• News will be here
  • Kiedyś kolega przedstawił mnie jako animatora dziwnego kina. To określenie chyba najpełniej mnie opisuje – mówi pabianiczanin Dawid Gryza, organizator Festiwalu Filmowego „Kocham Dziwne Kino”.

    Czym się Pan zajmuje na co dzień?

    Na co dzień absorbuje mnie moja praca zawodowa, która nie ma wiele wspólnego z tym, co określa mnie mianem „animatora dziwnego kina”. Pracuję bowiem w przedszkolu (uśmiech). Od trzech lat spełniam się także w roli ojca. Jednak, gdy uda mi się wygospodarować nieco czasu dla siebie i swoich pasji, wówczas reżyseruję (m.in. „Pecador”, „Pecador contra Nazi Zombie”), gram w filmach kolegów (m.in. „Gra o koronę” i „Kler 2″ w reżyserii Piotra Montowskiego, „Ostatnie piętro” i „List do Świętego Mikołaja” w reżyserii Dominika Kaniewskiego-Smulczyka), występuję na innych festiwalach jak prelegent (m.in. Afrykamera, Dni Fantastyki, Underground-Independent), a wreszcie – sam jestem organizatorem festiwalu.

    Skąd pomysł na taki festiwal?

    Na początku był film „Pecador”, który nakręciłem razem z Pawłem Kaczmarkiem. Miał on premierę w 2009 roku. Gdy po kilku pokazach w Pabianicach i Łodzi postanowiliśmy wysłać go na jakiś festiwal filmowy, okazało się, że nie spełnia on – lub my – szeregu obostrzeń, którymi wypełnione były regulaminy. Wówczas zrodził się pomysł powołania do życia festiwalu innego niż wszystkie, bardziej otwartego na twórcę.

    Proszę pokrótce opowiedzieć, jak wygląda festiwal i na czym polega.

    Na festiwal ma szansę dostać się każdy film. Nie mamy ograniczenia długości ani ilości filmów nadesłanych przez jednego twórcę. Nie ma znaczenia rok produkcji filmu, nie ma znaczenia wiek twórcy ani z którego regionu Polski lub świata pochodzi. Nie ma znaczenia gatunek i poruszany temat. Jednak najlepiej byłoby, gdyby ów film był dziwny. Interesuje nas przede wszystkim dobra zabawa. Od umartwiania się nad ludzkimi dramatami są inne festiwale.

    Jakie emocje towarzyszą Panu w związku z tegoroczną, nadchodzącą wielkimi krokami edycją?

    Każdej edycji towarzyszą podobne emocje. Czy publiczność dopisze? Czy spodobają jej się prezentowane filmy? Jak licznie zjawią się twórcy? Czy laureaci odbiorą nagrody podczas imprezy? Już tak bardzo nie obawiamy się pogody, jak wówczas, gdy festiwal odbywał się tylko w plenerze. Najwięcej stresu jest jednak na etapie naboru filmów, ale jeszcze nie było tak źle, żeby nie było czego pokazać.

    Która edycja jest szczególnie bliska? Z której jest Pan najbardziej dumny?

    Każda edycja jest na swój sposób szczególna, ale chyba za najbardziej udaną uważam ósmą. Miała największy rozmach. Podczas festiwalu miała miejsce światowa premiera ugandyjskiego filmu „Precision: The Child Drug Trafficking”, którego producent Jonas Wolcher przyleciał na tę okoliczność specjalnie ze Szwecji. Ponadto pokazaliśmy filmy ze Szwecji, Danii, Rumunii, Tanzanii. Niestety, w kolejnym roku nastała pandemia. Losy festiwalu stały pod znakiem zapytania. Kina na szczęście na czas otwarto, ale przełożyło się to na frekwencję. Można powiedzieć, że z powrotem wracamy na właściwe tory i każda kolejna impreza cieszy się większym zainteresowaniem.

    Rozpoczyna się właśnie druga „dziesiątka” festiwalu. Jakie są plany i cele na kolejne edycje?

    W zeszłym roku zainaugurowałem nowy cykl pn. „Klasyka Polskiego Off-u”. Zamierzam pokazywać w nim niezależne filmy nakręcone techniką wideo w latach 90. XX wieku. W tym roku zobaczymy dwa filmy Kobasa Laksy oraz śląski western w reżyserii Józefa Kłyka. Cykl zamierzam kontynuować. Myślę, że będę starał się pozyskać – tak jak miało to miejsce na 8. edycji – filmy z zagranicy. Postaramy się także o gości. Między innymi dlatego tegoroczny festiwal po raz pierwszy będzie biletowany. Zebrane fundusze przeznaczymy na rozwój naszej inicjatywy.

    Czego życzyć Panu na przyszłość?

    Pełnej sali widowni. Ciekawych zgłoszeń. Ładnej pogody (uśmiech).

    rozmawiała: Klaudia Kardas

    foto: zbiory własne

    Udostępnij