czy uwarunkowań politycznych. W swojej naturalnej materii, w trakcie procesu poznawczego bardzo lubię podróżować i współtworzyć. Gdy rozmawiamy (17 marca – przypis red.), zaraz wyjeżdżam do Włoch, gdzie biorę udział w pracach jury podczas konkursu pianistycznego i zadyryguję lokalną orkiestrą w okolicach Florencji podczas koncertu finałowego tej imprezy. W kwietniu wyjeżdżam na 10 dni do Meksyku, gdzie będę prowadził serię wykładów, kursów mistrzowskich i koncertował. Następnie z podobnymi aktywnościami odwiedzę Niemcy, Grecję i inne kraje. Bezcenna była reakcja pracownika urzędu skarbowego, kiedy w temacie rezydencji podatkowej i pytania: „W jakim kraju będzie przebywał Pan 183 dni w roku kalendarzowym?”, odpowiedziałem, oczywiście zgodnie z prawdą, że w żadnym (śmiech).

    Proszę opowiedzieć, dlaczego i w jakich okolicznościach założył Pan fundację.

    Powołaliśmy ją z moim nazwiskiem w nazwie z kilku powodów. Do najważniejszych zaliczyłbym świadomość, niepogodzenie i chęć pomocy. Świadomość: dyskutując ze współtwórcami fundacji, radą fundacji, wybitnymi specjalistami w swoich dziedzinach, czyli Urszulą Promińską (prawo), Antonim Wierzbińskim (muzyka), Zdzisławem Janetą (administracja i zarządzanie) i innymi, analizując sytuację nauki i szkolnictwa artystycznego w Polsce, doszliśmy do konkluzji, że poziom kształcenia w dziedzinie kultury i sztuki na poziomie szkolnym w Polsce jest bardzo niski. Niepogodzenie: bogaci w wyżej opisaną wiedzę zgodnie doszliśmy do przekonania, że nie godzimy się na zdiagnozowany, istniejący stan rzeczy. Jesteśmy w stanie, dzięki naszej aktywności, podjąć działania, aby wypełnić swoistą „lukę” pomiędzy tym, co w temacie edukacji i promocji utalentowanej młodzieży oferuje państwo, a wymaganiami profesjonalnego świata artystycznego.

    Jakie fundacja ma plany na ten rok?

    Pragniemy kontynuować zainicjowane już w przeszłości działania lokalne w Pabianicach, takie jak „Akademia Operowa”, „Młody Duch Tańca”, „Świętojański Koncert w Sowim Dworze u Promińskich” czy „Koncert Sylwestrowo-Noworoczny”. Wspólnie z Miejskim Ośrodkiem Kultury, prezydentem Pabianic, starostą pabianickim i szkołami pabianickimi stworzyliśmy trzyletni program edukacyjno-artystyczny dla dzieci, młodzieży szkolnej i innych, zawierający elementy edukacji kulturalnej i artystycznej. To dla nas z pewnością najważniejsze wyzwanie. Mamy nadzieję, że uda nam się zabezpieczyć dofinansowanie na te kilkadziesiąt różnych tematycznie audycji. Program ten stanowił będzie ogromną wartość dodaną w kontekście oferty edukacyjnej i kulturalnej Pabianic i regionu.

    Jest Pan także wykładowcą. Co jest najtrudniejsze w tym zajęciu? Jak zainteresować słuchaczy i utrzymać ich uwagę?

    Z edukacją i relacjami ze studentami jest tak jak ze sceną – uwielbia kreatywność i różnorodność, nie cierpi fałszu i ściemy.

    Która z aktywności, których podejmuje się na co dzień, jest Panu najbliższa?

    Uwielbiam spędzać czas z rodziną i bliskimi, aktywność w ogrodzie, obcowanie z naturą i wartościowymi ludźmi. Wielką radość sprawia mi dzielenie się wiedzą i doświadczeniem. To ogromna satysfakcja i zastrzyk energetyczny, kiedy widzę podopiecznych i absolwentów osiągających sukcesy na płaszczyźnie zawodowej i prywatnej.

    Skąd w Panu tyle zapału, zaangażowania i energii? Jak znajduje Pan na to wszystko czas?

    Wcześnie wstaję i staram się nie tracić czasu i energii na sprawy, na które nie mam wpływu (uśmiech).

    Jakie ma Pan marzenia, plany, cele?

    Wiem, że zabrzmi to nieskromnie, ale traktuję siebie jako osobę zawodowo i artystycznie spełnioną. Uwielbiam swoją pracę na poziomie artystycznym, akademickim, organizatorskim, zarządczym i… kalendarz wypełniony na kilka lat do przodu.

    Czego życzyć Panu na przyszłość?

    Poproszę o życzenia zdrowia, cierpliwości, wytrwałości, konsekwencji i dobrej energii w społeczności wokół.

    Niech się zatem wiedzie. Dziękujemy za rozmowę.

    rozmawiała: Klaudia Kardas

    foto: zbiory własne

    Udostępnij