Odwiedzałem to miejsce wielokrotnie i zawsze przeżywałem coś, co trudno określić – ciekawość, wzruszenie, fascynacja. Jest to, jak Państwo wiecie, miejsce szczególne dla wszystkich chrześcijan na świecie – to miejsce narodzin Zbawiciela lub – jak kto woli – Jezusa!
Położone tuż za murami oddzielającymi Jerozolimę od terenów administrowanych przez Palestyńczyków, stanowi nieodłączny element każdej wyprawy do Ziemi Świętej. Mur dzieli narody żydowski i palestyński, które są aktualnie w stanie wojny, i ciągnie się dziesiątkami kilometrów, jak jakaś najeżona ostrogami (wieżyczkami strzelniczymi) gąsienica. Jego przekroczenie to zawsze „jazda w nieznane”. Pojazdy przejeżdżają przez uzbrojone po zęby izraelskie posterunki powoli pod czujnym okiem żołnierzy z pistoletami maszynowymi w ręku, trzymającymi palce na spustach uruchamiających ich działanie.
Dlaczego wobec tego tak wielu pielgrzymów decyduje się na takie ekstremalne przeżycia? Powód jest jeden. Betlejem ma bowiem coś, czego nie ma Jerozolima. Ma Bazylikę Narodzenia Pańskiego.
Jako miasto Betlejem było znane na długo przed narodzinami Jezusa. To miasto jest także ważne dla samych Żydów, bowiem w nim urodził się późniejszy król Izraela – Dawid. Burzliwa historia, jaką miasto przechodziło, sprawiła, że w morzu wiary muzułmańskiej (większość Palestyńczyków to muzułmanie) Bazylika Narodzenia Pańskiego przetrwała nienaruszona do czasów współczesnych.
Podobnie jak Jerozolima, Betlejem znajdowało się pod panowaniem Rzymu, Bizancjum, krzyżowców, Mameluków z Egiptu, Turków, Brytyjczyków, Jordańczyków, a ostatnio Izraelczyków. Tak jak wspomniałem, obecnie jest częścią Terytorium Palestyńskiego. Nikomu nie przeszkadza fakt, że tuż obok siebie są świątynie tak różnych religii, których wyznawcy w przeszłości, a i zdarza się, że w teraźniejszości, toczyli ze sobą krwawe boje. Na placu przed Bazyliką Narodzenia Pańskiego jest meczet, gdzie wzywani są na modły wyznawcy Mahometa. Zawsze kiedy tam bywałem, a miało to także miejsce tuż przed Bożym Narodzeniem, wokół panowała cisza, spokój. Widać było uśmiechnięte twarze.
Jedna część placu, ta z Bazyliką Narodzenia Pańskiego, nazywa się Placem Żłóbka. Druga, gdzie stoi meczet, nazwana jest Placem Jasira Arafata, wieloletniego bojownika, przywódcy Palestyńczyków. I jakoś nikomu to nie przeszkadza! Jest to „żywy” dowód na to, o czym wiem od dawna, że tylko od ludzi zależy, czy będzie spokój i pokój, czy też poleje się krew i będzie wojna.
Bazylika Narodzenia Pańskiego utkwiła w mojej pamięci w sposób szczególny. Musiałem się bowiem mocno… przeciskać przez jej drzwi wejściowe, zwane „Drzwiami Pokory”. Ci, co mnie znają, wiedzą, że jestem „kawał chłopa”, ale jakoś mi się udało, choć czułem, że mury trzeszczą pod naporem mojego ciała. Wysiłek włożony w wejście do środka został wynagrodzony, bowiem w Grocie Narodzenia Pańskiego nie było nikogo. To wielka rzadkość, gdyż zawsze są tam tłumy wiernych, którzy czekają nieraz po kilka godzin, by móc dotknąć miejsca, gdzie urodził się Jezus.
Jezus narodził się w grocie (stajence) skalnej i to miejsce znajduje się kilka metrów poniżej aktualnego poziomu Bazyliki. Nie da się opisać słowami, co człowiek czuje, dotykając (fizycznie) śladu, gdzie stał żłóbek. Dziś to miejsce jest zaznaczone srebrną gwiazdą, którą każdy z pielgrzymów stara się dotknąć rękoma.
Obok siostry zakonne nieustannie adorują miejsce urodzin Jezusa. W powietrzu czuć zapach palonych kadzideł, a mrok rozświetlają lampki oliwne. Człowiekowi, która tam się znalazł, wydaje się, że jest w innym wymiarze czasowym.
Wierzę, że zbliżające się Boże Narodzenie spowoduje, iż tocząca się niedaleko wojna zostanie zakończona. Wierzę w moc tego miejsca. Wiara ponoć czyni cuda i niechaj ta wiara spowoduje, że nad Ziemią Świętą zapanuje spokój i…pokój!
Andrzej Chałupka
foto: zbiory własne