31 marca 2018r. minęło 30 lat od śmierci Eugeniusza Nowaka, naszego mistrza boksu, świetnego sportowca, nauczyciela i trenera.
Był Dzień Zaduszny, padał deszcz, cmentarz dymami był zamglony
Stałem nad grobem zamyślony, w płonące znicze zapatrzony
Wychowankowie i mieszkańcy „Mistrzu” do Niego się zwracali
Sami od siebie przydomek ten w uznaniu zasług Mu nadali
Przydomek o tak wielkiej randze jeszcze za życia przypisany
Nietuzinkowe ma znaczenie, fakt to nieczęsto spotykany
Jak wiele trzeba mieć charyzmy, jak społeczeństwu się przysłużyć
Aby na szczytne miano „Mistrza” piękną postawą sobie zasłużyć?
Spoglądam na nagrobne zdjęcie, postać boksera w kolorze sepii
Sylwetkę, która swym majestatem dodaje wiary i ducha krzepi
I mówi słów nie używając, że zawsze trzeba do końca walczyć
Uparcie podążać do celu, dopóki tylko sił nam starczy
Kiedyś przed laty, jak wspominam, bywało tutaj osób wiele
Grób odwiedzali Jego znajomi, uczniowie oraz oficjele
„Będziesz żył wiecznie w naszej pamięci” – bzdura,
To tylko czysta teoria
W rzeczywistości jest inaczej, jak pokazuje historia
Wszystkie slogany brzmią patetycznie, ale od życia odstają
Tylko poeci w swoich wierszach z lubością ich używają
Ci, którzy o Nim pamiętali, z upływem czasu poumierali
Tylko nieliczni w podeszłym wieku przy życiu jeszcze pozostali
Starzy „Mistrzowie” z czasem odchodzą, młodzi ich miejsca zajmują
Dawne zdarzenia odchodzą w przeszłość, z pamięci ulatują
Kto z Was pamięta o swoich przodkach, z ręką na sercu, szczerze?
Ja w zapewnienia większości ludzi, wybaczcie, ale nie wierzę
Owszem pamiętam o moich Dziadkach,
Lecz o ich przodkach nie wiem nic
Tak to już jest, wrzeciono czasu w pewnym momencie zrywa nić
Pamięć należy pielęgnować i swym potomnym przekazywać
To tak, jak z rybą – musi mieć wodę, żeby oddychać, żyć i pływać
Urodził się w dawnej stolicy, przepięknym, starym mieście Krakowie
Od lat najmłodszych oprócz nauki przejawiał ciągoty sportowe
Biegał po Błoniach, ćwiczył pompki i na gałęziach się podciągał
I dzięki temu coraz to większą sprawność fizyczną osiągał
Naukę łączył umiejętnie z młodzieńczą pasją sportową
Z dobrym wynikiem ukończył wkrótce Krakowską Szkołę Handlową
Był fanem Zbyszko Cyganiewicza, często mi o Nim opowiadał
A mówił zawsze z wielką czcią, jakby Mu hołd chwalebny składał
Moją opowieść piszę z pamięci, minione fakty odtwarzam
Gdyż Mistrz przed śmiercią wszystkie pamiątki
Muzeum Sportu przekazał
A ludzka pamięć jest zawodna i często figle płata
Szczególnie, gdy się z niej korzysta po wielu, długich latach
Marzył, by zostać zapaśnikiem, jeździć po świecie, laury zdobywać
Ciągnęło Go też do marynarki, po oceanach chciał pływać
Nie zdawał sobie wtedy sprawy, że to już wkrótce się spełni
Że sport niedługo Jego życie na zawsze już wypełni
Często o całym naszym życiu jeden przypadek decyduje
Coś, czego nikt w swoich planach, myśląc o jutrze, nie przewiduje
Wojna Mu plany pokrzyżowała, do wojska został powołany
Do Marynarki Austryjackiej został nasz Mistrz skierowany
Przyszło Mu służyć na pancerniku „Szent Istvan”, dumie całej floty
Nie podejrzewał, że już wkrótce będą Go czekać kłopoty
Było tam wielu obcokrajowców, w tym kilkunastu Polaków
Młodych, zadziornych, spragnionych przygód,
Dzielnych, odważnych chłopaków
Tam po raz pierwszy zetknął się z boksem, włożył prawdziwe rękawice
I toczył walki z kolegami w ramach ogólnorozwojowych ćwiczeń
Nie było jeszcze wtedy zasad, walczyło się do upadłego
Zwyciężał ten, który na ziemię powalił przeciwnika swego
Pokazał wkrótce, że jest najlepszy z 400-osobowej załogi
Można więc stwierdzić, że tam zdobywał pierwsze bokserskie ostrogi
Niektórzy twierdzą, że nasze życie, jest w horoskopach zapisane
W myśl tej teorii wszystko zależy od położenia planet
Już Nostradamus opierał na tym swoją magiczną wiedzę
Jego przedziwne przepowiednie z wielką uwagą śledzę
Zbyt wiele faktów się potwierdza, więc czy to tylko przypadek?
Świat pełen jest przedziwnych zdarzeń, niewyjaśnionych zagadek
Już wkrótce wielka sprawność fizyczna życie Gienkowi uratowała
Gdy łódź podwodna MAS – 15 Jego pancernik storpedowała
Nie było łodzi ratunkowych, każdy się musiał sam ratować
Lecz On na szczęście był wytrzymały, potrafił znakomicie pływać
Gdy okręt tonie, potężny wir potrafi wszystko w otchłań wciągnąć
Trzeba odpłynąć i jak najszybciej odległość bezpieczną osiągnąć
Wskoczył do morza i co sił płynął przed siebie jak szalony
Licząc na cud, mając nadzieję, że wkrótce będzie ocalony
Nosił na szyi srebrny łańcuszek i wierzył w Boga Wszechmogącego
Zawsze w niedzielę chodził z rodziną na mszę
Do Kościoła Mariackiego
Po jakimś czasie na horyzoncie nieznany statek się pojawił
Zaczął żarliwie dziękować Bogu, że Go wysłuchał i cud sprawił
Z każdą minutą był coraz bliżej, już było słychać maszyn odgłosy
Więc zaczął ręką machać nad głową, wzywać pomocy wniebogłosy
Lecz statek jak fatamorgana przepłynął obok i zniknął wkrótce
Pozostawiając nieszczęśnika na Adriatyckiej bezmiaru pustce
To było straszne, po takim ciosie niejeden mógłby się załamać
Ale nie Gienek, On nie był z tych, których się łatwo daje złamać
To niemożliwe, mam tyle planów, nie pora, aby teraz umierać
Muszę się sprężyć, dać z siebie wszystko, wykrzesać siły i płynąć
Jednak najgorsze są czarne myśli, które rozbitków nawiedzają
Natrętne, jak żarłoczne sępy, łatwo odpędzić się nie dają
Starał się zawsze w trudnych chwilach niedobrych myśli unikać
Lecz powracały, przypominając wielką tragedię Titanica
Która niedawno miała miejsce i mnóstwo ofiar pochłonęła
I na psychice wszystkich ludzi olbrzymie piętno odcisnęła
Więc wmawiał sobie, że Adriatyk jest mniejszy, a woda cieplejsza
To nie Atlantyk, zimny, wzburzony, więc szansa na ratunek większa
I gdy tak płynął niewielką deskę wśród fal spienionych zauważył
Podpłynął do niej jak najszybciej,
Paznokcie w śliskie drewno wczepił
Po jakimś czasie wśród szumu fal usłyszał o pomoc wołanie
Pomoc wzywał jeden z kolegów, rodak z Krakowa, Kowalski Janek
Oddał mu deskę, gdyż ten u kresu sił był,
Na wpół przytomny, już tonął
Gdyby nie pomoc, za parę minut Adriatyk by go pochłonął
Deska niewielkich była rozmiarów, nie mogła obu utrzymać
Zaczął rozglądać się dookoła, czegoś większego wypatrywać
I zauważył nieco większą, która w pobliżu dryfowała
Ta deska była, jak dar niebios, ona im życie uratowała
Lecz czarne myśli, choć je odpędzał, jak złe demony powracały
Obrazki z życia, jak wartki potok, przez głowę szybko przepływały
Widział w nich Matkę, Ojca i Brata, swoich kolegów z podwórka
Chwilę po chwili, od dnia narodzin – była to życia powtórka
Boże! czy tak mam zakończyć życie? dopiero je przecież zacząłem?
Matce z rozpaczy serce pęknie na wieść, że utonąłem
Janek co chwilę słabł i mdlał, był skrajnie wycieńczony
Wszystkie symptomy wskazywały, że los Jego jest przesądzony
Lecz Gienek, choć sam był na wpół żywy,
pocieszał ciągle przyjaciela
Głowa do góry, przyjdzie ratunek, ciągle na duchu Go wspierał
Dziwnie się czuł, choć pływał w wodzie,
To bardzo chciało Mu się pić
Lecz głos rozsądku Mu podpowiadał, nie pij tej wody,
Jeśli chcesz żyć
Bo morska woda dla człowieka, niezmiernie jest szkodliwa
Zatruwa nerki i organizm, jest jak trucizna zdradliwa
Chociaż rekiny w Adriatyku dość przypadkowo się zdarzają
To faktem jest, że w te wody czasami się zapuszczają
Sam kiedyś widział w porcie rybackim potwora prawie dwumetrowego
Który wpadł w sieci zastawione podczas połowu nocnego
Więc zastanawiał się chwilami, jaki Go może czekać finał
Czy morska głębia Go pochłonie, czy zginie w paszczy rekina?
Sam bym nie wierzył w te rekiny, lecz gdy w Chorwacji pracowałem
Na własne oczy metrowego żarłacza białego widziałem
A dodatkowo w internecie sprawdziłem, aby się upewnić
Żeby nie pisać dyrdymałów i głupiej gafy nie popełnić
Pomagał płynąć swemu koledze, z którym tragiczny los dzielił
Wciąż prosił Boga, ciągle się modląc o ocalenie z morskiej kipieli
I dryfowali po Adriatyku zbawiennej deski uczepieni
Aż wreszcie przez rybacki kuter zostali wyłowieni
Inni nie mieli tyle szczęścia, z morskim żywiołem walkę przegrali
Z całej załogi jednej piątej życie udało się ocalić
Rodzina uratowanego nigdy o Gienku nie zapomniała
Przez szereg lat listy dziękczynne, pełne szacunku pisała
Gdy tylko wojna się skończyła, dużo po świecie podróżował
Był w Ameryce, gdzie zapaśników oraz bokserów podpatrywał
Gdyż u nas sport był w powijakach, Polska od świata odstawała
Przecież dopiero po wielu latach na nowo wolność odzyskała
A było dwóch słynnych siłaczy, którzy się w Polsce urodzili
Byli słynnymi zapaśnikami, karierę światową zrobili
To Pytlasiński i Cyganiewicz, Mistrzowie Świata nieposkromieni
Można powiedzieć, że w tamtych czasach, byli to pierwsi strongmeni
Idole, gwiazdy najwyższych lotów, młodzież ich bardzo uwielbiała
Gdy powracali w glorii zwycięzców z pompą sukcesy ich fetowała
Film „Aria dla atlety” o tamtych czasach opowiada
Mogę oglądać go w nieskończoność, zawsze przyjemność mi sprawia
Sport wówczas był naprawdę czysty,
nikt się świństwami nie szprycował
Tylko talentem i ciężką pracą, zawodnik sukcesy osiągał
A dziś afera za aferą, trybuny coraz bardziej puste
Bowiem do końca nie wiadomo, kto mistrzem jest, a kto oszustem
Był wykształcony, mógł bez problemu znaleźć popłatną pracę
Lecz On pokochał boks ponad wszystko i wybrał życie tułacze
Jeździł po kraju i w wielu miastach urządzał walki pokazowe
Walcząc z wieloma osiłkami, zdobywał doświadczenia nowe
Posiniaczony, pokaleczony sam opatrywał kolejne rany
I ruszał dalej, gdyż był twardzielem z tego był wszystkim znany
W 1920 roku Gienek pojechał do Warszawy
I od tej pory innym trybem zaczęły toczyć się wszystkie sprawy
Spotkał tam George’a Burforda i Władysława Pytlasińskiego
Pod ich kierunkiem ukończył kursy na instruktora sportowego
Mógł uczyć boksu, gimnastyki, zapasów i gier zespołowych
I otworzyło się przed Nim wówczas szereg perspektyw nowych
W. Pytlasiński był mistrzem świata i „Ojcem” polskich zapasów
Łezka się kręci na wspomnienie tamtych odległych czasów
Szybko zaczęły powstawać w kraju kolejne kluby sportowe
Zjawisko obce naszej kulturze, intrygujące i nowe
Więc ruszył w Polskę je upowszechniać, zaszczepiać i propagować
Już wkrótce „Ojcem” polskiego boksu Eugeniusz miał się stać
Kraj się rozwijał w szybkim tempie, szczególnie przemysł bawełniany
Każdy inwestor zagraniczny był jak najbardziej pożądany
A Pabianice w owym czasie dominowały pod tym względem
Miała tu swoje wielkie fabryki potężna spółka „Krusche & Ender”
Tysiące młodych robotników po pracy rozrywek szukało
I wałęsając się po mieście, często uliczne burdy wszczynało
Więc fabrykanci postanowili kluby sportowe pozakładać
By młodzież w kulturalny sposób upust energii mogła dać
Zaczęto więc szukać człowieka, który to wszystko zorganizuje
I całym sercem w to przedsięwzięcie bez reszty się zaangażuje
Tak Nowak trafił do Pabianic, gdzie mógł swe pasje realizować
Szukać młodzieży uzdolnionej i wspólnie z nią trenować
Był zawodnikiem i trenerem, cały dla sportu się poświęcił
Wkrótce zapoznał swoją żonę i już na stałe się osiedlił
Uczył zapasów, gimnastyki, boksu i lekkoatletyki
Pod Jego okiem wielu sportowców uzyskiwało piękne wyniki
Wyłowił wkrótce wielki talent, Jadwigę Marcinkiewicz Wajs
Która trzykrotnie na olimpiadach sławiła w świecie nasz kraj
Dwa razy brąz i raz srebro oto dorobek Naszej Mistrzyni
Miał w tym swój udział,
Do Jej sukcesów w poważnym stopniu się przyczynił
1924 to rok szczególny w całej historii
Gdyż po raz pierwszy w mieście Poznaniu
Odbyły się Mistrzostwa Polski
Zdobył tam tytuł wicemistrza, w finale Gerbich Go pokonał
Przegrał nieznacznie, tylko na punkty, lecz piękny pokaz boksu dał
Gerbich kłopoty miał z limitem, a było z niego chłopisko wielkie
Nic więc dziwnego, że po mistrzostwach przeszedł do wagi ciężkiej
Paryż był wtedy na ustach wszystkich, gdzie olimpiada się odbywała
Tam po raz pierwszy w historii Polski nasza ekipa startowała
Było ich czterech: Konarzewski, Ertmański, Gerbich oraz Nowak
Jechali tam zupełnie w ciemno, organizacji było brak
Tak to bywało w pionierskich czasach,
ktoś pierwszy musiał szlak przecierać
Zdobywać z trudem doświadczenia i przy okazji cięgi zbierać
Dziś z zawodnikiem są trenerzy, lekarz, psycholog, masażysta
Każdy zawodnik w trakcie zawodów z fachowej pomocy korzysta
Ich eskapada do Paryża to była wielka improwizacja
Noce spędzali w bursie studenckiej, śpiąc na podłodze na materacach
Dostali skromne kieszonkowe, na przejazd oraz wyżywienie
Żadnej opieki i treningów, koszmar, kompletne zaskoczenie
Miał walczyć z zawodnikiem z Łotwy w koronnej wadze półciężkiej
Lecz wyznaczono Mu Irlandczyka Murphy’ego,
który boksował w średniej
Zrzucić w dwa dni siedem kilo, kiedy się waży osiemdziesiąt
To coś strasznego, na to potrzeba co najmniej jeden miesiąc
To samobójstwo dla organizmu, gdyż sił kompletnie pozbawia
I na pozycji z góry przegranej każdego zawodnika stawia
Boks był dopiero w powijakach, we wstępnej fazie organizacji
Nic więc dziwnego, że było mnóstwo przedziwnych sytuacji
Wszystkie zasady sportowej walki były brutalnie złamane
Dziś coś takiego jest przez przepisy surowo zakazane
Wchodził do ringu osłabiony, głodny, kompletnie odwodniony
Trzeba mieć wielką wiarę w sukces lub być człowiekiem szalonym
Liczył na jeden cudowny cios, który zwycięstwo mu zapewni
Wiedział, że wszystkich rund nie wytrzyma, był tego raczej pewny
Taktycznie walkę można wygrać, ale kondycję trzeba mieć
Mocna psychika to za mało, więc nie wystarczy tylko chcieć
Irlandczyk, stary lis ringowy, chciał sytuację wykorzystać
Takie jest życie, każdy zawodnik z takiej okazji chce skorzystać
Wiedział, że Nowak jest osłabiony, sam także nieraz wagę zrzucał
Nie miał litości dla przeciwnika, pełną świadomość zatem miał
Więc już od pierwszych sekund walki brutalnie z furią atakował
Lecz Mistrz na gardę wszystkie te ciosy brał i skutecznie blokował
Ale z sekundą każdą czuł, jak siły szybko Go opuszczają
A ręce ciężkie, jak z ołowiu, podnieść do góry się nie dają
I tak otrzymał podbródkowy, choć widział, jak zmierza do szczęki
Nie mógł na czas zareagować i unieść w górę wiotkiej ręki
Leżał na macie, chciał dojść do siebie,
słyszał, jak sędzia Go wyliczał
Stanął na nogach, przyjął pozycję i zaczął swoje szanse obliczać
Wiedział, że jeśli mocno skontruje,
to może walkę przed czasem wygrać
Zaczął to robić, lecz nie miał siły, by taki mocny cios zadać
Nogi Go także nie słuchały, poruszał się jak pijany
Był półprzytomny, ciężko oddychał, cały był porozbijany
I znów otrzymał kolejny cios, sędzia ponownie Go wyliczył
Wstał, podjął beznadziejną walkę i już na cud tylko liczył
Teraz walczyła tylko ambicja, bo jako bokser już nie istniał
Murphy okładał Go cepami, a On, o dziwo, ciągle stał
Ręce już tylko odruchowo ciosy w powietrze wykonywały
A nogi, jakby były z waty, słabły i pod nim się uginały
Sekundant krzyczał – trzymaj gardę! uważaj na sierpowy!
Lecz te uwagi i ostrzeżenia nie docierały do Jego głowy
Nie słyszał uwag sekundanta, w głowie szumiało i wirowało
Miał też wrażenie, jak gdyby wszystko
W zwolnionym tempie się działo
W pewnym momencie już nie wiedział, czy toczy walkę, czy to sen
Czy jest na ringu, czy gdzie indziej
Czy to już wieczór, a może dzień?
Tracił świadomość i odzyskiwał, nie czuł lawiny mocnych ciosów
Nie widział ringu i przeciwnika i zgromadzonych w hali osób
Trener Murphy’ego wrzeszczał co sił,
Pragnąc przekrzyczeć ryczący tłum
Który oszalał z euforii, gdyż rychły, krwawy koniec czuł
Najgorszy okazał się wkrótce zabójczy cios, lewy sierpowy
Zadany w jedno z najczulszych miejsc, tuż w okolice wątroby
Po takim ciosie nikt nie wstaje, dopływ powietrza do płuc odcina
A ból jest wprost nieopisany, największy twardziel go nie wytrzyma
W tej sytuacji, będąc trzykrotnie,
Już w pierwszej rundzie wyliczony
W trosce o zdrowie został słusznie przez sekundanta poddany
Choć walkę przegrał, to moralnie nie czuł się wcale pokonany
Przez dłuższy czas kurował potem fizyczne i psychiczne rany
Żadnemu z naszych się nie powiodło, wszyscy swe walki przegrali
Smutni, pobici i przygnębieni do Polski powracali
Tak to już jest, ci, którzy pierwsi nieznane szczyty zdobywają
Płacą frycowe i przeważnie na tarczy powracają
Ta walka w późniejszej karierze spełniła bardzo ważną rolę
Gdyż od tej pory zaczął szczególnie zwracać uwagę na obronę
To wszystko wpajał wychowankom podczas treningów żmudnych
Wydawać by się mogło niektórym, że monotonnych i nudnych
Lecz kiedy potem zawodnicy między linami stawali
Przepiękny, pełen kunsztu pokaz bokserskiej sztuki dawali
Wspominam walki Guzińskiego, Misiaka, Pawlaka, Lachowskiego
Dłonie składały się do oklasków, to było coś przepięknego
Szczególnie walkę Guzińskiego ze słynnym wówczas Leszkiem Drogoszem
Niezasłużenie przegrał na punkty, do dziś do sędziów uraz noszę
Odległe dzieje, dzisiejsza młodzież
o tamtych czasach nic prawie nie wie
Nie byłoby polskiego boksu Szanowny „Mistrzu” bez Ciebie!!!
Żeby zrozumieć czym jest boks, nie trzeba wcale być zawodnikiem
Wystarczy stoczyć jedną rundę z tej samej klasy przeciwnikiem
Po dwóch minutach masz już dosyć, świat cały w głowie ci wiruje
Powietrze w płucach ogniem pali i w mięśniach ból potworny czujesz
A rękawice są jak sztanga, nie możesz z ziemi jej oderwać
Każda sekunda jest godziną, modlisz się, by już była przerwa
Nogi się szybko robią drewniane, poruszasz się jak na kikutach
Stopy się kleją do podłoża, jakbyś butapren gęsty miał w butach
Od czasu gdy boks trenowałem, minęły długie dziesięciolecia
Lecz doświadczenia wtedy zdobyte będę pamiętał do końca życia
Pragnął mieć syna, swego następcę, tak bardzo o nim marzył
Lecz los tak jakby na przekór czynił i córką Go obdarzył
Kochał ją bardzo, była zdolna i po maturze studiowała
I wtedy właśnie niespodziewanie na schizofrenię zachorowała
Następnym ciosem, który otrzymał, była śmierć ukochanej żony
Po raz kolejny w krótkim czasie został przez życie doświadczony
Lecz się nie ugiął, nie mógł się poddać, przecież to było oczywiste
On walczył dalej z przeciwnościami, gdyż był prawdziwym Mistrzem
A taki tytuł zobowiązuje, trzeba do końca być twardzielem
Po każdym ciosie się podnosić i dalej walczyć z przeznaczeniem
Każdy ma swoje trudne momenty, które czasami nas przerastają
Mistrzowie stawiają im czoła, a słabeusze się poddają
Mistrz to nie tylko tytuł sportowy, to tytuł bardzo uniwersalny
Często na niego zasługuje człowiek przeciętny, szary, zwyczajny
Samotna matka z czwórką dzieci, która jak wół ciężko pracuje
Aby wychować je i nakarmić, od ust sobie wciąż odejmuje
Człowiek na wózku inwalidzkim, który od lat z kalectwem walczy
Co dzień po schodach wciąga ten balast, dopóki tylko sił mu starczy
Żyjemy każdy swoim życiem, uwagi na to nie zwracamy
Często nie wiemy, że w sąsiedztwie prawdziwych Mistrzów mamy
Mistrz to nie tylko słynny sportowiec, który zdobywa medale
To każdy kto doznał porażki, lecz wstał i walczy dalej
W okresie II wojny światowej jako robotnik zwykły pracował
Po pracy chodził poza miasto, gdzie skrycie ćwiczył i trenował
Wiadomo sport był zakazany, więc trzeba było ryzykować
Bo w razie wpadki można było w obozie wylądować
Pewnego pechowego dnia został w łapance zatrzymany
Był przez gestapo wraz z innymi dokładnie przesłuchiwany
A że niemiecki do perfekcji w młodości w wojsku opanował
Mądrze się bronił i dzięki temu z opresji się uratował
Tym argumentem pouczającym często zachęcam wnuczka mojego
By się nie lenił i pilnie uczył języka niemieckiego i angielskiego
Mama za Mistrza wyszła za mąż, kiedy skończyłem 8 lat
I moje życie się odmieniło, to był zupełnie nowy świat
Miałem swój mały własny pokój, żelazne łóżko ze sprężynami
I duży przedwojenny kredens z mozaikowymi lustrami
Nad drzwiami wisiał dyplom z Paryża, Jego pamiątka z olimpiady
A obok wielkie poroże łosia, na czaszce dwa po kulach ślady
Często z zabawki pistolecika do tego łosia sobie strzelałem
Kiedy bawiłem się w Indianina i polowanie udawałem
Pokój stołowy był jak muzeum, pełen pamiątek i pucharów
Posążków z brązu, pięknych kryształów oraz dziesiątek dyplomów
Na ścianie obok drzwi wejściowych wisiała dumnie gablota stara
A pod nią na srebrnym łańcuszku kordzik z napisem „Kurara”
Ten kordzik był Jego pamiątką z czasów, gdy w marynarce służył
Nie jestem pewien, czy na pewno czy też z późniejszych podróży
Dyplom z Paryża, kordzik z łańcuszkiem oraz gablota z medalami
Jak niespokojne duchy czasu krążą w przegródce ze wspomnieniami
I zawsze kiedy grób odwiedzam, na nowo się uaktywniają
W płomieniach rozjarzonych zniczy tamte zdarzenia powracają
Pamięć, fantazja i wyobraźnia są moim wehikułem czasu
Ciągnie mnie tam wciąż nieodparcie,
Tak jak w przysłowiu wilka do lasu
I kiedy śpię z zakamarków z cienia wychodzą senne rojenia
Jestem aktorem, jednym z wielu tego mglistego przedstawienia
Mistrz do mnie mówi, ja Go słucham i wykonuję polecenia
Jest przy mnie obok, wyciąga rękę, dotyka mego przedramienia
I nagle obraz się rozmywa, oddala szybko, głos zanika
A w oceanie snów znów spokój, jak po tragedii „Titanica”
Chciałbym znów zasnąć i śnić dalej,
lecz mózg uparty mnie nie słucha
Cisza – zegarek na stoliku, cykając szepce mi do ucha
To ty zepsułeś piękny spektakl, jesteś maszyną, nie masz marzeń
Obcy ci jest świat ludzkich zmysłów, doznań, postrzegań oraz wrażeń
Zaraz po wojnie znów zaczął działać, organizował kluby sportowe
Czasy zmieniły się, jak w życiu, nadeszło pokolenie nowe
Z doświadczeniami okropnymi, brutalnej, strasznej okupacji
Pokazać chcieli się przed światem młodzi, ambitni, dumni Polacy
A sport im dawał te możliwości, gdyż innych wtedy nie było
Pod butem stalinowskich łotrów niełatwo wtedy się żyło
Po wojnie wielka ilość chłopców do sportu chętnie się garnęła
Wielka pożoga wielu z nich rodziców przecież pozbawiła
Potrzebowali ojcowskiej ręki, a Mistrz im to zawsze zapewniał
Bowiem podejście pedagogiczne do wychowanków swoich miał
Często wędrując po ulicach, sam oberwańców wyszukiwał
Ściągał na salę, uczył boksu i przy okazji wychowywał
Gdyby nie Mistrz, niejeden z nich w konflikty z prawem by się wdał
Oni słuchali Go jak ojca, gdyż autorytet wielki miał
Byli to chłopcy z ubogich rodzin, często bywali niedożywieni
On ich dokarmiał, gdy byli głodni i sponsorował z własnej kieszeni
Na wywiadówki do szkół chodził, by ich postępy kontrolować
I starał się, jak dobry ojciec w kłopotach wszystkich pomagać
Dlatego wszyscy Go szanowali za to podejście altruistyczne
To bywa rzadko spotykane, a jest po prostu fantastyczne
Mieć posłuch wśród tylu hardych, zadziornych, twardych charakterów
To wielka rzadkość, wśród wychowawców nie znałem takich wielu
Sam kiedyś byłem nauczycielem, przez kilka lat w szkołach uczyłem
Więc wiem, co piszę, gdyż osobiście tego tematu doświadczyłem
W całym mym życiu takich osób miałem przyjemność poznać trzy
J. Wasilewską, H. Karpecką, a trzecia, Mistrzu, to Ty
Pierwsza to moja wychowawczyni, druga to koleżanka z pracy
Być pedagogiem z powołania – wiem dobrze, co to znaczy
Pragnę wyrazić Im szacunek, więc przy okazji Je wymieniam
Ich ciepły, wyrazisty obraz zawsze w mym sercu mam
Ojciec był dobry z matematyki, przecież ukończył Szkołę Handlową
Często przy lekcjach mi pomagał, powtarzał – trzeba myśleć głową
Ja prawdę mówiąc, głowy do matmy za bardzo mocnej nie miałem
Lecz dzięki tym korepetycjom z klasy do klasy zdawałem
Figury mógłby Mu pozazdrościć niejeden młody człowiek
A przecież miał 60 lat, a to już słuszny wiek
Mięśnie sprężyste, długie, rzeźbione, sylwetka jak u gladiatora
Podobny był do B. Lancastera, znanego z filmów gwiazdora
Chwytał mnie jedną ręką za pasek, w górę jak piórko podnosił
Aż nie do wiary, że będąc starym, można mieć tyle sił
A przecież ja już wtedy ważyłem prawie 30 kilogramów
To były sceny wyjęte żywcem z filmu „Przybycie Tytanów”
Wszystko co piszę, to szczera prawda, ja nie należę do bajerantów
Jest to życiorys, a nie legenda, więc ściśle trzymam się faktów
Nieraz zakładał mi rękawice i prosił bym Go bił
Bij, nie symuluj z całym impetem, ile masz tylko sił
A On me ciosy brał na gardę, zbijał i skutecznie blokował
Ja w końcu z sił już opadałem, a On ze starań mych się śmiał
Broniąc się, można wygrać walkę, kontratakując momentami
Przeciwnik w końcu się wystrzela i straci w pięściach dynamit
A kiedy siły go opuszczą, jest już praktycznie przegrany
Ty go punktujesz raz za razem i wynik walki jest już znany
Kiedyś widziałem ciekawą walkę, przeciwnik silny był jak tur
Walił bombami z taką siłą, że mógłby rozbić gruby mur
Z rundy na rundę tracił kondycję, miał pecha, trafił na technika
Pod koniec walki był półprzytomny, o własne nogi się potykał
W walce na pięści, moim zdaniem, analogicznie jak w muzyce
Szybkość, precyzję i dynamikę osiąga się dzięki technice
Pisząc opowieść, nowe szczegóły z przeszłości sobie przypominam
Na przedramieniu miał tatuaż, była to głowa Indianina
Uwielbiał czytać K. Maya, przynosił książki z biblioteki
I przy okazji pasję do książek skutecznie we mnie zaszczepił
Do tego stopnia, że nocami skrycie pod kołdrą czytałem
Leżąc, jak trusia chłonąłem tekst, latarką sobie przyświecałem
Potem odkryłem J. Londona i jego twórczość pokochałem
Zawsze czytałem je z przejęciem, w smutnych momentach płakałem
Czytałem opowiadanie „Befsztyk” o losie starego boksera
W którym napisał gorzką prawdę, jak często kończy się kariera
Miał czarne półbuty sportowe, bez sznurowadeł je zakładał
Używał ich przez całe życie, zawsze na trening je zakładał
Kiedy zawodnik Go nie słuchał i ostre słowa nie skutkowały
Wtedy te buty wkraczały w akcję i do rozsądku przemawiały
Były to symboliczne klapsy, szkody nikomu nie robiły
Lecz ostrzegały – to nie przelewki, żarty, kochany, się skończyły
Odziedziczyłem po Nim te buty, przez długie lata mi służyły
Były wygodne i do kolarstwa w sam raz się nadawały
Z miękkiej, solidnej, dobrej skóry, a spody miały zelowane
Były co jakiś czas przez szewca konserwowane i naprawiane
Potem, gdy była przeprowadzka, niestety, gdzieś się zapodziały
Niemi świadkowie historii boksu w pamięci mi pozostały
Jak to w rodzinie każdej bywa czasem na pieńku z Mistrzem miałem
Dostałem parę razy pasem, gdy coś większego przeskrobałem
Ale urazy w sercu nie noszę, gdyż wiem, że na to zasłużyłem
Z czasem te drobne incydenty na zawsze w niepamięć puściłem
Troszeczkę skaczę po wydarzeniach,
lecz to normalne, bo w ich natłoku
Wszystkiego nie da się opisać chronologicznie rok po roku
Kiedy ukończę tę opowieść, całość dokładnie przeczytam sobie
I wtedy mając obraz całości jakieś poprawki pewnie zrobię
W boksie atutem są długie ręce, ja takie właśnie posiadałem
Miałem warunki do tego sportu i pozytywnie rokowałem
Zacząłem ćwiczyć jako dzieciak, lecz mama bardzo się sprzeciwiała
Co rusz robiła awantury, prosiła, płakała, błagała
Było nas kilku małych szkrabów: ja, kuzyn, trzech synków działaczy
Każdy z nas marzył o karierze, boks bardzo wiele dla nas znaczył
Podczas sparingu kuzyn Stasiek jakiś nieszczęsny cios otrzymał
Miał uporczywe bóle głowy i długo potem niedomagał
I wtedy mama powiedziała – to koniec, nie ma już żadnej mowy
Boks niebezpieczny jest, mój synu, szkodliwy i urazowy
Jak się niedługo okazało, kuzyn miał stwardnienie rozsiane
Schorzenie straszne, nieuleczalne, lecz z boksem niezwiązane
Bokser to brutal! – tak sądzą ludzie, ależ nic bardziej mylnego
To określenie w żaden sposób nie pasowało do Niego
W życiu codziennym był spokojny, pogodny i zrównoważony
Miły, wesoły, uśmiechnięty oraz życzliwie nastawiony
Boks, który zawsze preferował, to była sztuka samoobrony
W której zawodnik miał być wszechstronnie
oraz technicznie wyszkolony
Podczas treningów dużo czasu poświęcał zatem gimnastyce
A kiedy aura była przyjazna – „królowej”, lekkoatletyce
Uważnie swoich podopiecznych w trakcie tych zajęć obserwował
Niektórym zmianę dyscypliny na inny rodzaj sugerował
Pod Jego okiem A. Skrzydlewski w początkach swej kariery ćwiczył
Mistrz zauważył, że to materiał na wielki talent zapaśniczy
Skierował go pod skrzydła T. Wnuka,
Gdzie wielki talent swój rozwijał
Andrzej medale olimpijskie i wiele innych później zdobywał
Boks to nie tylko same pięści, lecz przede wszystkim mądra głowa
Głowa na karku – mawiał Mistrz – to już sukcesu połowa
Niby niewiele jest do nauki, lecz całe lata trzeba trenować
Aby to wszystko sobie przyswoić i do perfekcji opanować
Tak samo, jak w innych dziedzinach,
Sam talent, chłopcze, nie wystarczy
Trzeba trenować bardzo solidnie, aby nie schodzić z ringu na tarczy
Każdy przeciwnik ma strategię, którą należy rozszyfrować
Do każdej walki inną taktykę należy zatem zastosować
Bardzo jest ważny lewy prosty, który na dystans trzyma rywala
I na zadanie celnych ciosów przeciwnikowi nie pozwala
Garda jest także bardzo istotna, ona jak tarcza nas osłania
Oraz uniki i odskoki, metody ciosów unikania
Nie ma odpornych na nokauty, ci co tak mówią, plotą androny
Każdy trafiony mocnym ciosem padnie na matę powalony
Obrona to rzecz najważniejsza, gdy jesteś dobrze zabezpieczony
Możesz pomyśleć o kontrataku, lecz przemyślanym, nie szalonym
Przeciwnik tylko na to czeka, by mocnym ciosem cię skontrować
Więc musisz być bardzo uważny i za podwójną gardą się chować
Nie ma bokserów z żelazną szczęką, bywają tylko źle trafieni
Już wygrywają, są pewni siebie, a tu zostają wyliczeni
Bo boks to taki dziwny sport, gdzie jeden cios wszystko przesądza
Dlatego czujność trzeba zachować, tym większą im jest bliżej końca
Nogi – kolejny ważny element – muszą być bardzo mocne
Więc trzeba ćwiczyć ze skakanką, by były szybkie i skoczne
Zawodnik, który jest niemrawy, jest łatwym celem dla przeciwnika
Szybkość to sposób, który pozwala większości ciosów unikać
W ataku prawa ręka prym wiedzie, bowiem od lewej jest silniejsza
Łatwiej nią ciosy się wyprowadza, ponieważ jest sprawniejsza
Chyba że bokser jest mańkutem, wtedy się sprawy na odwrót mają
Ale zasady boksowania ciągle te same pozostają
Ciosów w zasadzie jest niewiele, prosty, sierpowy, hak, podbródkowy
Nie wolno bić poniżej pasa, w plecy, nasadą i w tył głowy
Mistrz boksu brutalnego nie aprobował i nie uznawał
Na piękno, lekkość, szybkość, technikę i zwinność zawsze stawiał
Dzisiejszy boks zmienił zasady, bardzo się zbrutalizował
Techniczne walki odeszły w przeszłość, liczy się tylko nokaut
Nie ma już „czarodziejów ringu” takich jak wielki L. Drogosz
Widowisk, których oglądanie sprawiało wielką rozkosz
Teraz mięśniaki tłuką się z furią, jeden drugiego zniszczyć pragnie
Dopóki któryś cepem walnięty na matę jak kłoda padnie
Boks w tamtych powojennych latach był na technice oparty
Chodziło głównie o piękno walki, nie o brutalne nokauty
Nie bez powodu był do szermierki przez znawców porównywany
A każdy cios był przez sędziów liczony i punktowany
Gdybym opisać miał tamte czasy, porównałbym je do Beatlemanii
Gdy wypełniane po brzegi sale szturmem pragnęli zdobywać fani
Wtedy też sale były pełne, bilety wszystkie wyprzedane
To były piękne, cudowne chwile, jak to się mówi – niezapomniane
Nie było wtedy innych rozrywek jak radio, sport oraz kino
Ewentualnie można się było umówić na randkę z dziewczyną
Kilku bokserów zapamiętałem, ich piękne walki oglądałem
Byli moimi idolami, wielbiłem ich i podziwiałem
Misiak, Guziński, Lachowski, Pruscy,
Prochoń, Kraszewski, Kłodas, Weseli
I wielu innych, którzy, niestety, z pamięci mi już ulecieli
Miło wspominam obóz w Dłutówku, spaliśmy wszyscy w dużej stodole
Za nią był ring ustawiony, a dalej ciągnęło się pole
Na nim zaprawy się odbywały, rozgrzewka, biegi, gimnastyka
Trener wyciskał ostatnie poty z każdego zawodnika
A potem walki sparingowe, w których też chętnie udział brałem
Mama o niczym nie wiedziała, nigdy jej o tym nie powiedziałem
Gdyby się o tym dowiedziała, natychmiast by mnie stamtąd zabrała
Gdyż, jak już wcześniej nadmieniałem, boksować mi zabraniała
Czasem oglądam walki bokserskie,
Lecz przyjemności w tym nie znajduję
Tamtego boksu finezyjnego, pięknej szermierki mi brakuje
Do tego doszły walki w klatkach, to już totalna paranoja
Z niesmakiem patrzę na to wszystko, skończyła się epoka moja
Prawdziwy olimpijski sport umarł i nigdy nie powróci
Świadomość tego mnie przeraża, a brak symptomów odnowy smuci
Transfery za grube miliony, zawodnik dzisiaj jest towarem
A gdzie w tym sport prawdziwy, czysty i gdzie zasady piękne, stare?
Może ja jestem staroświecki, współczesnych przemian nie rozumiem?
Zrzędzę jak stetryczały zgred, bo przystosować się nie umiem?
Pamiętam tamten pechowy dzień, byłem kompletnie zszokowany
Mistrz jest w szpitalu – rzekła mama, został na jezdni potrącony!
Ma połamaną jedną nogę i zgruchotane kości miednicy
Czeka Go kilka operacji, z długą chorobą trzeba się liczyć
Co z boksem – pomyślałem zaraz, On wszak bez niego żyć nie może?
Wielka tragedia, potworny pech, co teraz będzie, O Boże!?
Wrócił o kulach obolały, cały gwoździami naszpikowany
By leczyć połamane kości i pooperacyjne rany
Lecz kości zrastać się nie chciały,
Był bowiem, już w podeszłym wieku
I tu zaczyna się opowieść o twardym, pełnym wiary człowieku
W tym trudnym dla Niego okresie jak mogłem, tak Mu pomagałem
Zbierałem korzeń żywokostu, kompresy stale przykładałem
Lekarz powiedział – nie ma nadziei, to nie jest czarnowidztwo
Taka jest prawda, do końca życia czeka Go inwalidztwo
Lecz On z tą prawdą z żadnym wypadku nie miał zamiaru się pogodzić
Chodził o kulach na treningi, by wychowanków nadal szkolić
Starał się żyć, jak człowiek sprawny,
Sprzątał, odkurzał, robił zakupy
Choć stare kości trzymały tylko specjalne chirurgiczne druty
Nie chciał się poddać, był uparty, nawet z komórki węgiel przynosił
Po pół wiaderka na drugie piętro, nigdy o pomoc nie poprosił
Mówił, że człowiek to maszyna, która bez przerwy pracować musi
Bo kiedy stanie, rdza ją zeżre i nigdy ponownie nie ruszy
Trener o kulach to fenomen, nigdy o takim nie słyszałem
Z takim Herosem niepokonanym pod jednym dachem mieszkałem
Często się czułem bardzo głupio, gdyż sam chciał robić wszystko
I denerwował się okropnie, gdy czasem coś Mu nie wyszło
Lecz radził sobie nad podziw dobrze, jak akrobata, cyrkowiec
Do takich wyzwań zdolny jest tylko wielki prawdziwy sportowiec
Stojąc na jednej zdrowej nodze i kulą się podpierając
Sam rąbał drewno opałowe, ogólny podziw wzbudzając
Mnie tylko prosił, abym Mu kloce na pieńku równo ustawiał
I abym porąbane szczapy w komórce w stosy układał
Głupio mi było na to patrzeć, ale perswazje nie skutkowały
Nie chciał pogodzić się z ułomnością, ambicje górę w Nim brały
Mieliśmy psa, wabił się Diana, był to owczarek alzacki
Mistrz dnia każdego brał go na smycz i ruszał na przechadzki
A my się denerwowaliśmy, dopóki nie powrócił
Baliśmy się, że smycz wyszarpnie i może Mistrza przewrócić
Jego przyjaciel Gerbich Jan na stałe z kraju wyemigrował
Osiadł w Brazylii, gdzie jakiś czas na zawodowych ringach boksował
Utrzymywali stałe kontakty, listy do siebie często pisali
Minione, młode, szalone lata z nostalgią wspominali
Gerbich miał w Polsce swojego wnuczka, który ze Śląska pochodził
Marzył, by Władek został bokserem, o pomoc Mistrza poprosił
Ten nie odmówił, choć w owym czasie miał 74 lata
Prośbę kolegi potraktował, jak prośbę rodzonego brata
Pomimo że był inwalidą poruszającym się o kulach
Nie mógł odmówić, gdyż taka była Jego niezwykła natura
Przez dwa miesiące wakacyjne z Władkiem na stadion kuśtykał
Potem na salę treningową, gdzie z boksem go zapoznawał
Władek zamieszkał w naszym domu i był jak syn traktowany
A Mistrz się cieszył, że znów trenuje swój boks umiłowany
Uczeń był chętny, robił postępy, techniki boksu się uczył
Lecz kiedy wrócił w rodzinne strony, boks na dobre porzucił
Rodzice i dziadkowie pragną, by dzieci chciały pójść w ich ślady
Lecz one mają inne plany i na to nie ma rady
Niech każdy szuka własnej drogi, którą zamierza podążać
W żadnym wypadku nie wolno dziecka na siłę do tego zmuszać
Bo potem efekt jest odwrotny, czego na sobie doświadczyłem
Dziadek katował mnie skrzypcami i do muzyki się zniechęciłem
W wyniku tego kilka lat, tych najważniejszych straciłem
A w końcu sam poczułem chęci i do muzyki powróciłem
Do bloków się przenieśliśmy, nie musiał się na schodach męczyć
Lecz brak zajęcia i wysiłku zaczął Go wkrótce bardzo męczy
Wybierał się więc na wycieczki, na stadion, choć było daleko
Nie chciał się nigdy pogodzić z faktem, że przecież jest kaleką
Często, niestety, się przewracał,
Lecz druty w kościach wytrzymywały
Zawsze podnosił się z uśmiechem, żartując sobie – jestem cały
A we mnie taki każdy upadek wzbudzał paniczne przerażenie
Włosy stawały mi na głowie, a w żyłach wzrastało ciśnienie
Był dla mnie wzorem niezłomności, uporu oraz hartu ducha
Dziś, gdy wnuczkowi o tym mówię, z otwartą buzią mnie słucha
Także uprawiać zaczął sport, gdyż chce dorównać legendzie
I oczywiście jest przekonany, że wkrótce Mistrzem będzie
A ja go tylko w tym utwierdzam, mówiąc – na pewno ci się uda
Bo wiem, że wiara we własne siły potrafi czynić cuda
Wiem, jakie wielkie możliwości drzemią ukryte w człowieku
Nawet, gdy jest nie w pełni sprawny oraz w podeszłym wieku
Kult ciała zawsze mi towarzyszył, już od najmłodszych lat
Rzeźby Fidiasza mnie urzekały oraz antyczny świat
Czytałem książki o bohaterach z czasów olimpiad starożytnych
Zbierałem zdjęcia i artykuły o wszystkich sportowcach wybitnych
Mistrzem, niestety, nie zostałem, nawet przeciętnym zawodnikiem
Nie mogę zatem się pochwalić żadnym sukcesem i wynikiem
Sport dał mi wiele, przede wszystkim
Fizycznie bardzo się wzmocniłem
Ćwicząc przez lata systematycznie, kondycję bardzo poprawiłem
Choć zawodowo go nie uprawiam, to od pół wieku nieprzerwanie
Męczę się, ćwicząc serie pompek każdego dnia przed śniadaniem
I zawsze sobie wtedy powtarzam, to Jego mądre powiedzenie
O tej maszynie, która stojąc, szybko rdzewieje i niszczeje
I choć kręgosłup mam w dużym stopniu poważnie wyeksploatowany
Wciąż chodzę prosto, chociaż organizm
Jest już w zasadzie do wymiany
Gdy ktoś o radę mnie zapyta, to bez wahania mu odpowiem
Trzeba trenować systematycznie przez całe życie,
Bo sport to zdrowie
A Mistrz najlepszym był przykładem, choć był kaleką i niedomagał
Ćwiczył, trenował do chwil ostatnich i nigdy się nie poddawał
Ktoś może powie, że się powtarzam, że już ten wątek poruszałem
Że we wcześniejszych opowiadaniach niejednokrotnie o tym pisałem
Powtarzam się i to świadomie, ale pytanie brzmi – dlaczego?
Robię to z wiarą w słuszność idei i dla pożytku publicznego
Bo kiedy widzę młodych ludzi spasionych jak hipopotamy
To szlag mnie trafia, czuję niesmak i jestem zdegustowany
Miał w USA młodszego brata, który przed wojną wyemigrował
Bardzo Go kochał oraz tęsknił, listownie z Nim korespondował
Cóż – zimna wojna świat podzieliła i ludzkie więzi pozrywała
Nigdy się z sobą już nie spotkali, choć bardzo tego pragnęli
Przez cały czas na to liczyli, do końca nadzieję mieli.
Pod koniec życia przeszło najgorsze, na alzheimera zachorował
To było przykre, swojej rodziny oraz przyjaciół nie poznawał
Na zdrowiu zaczął podupadać, nie miał już sił, żeby chodzić
Dopadła Go paskudna starość, a z tym nic nie da się wszak zrobić
Dla Niego jednak w pewnym sensie było to wybawienie
Żył w innym świecie, bez świadomości, nie wiedząc, co się dzieje
Największy Mistrz ostatnią walkę zawsze bezwzględnie przegrywa
Ostatnim sędzią jest Czarna Pani dla wszystkich sprawiedliwa
Czyś jest bogaty czy też biedny, sławny czy mało znany
W tej samej ziemi, tak jak wszyscy, zostaniesz pogrzebany
Tylko przez czyny niebywałe możesz zapisać się w annałach
Pozostawiając po sobie ślad i oto prawda cała
Nawet największy dąb wiekowy z czasem usycha i próchnieje
I pada z trzaskiem, drżąc w posadach, gdy mocny wiatr zawieje
Sport był dla Niego tym katharsis, szukał w nim ukojenia
Był panaceum naturalnym na wszystkie niepowodzenia
Rozpropagował w Polsce boks, od podstaw go zbudował
W późniejszych latach Feliks Stamm dzieło to kontynuował
Wychował wielu słynnych sportowców, którzy medale zdobywali
W mistrzostwach Polski, Europy z sukcesem startowali
Mówi się o Nim po dziś dzień, że Ojcem jest polskiego boksu
Ale śmietankę inni spijali, gdyż świat jest pełen paradoksów
Od lat spoczywa w skromnej mogile na pabianickim cmentarzu
Skromna tablica marmurowa rzuca się w oczy od razu
Uczniowie ją ufundowali o Mistrzu swoim pamiętali
Teraz odwiedzać Go nie przychodzą, gdyż sami powymierali
Inni sportowcy zasłużeni mają swe skwery, parki, ulice
A Ty masz tylko na cmentarzu tę pamiątkową tablicę
Ku czci niektórych memoriały są z pompą organizowane
Szkoły sportowe ich imieniem bywają często nazywane
Niedługo minie 30 lat, gdy Go na zawsze pożegnałem
Muszę to w jakiś sposób uczcić – bezwiednie wtedy pomyślałem
Najlepiej będzie to opisać i potomności przekazać
Postanowione, klamka zapadła, czas do roboty się brać
Będziesz miał Mistrzu swoją opowieść, bo zasłużyłeś na nią
Walczyłeś dzielnie z przeciwnościami i nie sprzedałeś skóry tanio
Patrzyłem z dumą na grób rodzinny, miejsce tam na mnie czeka
Będę miał zaszczyt spocząć u boku Słynnego Mistrza Nowaka
Znów nasze drogi się spotkają, tym razem na wieki wieków
Spiszę opowieść o Wielkim Mistrzu, Sportowcu i Człowieku
Przed każdym z nas ta sama droga, każdy w to samo miejsce zmierza
A czas, Pan Życia, nieubłaganie dni i godziny nam odmierza
O każdym z nas będzie pamiętał, nikt go o więcej nie uprosi
A gdy nadejdzie właściwa chwila z czarną klepsydrą się zgłosi
W pewnym momencie jakiś staruszek o lasce wolno przykuśtykał
Przywitał się – Pan z rodziny? – uprzejmie mnie zapytał
Tak, jestem synem Mistrza Nowaka, to znaczy przybranym synem
Bardzo mi miło – odrzekł staruszek – nazywam się Andrzej Klimek
Mistrz boksu uczył mnie w młodości, dobrze się zapowiadałem
Lecz potem żona, dzieci, praca, rozumie pan – zrezygnowałem
Ale do Mistrza zawsze przychodzę, by się pomodlić, znicz zapalić
To Wielki Człowiek, Autorytet, do końca życia będę Go czcił!
Każda opowieść o bohaterze zawsze ma smutne zakończenie
Wszyscy musimy kiedyś odejść, takie jest nasze przeznaczenie
Dlatego czas w którym żyjemy, trzeba z rozwagą spożytkować
Tak, by odchodząc, czuć się spełnionym, żeby niczego nie żałować
Naród to grupa, którą łączą tradycja, pamięć i historia
Dumnie to brzmi, ale zbyt często jest to po prostu teoria
Kto nie pamięta o Wielkich Mistrzach,
Sam nigdy Mistrzem nie zostanie
Piszę, co myślę, bez ogródek, takie jest moje zdanie
Bo Wielcy Ludzie są jak fundament, na którym mury się stawia
Bez fundamentu mur legnie w gruzach, to oczywista sprawa
O ten fundament powinni dbać ci, którzy władzę sprawują
Lecz ich, niestety, takie drobiazgi wcale nie interesują
Bo Murzyn kiedyś zrobił swoje, więc może w niepamięć odejść
Parafrazując ten znany slogan, kończę o MISTRZU opowieść
Zbigniew Krygier